– Czarnoksiężnik? Gdzie? Czy jest urodziwy? Czy umie kochać jak sam Zły?
– Nie wydaje mi się, bym był najwłaściwszym człowiekiem do wypowiadania się na ten temat – odparł Willum krótko. Czul teraz, że cale ciało oblewa mu zimny pot, gdy tak długo opanowywane zmysły ożywają pod dotknięciem rąk tej kobiety. Za żadne skarby nie może dopuścić, by ona to zauważyła. Takiego triumfu on jej nie pozwoli przeżyć! Wyobrażał więc sobie, że się oto zanurza w lodowatej wodzie.
Głęboko wciągał powietrze i mocniej zaciskał uda.
– Pragniemy śmierci tego czarnoksiężnika. Ale nie możemy go dopaść. Zapłacimy pani godnie… jeśli zdoła go pani unicestwić.
– Co to za cholerny język, którym do mnie przemawiasz! Chcesz powiedzieć, że mam go zabić?
– E… hm, tak!
– Tu! Dotykaj mnie! Daj rękę! Jestem tak cholernie znudzona tym, że muszę sama… teraz chcę poczuć…
– On ma też syna – wybełkotał Willum, bo domyślał się, że kobieta zaraz wymówi. słowo, którego za nic nie chciał słyszeć.
– Syna? – zapytała, popychając jego oporne dłonie we właściwe miejsce. – Dziecko?
– Nie, to dorosły młodzieniec. Ma podobno być niezwykle piękny. Czarnoksiężnik też – dodał Willum, bo bardzo chciał ją zainteresować swoją opowieścią. W ten czy inny sposób, byleby tylko przestała być taka natarczywa.
O, teraz czuł, że jego ciało reaguje gwałtownie. Nie był w stanie nad nim zapanować, na nic zdało się wyobrażanie sobie lodowatej kąpieli. Kobieta byla ciepła, wilgotna i ręce przestawały go słuchać, pożądliwie dążyły tam, gdzie ona była najcieplejsza.
– Mmmmm – mruczała rozkosznie. – Jeszcze! 'Tak, właśnie tam! Nie, zaczekaj, napijemy się trochę winka!
– O, chętnie! – gwałtownie cofnął rękę. Gdy tylko kobieta odwróciła się do niego plecami, starał się poprawić spodnie, ale było z nim naprawdę źle.
Oczywiście, nigdy by się do niej nawet nie zbliżył, gdyby byla taka brudna jak większa część izby. Ona jednak byla wykąpana i pachnąca, naprawdę nie mógł się powstrzymać.
Kiedy w drugim końcu izby nalewała wina do pucharków, odwróciła lekko głowę i zawołała przez ramię:
– Opowiedz o tym czarnoksiężniku!
I Willum pospieszył z wyjaśnieniami. Nie powinien jej opowiedzieć wszystkiego, to jasne. Mówił tylko, że oni obaj, ojciec i syn, bardzo od lat niepokoją szlachetny zakon rycerski, że przywłaszczyli sobie należące do zakonu klejnoty…
– Klejnoty? – zaciekawiła się czarownica. – Jakie klejnoty?
Willum uznał, że powiedział za dużo. Zakon nie powinien się zajmować czerwonym i niebieskim kamieniem, a raczej koncentrować się na Świętym Słońcu.
– Nie, nic takiego. Po prostu dwa małe szlachetne kamyki. Teraz jednak czarnoksiężnik jest z rodziną w drodze do Austrii, wkrótce będą przechodzić przez granicę tutaj niedaleko. Dlatego zwracamy się do ciebie, byś się nimi zajęła…
Wróciła do niego z dwoma pucharami. Każdy inny, powyszczerbiane, ale to przecież bez znaczenia. Willum nie widział, co ona robiła w kącie izby, sądził, że nalewała wino. Po prostu.
Ponownie usiadła na łóżku, tym razem bliżej niego, i uniosła kielich. Wypili.
Kiedy nie spieszył się, by jej znowu dotykać, spojrzała na niego z gniewem w oczach.
– Co się z tobą dzieje? Wydaję ci się mało pociągająca czy co? A może ty wolisz chłopców? Albo własną mamuśkę? Willum kipiał gniewem.
– Nie masz prawa odzywać się w ten sposób do szlachcica! – warknął.
– Mam to gdzieś! Ale jak ci się nie podoba, to nie zamierzam też słuchać twoich opowieści. Możesz sobie iść! Willum wciągnął powietrze i wykrztusił:
– Wybacz mi! Prawdą jest mianowicie, że jesteś aż nazbyt pociągająca i ja nie bardzo mogę dotrzymać mojej rycerskiej przysięgi, że będę się z szacunkiem odnosił do kobiet.
– No więc opowiadaj – rzekła udobruchana, odstawiając kielich. – Jak to jest z tym czarnoksiężnikiem? Powiadasz, że jest bardzo uzdolniony.
– Najlepszy ze wszystkich.
– Ja jestem lepsza – ucięła. – Ja pokonam ich obu, ojca i syna.
Ku jego wielkiemu przerażeniu czarownica sama wsunęła mu rękę pod ubranie i zaczęła poszukiwania w spodniach. Wino było mocne i bardzo, słodkie, natychmiast uderzało do głowy, tym bardziej że Willum był przecież bardzo zmęczony i głodny. Zdawało mu się, że wyczuwa w napoju odrobinę czegoś gorzkawego, piołunu czy czegoś podobnego, ale to czyniło je tylko bardziej pikantnym. Pociągnął solidny łyk i starał się nie zauważać, że ręka czarownicy dotarła do najszlachetniejszej części jego ciała. Kobieta mruczała zadowolona, kiedy stwierdziła, jak on reaguje na jej zabiegi.
– Widzę, że długo żyliśmy w cnocie – zaszczebiotała kokieteryjnie.
Wino działało na niego tak bardzo, że chcąc ukryć swoje fizyczne dylematy, zaczął pospiesznie wyrzucać z siebie całą historię o czarnoksiężniku i zakonie rycerskim. O trzech kamieniach szlachetnych również. Uważał, że to nic nie szkodzi, co tam, do diabla, jakie to ma znaczenie, że powie to i owo tej sympatycznej kobiecie, żyjącej tak daleko od świata w jakiejś zabitej dechami górskiej wiosce.
Wiedźma słuchała z płonącymi oczyma. Usiadła na nim okrakiem, a on drżącymi palcami ulokował gdzie trzeba swój najszlachetniejszy organ.
Och, jakie to cudowne!
Ale moich pieniędzy to ona nie dostanie, pomyślał. Moich skarbów. Ona nie wie, gdzie je ukryłem.
– Pojedziemy razem, ty i ja – bełkotał, podczas gdy ona kołysała się na nim w tył i w przód. – Pojedziemy razem i zajedziemy drogę czarnoksiężnikowi i jego -rodzinie. Ty dostaniesz nagrodę od Zakonu Świętego Słońca, a ja zajmę się szlachetnymi kamieniami. Nikt nie musi o tym wiedzieć. O, nie, ratunku, ja…
Jak powiedziano, Willom nie miał od dawna żadnej kobiety. Od bardzo dawna, od czasu, kiedy opuścił w Holandii swoją nudną i marudną żonę, która umiała tylko liczyć srebra i codziennie wietrzyła pościel. Tak więc sprawa z piękną czarownicą skończyła się nadspodziewanie szybko. I nic nie mógł poradzić na to, że ona daleka jest od zaspokojenia, zresztą będą to mogli zrobić jeszcze raz, niech no tylko on dojdzie trochę do siebie. Opadł na posłanie z błogim uśmiechem na wargach. Pajęczyca zsunęła się z niego, bardzo rozczarowana tak szybkim zakończeniem, ale właściwie to tego wieczora sam akt nie miał dla niej wielkiego znaczenia. Ważniejsze było to, co przybysz opowiadał o zakonie rycerskim i o czarnoksiężniku oraz jego rodzinie, o Świętym Słońcu i o niezwykłych rozmiarów szlachetnych kamieniach, których wszyscy pożądali.
L'Araignee nie wiedziała tylko, jak dobrze chroniony jest czarnoksiężnik i jego bliscy…
Ale, i to było najważniejsze ze wszystkiego, teraz będzie miała to, czego jej właśnie brakowało do skomplikowanych czarodziejskich zabiegów następnego dnia.
Patrzyła chłodnym wzrokiem przed siebie, czekając, aż zabójczy środek dosypany do wina zacznie działać. Dotknęła jeszcze raz jego męskiego organu, żeby sprawdzić, czy mogłaby mieć z niego jakiś pożytek, ale ten zwisał żałośnie niczym opróżniony do polowy worek z mąką. Nic już z tego nie będzie.
Minęło potwornie dużo czasu, zanim środek poskutkował. Nigdy przedtem nie musiała czekać tak długo, by jej ofiara opuściła ziemski padół.
Co takiego stało się dzisiaj? Skąd ten żałosny człowiek czerpie swą siłę? Nie była w każdym razie ukryta w jego szlachetnych organach, o tym mogła z całym przekonaniem zaświadczyć.
Poczekała jeszcze trochę, zaczęła się przygotowywać do jutrzejszego dnia. Wkrótce będzie miała wszystko, co potrzebne do tej wielkiej ceremonii, dzięki której stanie się jeszcze potężniejszą czarownicą, jeszcze bardziej trudną do pokonania. jeśli to w ogóle możliwe…