Выбрать главу

John spróbował wyrwać Lucy rzeźbie, ale jej uchwyt był zbyt silny. Ściskając swoją ofiarę za gardło, drewniany stwór przycisnął ją sobie do zwęglonego torsu. Lucy zaczęła charczeć i kopać w powietrzu.

Courtney wstał i machnął kilka razy młotem. Pan Vane schował się za plecami rzeźby.

– To nic nie da – oświadczył. – Nie trafisz żadnego z nas nie uderzając Lucy, a jeśli natychmiast nie odłożysz tej zabawki, powiem mojemu przyjacielowi, by złamał jej kark.

– Zostaw ją – wydyszał John. – Ostrzegam cię… zostaw ją w spokoju!

Schylił się i wziął oskard.

– Co zamierzasz tym zrobić? – szydził pan Vane. – Ledwie możesz to unieść.

Courtney próbował obejść rzeźbę, ale ona – nie puszczając Lucy – przesuwała się tak, by zasłaniać siebie i niemal przyklejonego do niej z tyłu pana Vane’a z dziewczyną.

– Daj spokój, Courtney – powiedział John. – Będziemy musieli zgodzić się na jego warunki.

– Co?! Pozbyliśmy się większości jego przyjaciół… Jak długo, twoim zdaniem, jeszcze wytrzyma?

– To nie ma sensu, Courtney. Widzisz, jaki on jest. Każe rzeźbie zabić Lucy i nie powstrzymamy go.

John zrobił dwa kroki do przodu i stanął pół metra przed rzeźbą. Wpatrywała się w niego wściekle wykrzywiona.

– Nie wiem, jakie duchy w tobie mieszkają – zaczął – ale proszę, żebyś nie krzywdził tej dziewczyny i puścił ją.

– Musisz przyrzec, że nie będziesz niszczył kamieni z runami – oznajmił pan Vane.

John skinął głową.

– Dobrze. Obiecuję. Wszyscy obiecujemy.

– Wspaniale – odparł z uśmiechem pan Vane. – A żeby zagwarantować, że dotrzymasz obietnicy, za chwilę każę Aeddowi Mawrowi udusić Lucy na twoich oczach. Żadna druidyczna obietnica nie ma mocy, jeśli nie złoży się ofiary.

– Nie! – krzyknął John i znów pociągnął Lucy za rękę, rzeźba zaczęła jednak wymachiwać w jego kierunku kikutem i tak mocno ścisnęła gardło Lucy, że dziewczyna wydała z siebie piskliwy, zduszony charkot. John był przerażony, ale także zrozpaczony i wściekły.

– Obiecałeś ją uwolnić!

– I tak zrobię. Uwolnię ją od materialnego ciała. Będzie mogła swobodnie poruszać się wraz z innymi duszami wzdłuż linii ley.

– Jeśli zrobisz jej choć jeden siniak, połamię ci wszystkie kości! – wrzasnął Courtney.

Pan Vane odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się jeszcze głośniej.

– Po tylu latach i setkach ofiar ile waszym zdaniem jest dla mnie warte jeszcze jedno życie?

John jeszcze się wahał, ale kiedy rzeźba mocniej zacisnęła rękę na gardle Lucy i dziewczyna zaczęła sinieć, zdecydował się. Pochylił nisko głowę i nie wypuszczając z dłoni oskarda, skoczył przewrotem na podłogę – w sposób, jaki zaobserwował w telewizji u amerykańskich gliniarzy. Zakończył koziołek tuż za plecami pana Vane’a i błyskawicznie wstał.

Dalszy ciąg odbył się jakby w zwolnionym tempie. John nigdy przedtem by nie uwierzył, że jest do czegoś takiego zdolny, i także teraz nie był pewny swego. Zobaczył odwracającą się ku niemu głowę pana Vane’a i wyszczerzone w wyrazie zdumienia żółte zęby. Znowu usłyszał charkot Lucy. Uniósł oskard i zamachnął się niczym golfista.

– Nieee!! – wrzasnął pan Vane, ale nim skończył, czubek oskarda już wbijał mu się w plecy. Stal przeszła na wylot przez jego ciało i wbiła się głęboko w rzeźbę, powodując głośny trzask, przypominający łamanie grubej deski. Pan Vane, głośno charcząc, próbował sięgnąć obandażowaną ręką za plecy, by wyciągnąć stal.

Rzeźba wyrzuciła ramiona w górę i wydała z siebie ryk bólu i wściekłości, tak donośny, jakby wydobywał się z tysiąca gardeł. Gdy zatoczyła się do tyłu, Courtney złapał Lucy, a drewniana postać z przyszpilonym do niej panem Vane’em zaczęła miotać się po salonie, bezradnie drapiąc stopami o podłogę.

Jej ruchy stawały się jednak coraz powolniejsze i w końcu przewróciła się na bok, pociągając za sobą pana Vane’a. Upadli na podłogę z łoskotem. Pan Vane leżał, trzymając jedną rękę na zwęglonym barku rzeźby, z kącika jego ust ciekła cienka strużka krwi.

Courtney ukląkł obok.

– Niech się pan nie rusza – powiedział. – Wyciągnę oskard.

– Nie… nie rób tego. Już za późno i nie chcę więcej bólu. – Jego oczy powoli zaciągały się mgłą. – Cieszę się, że to już koniec…

Lucy odwróciła się i John mocno ją objął. Courtney wstał.

– Wysadzenie domu jakoś nam uszło na sucho, ale jak wyjaśnimy to, co się tutaj stało? – spytał.

Jednak po chwili rzeźba zaczęła się zapadać w podłogę, pociągając za sobą pana Vane’a. Najpierw zniknął kikut, potem bark. Po kilku minutach nad podłogą pozostały już tylko dwa ramiona – jedno drewniane i jedno ludzkie.

Jeszcze kilkanaście sekund i także one zniknęły bezgłośnie.

– Przecież rozbiliśmy kamień – powiedział John. – Jak mogli zostać mimo to wciągnięci w podłogę?

– Popatrz… – odparł Courtney. – Kamień jest pęknięty, ale runy są całe. To nauczka na przyszłość, jak niszczyć pozostałe kamienie.

– Teraz nie marzę o niczym innym, jak tylko o pójściu do domu – oznajmiła Lucy.

Zakończyli swoje zadanie dwa tygodnie później, wyrywając kamień runiczny w dużym domu z widokiem na Derbyshire Dales. Courtney dał go Lucy ze słowami:

– Rozbij go na jak najmniejsze kawałki.

Lucy wzięła kamień do ogrodu, podczas gdy John i Courtney rozglądali się ostatni raz po domu.

– Cieszę się, że to już koniec – mruknął John, nieświadomie powtarzając ostatnie słowa pana Vane’a.

Courtney klepnął przyjaciela w plecy.

– Chodźmy stąd. Przyda nam się lunch.

Było ciepłe popołudnie i wiał przyjemny wietrzyk. Zamknęli za sobą furtkę i poszli do samochodu Courtneya. Lucy już na nich czekała.

– I co teraz? – spytał Courtney. – Uratowaliśmy świat i jesteśmy trzema bezrobotnymi agentami handlu nieruchomościami.

– Może powinniśmy założyć własną agencję? – zaproponowała Lucy. – Moglibyśmy połączyć nasze zasoby i wynająć własne biuro.

– Już to nawet widzę… – rozmarzył się Courtney. – „Tulloch, Mears i French”. Najlepsi agenci w historii. Broszury na kredowym papierze, cotygodniowe reklamy w „Country Life”…

– Nie – przerwał mu John. – Mam lepszy pomysł. „PLECIUGI – agenci handlu nieruchomościami, zdradzający przed sprzedażą wszystkie minusy nieruchomości. Głośni sąsiedzi… osuwanie się gruntu… murszejące drewno… nie ukrywamy niczego”.

– A co ze szkieletami w ścianach? – zapytała Lucy.

Nagle wielka chmura zasłoniła słońce i zrobiło się chłodno. Wsiedli do samochodu i zanim zaczęło się rozjaśniać, zdążyli przejechać parę kilometrów.

Następnego popołudnia Lucy poszła do wuja Robina. Siedział w ogródku, sypiąc orzechy i rodzynki na tacę dla ptaków. Na wietrze kręcił się mały, biało-czerwony wiatraczek.

– Zdobyłaś go dla mnie?

Podała mu miękko wymoszczoną torbę pocztową. Wziął ją do ręki, by wyczuć wagę.

– Wspaniała robota, Lucy. Jesteś dobrą dziewczynką. Zawsze taka byłaś. Wiesz co? Druidzi byli okrutni i bezlitośni, ale byli także największymi magami, jakich stworzył i stworzy ten kraj.

Kiedy weszli do kuchni, sięgnął do torby i wyjął kamień z runicznymi napisami. Zaczął go oglądać ze wszystkich stron i dopiero po dłuższym czasie odłożył.

– Nie spowoduje to żadnych problemów, prawda? – spytała Lucy. – Potrzebujesz go tylko do celów badawczych? Nie będzie już ofiar z ludzi ani nic w tym rodzaju?