Выбрать главу

Za oknami kolejny raz błysnęło, a grzmot był tak potężny, że aż zadrżały szyby w oknach. Wuj Robin podniósł głowę ku niebu.

– Przedtem powinniśmy jeszcze czegoś spróbować. Możemy nie mieć więcej okazji.

– Błyskawice! – przypomniał sobie John.

– O czym wy mówicie? – spytał Courtney. – Powinniśmy jak najszybciej zabrać stąd ciebie i pana Vane’a i zawieźć was do lekarza.

– Ale są błyskawice! – powtórzył John, wstając.

– Zgadza się – potwierdził wuj Robin. – Jedyny sposób na zniszczenie druidycznego ducha.

– Nie możecie! – krzyknęła Lucy. – To zbyt niebezpieczne!

– Ale jeśli tego nie zrobimy…

– Czego? Czego? – dopytywał się Courtney. Wuj Robin wyjaśnił mu, w jaki sposób Rzymianie wbijali oszczepy w linie ley i czekali, aż uderzy w nie piorun.

– Trafiał w linię ley i CIACH!

– Ciach? – spytał z niewiarą w głosie pan Cleat.

– Warto spróbować! Popatrzcie na tę burzę. Może takiej nie być przez kilka następnych miesięcy!

– Ale nie mamy oszczepów – stwierdził pan Cleat.

– Nie potrzebujemy żadnych oszczepów – odparł John. – Z boku domu stoją rusztowania. Weźmiemy kilka rur i wbijemy je w środek ogrodu, dokładnie na przebiegu linii ley.

Wyszli na zewnątrz. Wiatr dziko dął, a drzewa jęczały przeraźliwie. Deszcz smagał ich po twarzach i zanim doszli do rusztowań, byli przemoczeni do suchej nitki.

Było zupełnie ciemno, musieli więc poczekać na następną błyskawicę, by zobaczyć leżące w chwastach rury do montowania rusztowań. Courtney, pan Cleat i John wzięli we trzech jedną z nich – miała jakieś sześć metrów długości i ważyła więcej, niż John się spodziewał. Zanieśli ją do ogrodu za domem, zlewani nieustannie deszczem jak prysznicem.

Niebo rozświetliła kolejna błyskawica. Grzmot, który po niej nastąpił, przetoczył się tak nisko nad ich głowami, że Lucy zakryła uszy i skuliła głowę.

– Gdzie ta linia ley? – krzyknął pan Cleat. – Dłużej już nie poniosę!

– Dokładnie na środku ogrodu. Tak przynajmniej powiedział pan Vane! – odkrzyknął John.

Przenieśli rurę jeszcze kilka metrów. Wuj Robin drobił przed nimi.

– Tutaj! To tu! Czuję to! – zawołał nagle. Położyli rurę na trawie i stanęli wokół niej.

– Czuję ją! Postawcie stopę tu, w trawie, to też poczujecie!

John postąpił krok do przodu, ale zanim jeszcze postawił nogę na ziemi, poczuł to samo zimne ciągnienie co w ścianie. Miał wrażenie, że pod trawą znajduje się lodowata ręka, która zaraz złapie go za stopę i wciągnie ją pod powierzchnię.

– Coś mnie dotknęło! – wrzasnęła Lucy. – Coś dotknęło mojego buta!

– Lepiej dajmy sobie spokój z tą rurą i zwiewajmy! – stwierdził Courtney.

– Nie możemy! – odkrzyknął John. – Nikt nam nie uwierzy! Jeśli teraz czegoś nie zrobimy, nikt już nigdy nic nie zrobi. Poza tym burza odchodzi!

Pan Cleat nagle zrobił krok do tyłu i zaczął tupać, jakby chciał zadeptać osę.

– Też to czuję! Jest wszędzie!

– No to wsadzajmy rurę w ziemię jak najszybciej się da!

Wzięli rurę i przenieśli ją do najbliższej rabaty kwiatowej, gdzie ziemia była mokra i bardzo miękka. Przy każdym kroku czuli, jak coś próbuje łapać ich za nogi. Postawili rurę pionowo i wbili ją w ziemię, kręcąc i dobijając, aż stanęła bez podpierania.

Równocześnie przez cały czas tupali w ziemię, by odstraszyć moce próbujące wciągnąć ich w ciemność. Ogród rozświetliła kolejna błyskawica.

– Miejmy nadzieję, że piorun nie uderzy, nim skończymy… – jęknął Courtney.

– Moim zdaniem nie ma szansy, by piorun w ogóle uderzył w tę rurę – oświadczył pan Cleat ścierając rękawem deszcz z twarzy. – Uważam, że najlepiej stąd uciekać.

Cofnęli się. Rura nie stała całkiem pionowo, ale nie miała zamiaru się przewracać. Ruszyli pospiesznie w kierunku domu. Po przejściu kilku metrów z końca grupki rozległo się głośne jęknięcie. Był to pan Cleat, który nagle zapadł się po kolana w ziemię.

Rozdział 18

John chciał ruszyć mu na pomoc, ale Courtney przytrzymał go za ramię.

– To na pewno równie niebezpieczne jak ściana, stary! Jeszcze chwila i wszystkich nas zacznie wciągać.

John czuł, że niewidzialne palce złapały go za kostkę i próbują ciągnąć w dół. Wierzgnął nogą, by się ich pozbyć, i zrobił duży krok w bok.

– Wyciągnijcie mnie! – wołał pan Cleat. – Wciąga mnie jak bagno! Nie mogę ruszać nogami!

– Niech pan łapie! – odkrzyknął wuj Robin. – Rzucę panu krzyże, proszę je owinąć wokół klatki piersiowej, to nie będą mogły dalej pana wciągać.

Rzucił krucyfiksy, niestety upadły na ziemię kilka milimetrów od wyciągniętej ręki pana Cleata. Kiedy dotknęły trawy, podskoczyły gwałtownie w górę i w bok jak odepchnięte przez silny magnes. Pan Cleat rozpaczliwie próbował je złapać, ale znajdowały się poza jego zasięgiem.

– Pójdę po nie! – zawołała Lucy, jednak wuj Robin chwycił ją za ramię.

– Jeśli tam wejdziesz, to samo stanie się z tobą! – oświadczył.

– Idę po drugą rurę! – krzyknął Courtney. – Wytrzymaj jeszcze trochę, Cleaty, zaraz cię wyciągniemy.

– Wciąga mnie coraz bardziej, Courtney! Nie czuję już stóp!

John i Courtney pobiegli do rusztowań, złapali następną rurę i zanieśli ją na trawnik.

– Pospieszcie się! – wrzasnęła Lucy. – Zapada się coraz szybciej!

Kolejna błyskawica rozświetliła ciemność, ukazując surrealistyczną scenę: ubranego w elegancki garnitur pana Cleata, zapadniętego do połowy łydek w zachwaszczony, mokry trawnik. Wyglądał, jakby brodził w morzu – tyle że zamiast fal bujały się wokół niego szarpane wiatrem osty i trawy.

Próbował zachować spokój, ale nie bardzo mu się to udawało.

– John… Courtney… musicie mnie stąd wydobyć… ciągną mnie coraz silniej… bez przerwy… wyciągnijcie mnie stąd, na Boga!! To boli! Nawet sobie nie wyobrażacie, jak to boli!!!

John i Courtney położyli rurę na trawniku, złapali ją za oba końce i podnieśli tak, by pan Cleat mógł się chwycić jej dłońmi.

– Świetnie, Cleaty, złap rurę, i to mocno! – nakazał Courtney.

Pan Cleat zrobił, jak mu kazano.

– Błagam, pospieszcie się… – jęknął.

Nie musiał ich ponaglać, widzieli przecież, jak szybko się zapada. Trawa sięgała mu już do połowy ciała, a sprzączka paska zniknęła w chwastach.

Courtney zanurkował pod rurą, by oprzeć ją sobie na ramieniu, John zrobił to samo.

– Trzy, cztery! – krzyknął Courtney i zaczęli prostować nogi w kolanach jak ciężarowcy.

John zamknął oczy i zacisnął zęby. Tak napiął mięśnie barku, że o mało nie zawył z bólu. Już sama rura była wystarczająco ciężka – bez pana Cleata, w dodatku ściąganego w dół przez jedną z najpotężniejszych sił nadprzyrodzonych.

Robił, co mógł, ale napierająca na niego siła była zbyt wielka. Bał się, że za chwilę trzaśnie mu kark. Wicher dął nieustannie, deszcz siekł ich po twarzach, a pan Cleat darł się:

– Wyciągnijcie mnie! To mnie zabija! Zabierzcie mnie stąd!

John i Courtney walczyli z całych sił, wkrótce jednak klęczeli, a po kilkudziesięciu kolejnych sekundach – niemal leżeli z twarzami zanurzonymi w mokrej trawie i chwastach.

– To nic nie daje! – krzyknął Courtney. – Musimy wymyślić coś innego!

Wyjął głowę spod rury, zawieszonej teraz zaledwie pół metra nad ziemią. John zrobił to samo.

– Co robicie?! Co wyprawiacie?! Nie możecie pozwolić, bym zapadł się pod ziemię!