Выбрать главу

Kilku górali drzemało nad trzema drewnianymi stołami, wypełniającymi izbę. Oczywiście nigdzie ani jednej kobiety, to niewyobrażalne w gospodzie w krajach Południa.

Kiedy wszedł, mężczyźni obojętnie spojrzeli w jego stronę. Nigdy nie należy okazywać zainteresowania przybyszowi ze świata! Coś takiego było w ogóle niedopuszczalne!

Willum już od progu powtórzył swoje pytanie, tak samo wyraźnie jak poprzednio:

– Szukam madame Marie-Christine Galet. Gdzie mógłbym ją znaleźć?

Jeśli to możliwe, w sali zaległa jeszcze głębsza cisza. Kilku obecnych z obrzydzeniem odwróciło głowy. Jeden jedyny syknął:

– Madame? A kiedy to ona została madame?

Potem wszyscy wrócili do swojego wina.

W pierwszej chwili Willum miał ochotę podejść i potrząsnąć człowiekiem, który się odezwał. Opanował się jednak, to przecież niczego nie załatwi.

Zawrócił do drzwi. Słyszał jeszcze, że mówią coś do siebie nawzajem i chichoczą, ale nie chciał się dowiadywać, dlaczego. Nie zamierzał się wdawać w żadne rozmowy, bo i tak byłby w nich stroną przegraną, a na coś takiego brat Willum za nic nie mógł sobie pozwolić.

Będę ją musiał znaleźć na własną rękę, myślał. Wszystko jedno, jakim sposobem.

Na dworze z cienia wyłoniła się postać małego chłopca, który pociągnął Willuma za połę płaszcza.

– Ile pan za to zapłaci?

– Co? A, rozumiem. Wiesz, gdzie ona mieszka?

– Ile?

Willum poszukał w sakiewce i wyjął najmarniejszy banknot, jaki w niej znalazł.

– Masz! I pokaż mi drogę do jej domu!

– Proszę za mną! Nie, proszę wziąć konia! To daleko.

Wkrótce opuścili wioskę i skierowali się w góry. Długo wspinali się po wąskich, stromych, trudno dostępnych ścieżkach, ale w końcu dotarli na miejsce. Chłopiec zatrzymał się i pokazał Willumowi ciasne przejście pomiędzy olbrzymimi skalnymi blokami.

– Zaczekaj! – zawołał Willum, ale malec już zniknął w ciemnościach. Ostatnie, co Willum zdołał zobaczyć, to dwoje przestraszonych dziecięcych oczu.

Dzielny rycerz poszedł dalej. Za jednym ze skalnych uskoków znajdowała się nieduża chatynka, częściowo ukryta we wnętrzu góry, zbudowana z różnych możliwych i niemożliwych materiałów. Pod górską ścianą mijał jakieś dziwne, obrzydliwe rzeczy zawieszone jak do suszenia na drewnianych tyczkach. Nie chciał się temu uważniej przyglądać, w ogóle nie chciał wiedzieć, co to takiego. Zwłaszcza że nad ciasną, otoczoną wysokimi górami kotlinką unosił się wstrętny, dławiący, słodkawy smród rozkładu i śmierci.

Jak człowiek może upokorzyć się do tego stopnia, by mieszkać w takim miejscu? myślał ze zgrozą, kiedy, nie bez wahania, ujmował klamkę czegoś, co musiało być drzwiami. Duża drewniana płyta, przymocowana do ściany chaty. Niegdyś mógł to być blat stołu.

Willum stal przez chwilę z dłonią na klamce. Natężał pamięć. Oczywiście, że słyszał, co mężczyźni w gospodzie mówili do siebie nawzajem. „Strzeż swoich klejnotów, szlachetny panie. Bo to one ją najbardziej zainteresują!”

Sprawdził, czy sakiewka z pieniędzmi znajduje się na swoim miejscu, zawieszona na szyi, na grubym rzemieniu. Wsunął ją, głębiej pod ubranie. Kobieta nie zdoła mu jej zerwać. A zresztą miał przecież przy sobie znak Słońca. jest nieśmiertelny. A przynajmniej prawie.

W końcu brat zakonny numer dwanaście zastukał mocno w drzwi i zdecydowanie je otworzył. Ponieważ ów ciężki blat, czy co to było, nie został w żaden sposób przymocowany do ścian, o mało go na siebie nie ściągnął.

Zaskoczony stal w progu. Wewnątrz paliło się kilka naftowych lampek. Najbliżej wejścia w pomieszczeniu było tak, jak się spodziewał, najrozmaitsze czarodziejskie remedia walały się wszędzie w wielkim nieporządku, nad dymiącym ogniskiem wisiał ogromny sagan, wszędzie stosy opalowego drewna, jakieś słupy i kolki podpierające ściany chatki.

Druga część izby go jednak zdumiała. Stało tam wielkie, wspaniale łoże zaścielone orientalnymi narzutami i poduszkami, w narożniku znajdował się piękny stół, wyszukane dzieło sztuki, a obok równie piękny fotel, w którym musiało się bardzo wygodnie siedzieć. Przy łóżku ustawiono dużą balię z jeszcze parującą, pachnącą kąpielą.

Trudno opisać różne wonie unoszące się w tej izbie. Piękne, aromatyczne zapachy orientalnych przypraw mieszały się z nieokreślonym, obrzydliwym smrodem.

No i sama gospodyni!

Willum przez cały czas wyobrażał sobie madame Galet jako paskudną, starą wiedźmę w klasycznym stylu. Bezzębną, garbatą, skrzeczącą niczym wrona, złośliwą i brudną.

Brudna pewnie tak, kiedy nie była świeżo wykąpana i zaróżowiona jak teraz. Wiek miała nieokreślony, mogła uchodzić za poważnie wyglądającą dwudziestolatkę, lecz także młodzieńczą trzydziestopięciolatkę. Willum przyjmował raczej tę ostatnią ewentualność, ponieważ zdążyła się już dorobić groźnej sławy w kraju i poza nim. Była ładna w jakiś wyzywający sposób, miała kruczoczarne, krótko ostrzyżone włosy, uczesane „na pazia” z grzywką równo przyciętą nad czołem. To niezwykła fryzura u kobiet, Willum domyślał się, że jakiś czas temu czarownica musiała zostać ogolona do gołej skóry i teraz włosy odrastają. Ale ładnie jej było w tym uczesaniu, to musiał przyznać, dodawało pikanterii jej francuskiej twarzy o ciemnej karnacji. Miała wysokie kości policzkowe, a w całej postaci było coś kociego.

Leżała bezwstydnie na plecach z uniesionymi nogami, jedno kolano wsparte o drugie tak, że spódnica uniosła się wysoko, odsłaniając uda. Trzymała w rękach jakąś robótkę, miał wrażenie, że splata warkocz z grubych nici. Kiedy Willum wszedł do izby, popatrzyła na niego zmrużonymi oczyma, ale swego zajęcia nie przerwała.

– Dobry wieczór, rycerzu – powiedziała lekko. – Wejdź i stań w świetle! Właśnie wzięłam kąpiel, bo przecież musiałam się przygotować do jutrzejszej podróży. Powiedz, co cię do mnie sprowadza.

Willum powoli ruszył w głąb izby i stanął przy łożu. Kobieta odłożyła to, co trzymała w rękach, i zaczęła mu się uważnie przyglądać. Potem wyciągnęła ręce ponad głową z rozkosznym, zmysłowym mruczeniem.

– Jak to dobrze, że przyszedłeś – powiedziała, zanim on zdążył choćby otworzyć usta.- Moje uda już od dawna nie czuły dotyku mężczyzny. Czy masz z czym do nich przyjść?

Willum udawał, że to do niego nie dociera. Że ani nie słyszał jej słów, ani że on sam się okropnie zaczerwienił.

– Mam pewną propozycję – oznajmił krótko.

Patrzyła na niego, marszcząc brwi. Potem usiadła na łóżku w pozycji lotosu tak, że pokazywała mu teraz absolutnie wszystko.

Usiądź tu koło mnie – powiedziała, wygładzając narzutę na łóżku. – Żebym mogła cię dotknąć i przekonać się, czy jesteś takim mężczyzną, na jakiego chciałbyś wyglądać. Bardzo skrępowany usiadł w wielkim fotelu. Rzeczywiście, siedziało się bardzo wygodnie.

Ale w oczach czarownicy pojawiły się złe ogniki. – Odtrącasz mnie, ty głupi diable?

Coś mówiło Willumowi, że nie powinien jej irytować. Bez słowa, ale wciąż jeszcze zachowując godność, przeniósł się na skraj łoża.

– No, tak już lepiej – zamruczała, kładąc swoją małą dłoń na jego udzie. – Słucham, przedstaw mi teraz swoją propozycję.

Lepiej pochlebiać tej istocie, pomyślał drżąc, gdy go dotykała.

– Słyszałem, że pani jest we Francji najpotężniejsza w swojej dziedzinie.

– O, do diabła, nie bądź taki pompatyczny – prychnęła. – Ale masz rację, jestem najlepsza. La Voisin może się schować. Czego jednak ode mnie chcesz? Powinieneś wiedzieć, że jestem droga.

– Istnieje pewien czarnoksiężnik…

Kobieta wyprostowała się, nastawiając uszu.