– No dobrze. Gdzie jest mama?
Cieniutkie głosiki pisnęły zdyszane:
– W domu. Tam dalej.
W nie naruszonej części dzielnicy nędzy…
– Panno Karin – zwróciła się do swojej podopiecznej, która szukała schronienia przed deszczem pod dachem. – Czy nie zechciałaby pani pójść ze mną? Będę potrzebować pani pomocy.
– Ten dzień został postawiony na głowie – narzekała Karin. – Nie mogę się w tym wszystkim połapać.
Ale poszła za Elisabet. Już tak wysoko nie podnosiła nóg w błocie. Na cóż by się to zresztą zdało? Spódnicę już i tak miała powalaną gliną niemal do pasa. A jak wyglądała Elisabet, lepiej nie mówić! Szarożółtobrązowa od stóp do głów.
Szły za dziewczynkami przez skupisko nędznych baraczków, w stronę chaty ze starym blatem stołu spełniającym funkcję drzwi. Elisabet weszła do środka, reszta podążyła za nią.
Przyszła dosłownie w ostatniej chwili, do rozwiązania pozostały minuty.
Kobieta leżała na posłaniu zarzuconym najrozmaitszymi szmatami. Przy niej w tym wilgotnym, zapleśniałym i zimnym pomieszczeniu siedziały kolejne trzy dziewczynki, jeszcze mniejsze i chudsze niż tamte.
Elisabet wysłała je wszystkie na dwór albo do sąsiadów, zatrzymała tylko najstarszą, która wyglądała na jakieś dziewięć lat, ale doświadczenie miała jak dwudziestolatka.
– Czy można by tu zapalić jakieś światło? – zapytała Elisabet.
– Ale my nie mamy światła – wyszeptała dziewczynka przerażona. – A ogień na palenisku wygasł.
Elisabet poleciła jej pożyczyć gdzieś żaru. W drzwiach zaczęły się pokazywać głowy ciekawskich sąsiadek. Elisabet zapytała ostro, czy chciałyby pomóc. Zniknęły natychmiast w najwyższym pośpiechu.
Nie wróżyło to nic dobrego…
W końcu mogła się zająć matką dziewczynek.
Była to kompletnie wyczerpana kobieta, przedwcześnie postarzała, pozbawiona jakichkolwiek złudzeń co do swego losu.
Chwyciła Elisabet za ramię i z rozpaczą w oczach błagała:
– Proszę pani, niech pani będzie tak dobra, to musi być chłopiec, to musi być chłopiec! Musi!
– Już chyba za późno, żeby mieć na to wpływ – odparła Elisabet sucho. – To zależało od nasienia twojego męża, a nie od ciebie.
Kobieta sprawiała wrażenie jeszcze bardziej przerażonej.
– Mój mąż… Mój mąż… Jeżeli to znowu będzie dziewczynka, to on zabije i ją, i mnie. I znajdzie sobie inną kobietę.
Więc to męża bały się sąsiadki! Zimny strach przeniknął Elisabet.
– Ale to nie twoja wina – powtarzała z uporem. – A poza tym, czego brakuje dziewczynkom? Dajemy sobie nieźle radę w życiu, prawda? I świat ma z nas pożytek. I z ciebie, i ze mnie, i z panny Karin…
Karin, porażona nędzą tego „domu”, kiwała głową z nerwowym uśmiechem. Najchętniej wróciłaby do siebie, ale sama nie odważyłaby się wyjść na spotkanie temu strasznemu światu. Niecierpliwie czekała, aż Elisabet będzie gotowa.
Dziewczynka wróciła z żarem do paleniska i z tranową lampką. Teraz mogły lepiej się zająć rodzącą.
– Gdzie jest twój mąż? – zapytała Elisabet w spokojniejszym momencie.
– On zaraz wróci… w każdej chwili… O, Najświętszy Ojcze, bądź miłościw dla mnie tym razem! Ja już nie zniosę więcej bicia!
Elisabet widziała ślady razów. Czuła się zupełnie bezradna z żalu i ze złości.
Dziecko przyszło na świat bez przeszkód, matka była tak wycieńczona, że ledwie zdołała wydać z siebie jęk. Elisabet bała się, jak ta udręczona kobieta zniesie poród, ale wszystko potoczyło się gładko.
Malutka, drobna dziewczynka…
– O, nie! – wybuchnęła szlochem matka. – Nie, nie, nie zniosę już więcej! Boże, chcę umrzeć! Ale co się wtedy stanie z dziećmi?
– Poczekaj jeszcze – szepnęła Elisabet. – To jeszcze nie koniec! To są bliźnięta! Tak się zdarza w późniejszym wieku, jak u ciebie… Często na koniec rodzą się bliźnięta!
– Jeszcze gorzej! To jeszcze gorzej – szeptała położnica z płaczem. – Mój mąż zabije oboje. On uważa, że bliźnięta to diabelska sprawka.
Elisabet nie miała czasu odpowiadać.
– Panno Karin, niech pani weźmie tę maleńką dziewczynkę, szybko! Niech ją pani wykąpie, tutaj, w tej wodzie! Tylko niech jej pani nie upuści! Ja nie mam czasu…
Karin odskoczyła w tył.
– Mam to wziąć? Przecież się ubrudzę!
– Proszę ją wziąć, bo jak nie, to umrze z zimna! Niech ją pani wykąpie i zawinie w… No właśnie, w co zawinąć dziecko?
– Mama przygotowała prześcieradło – powiedziała dziewczynka i wyciągnęła zużyty gałgan, który z prześcieradłem miał niewiele wspólnego. – Ale tylko dla jednego.
Panna Karin z największą niechęcią wzięła małą, żałosną kruszynę. Trzymała dziecko jak najdalej od siebie i opuściła ostrożnie do drewnianej balijki. Zanim Elisabet zdążyła przyjąć następne dziecko, zobaczyła, że malutka dziewczynka zacisnęła rączkę wokół palca panny Karin, jakby to była ostatnia deska ratunku w tym strasznym świecie.
– Och, ona mnie trzyma… i to mocno! – powiedziała Karin zdumiona.
– Ja zaraz uwolnię pani palec – ofiarowała się starsza siostra.
– Nie, nie, ona mnie potrzebuje! – zdyszany głos Karin mieszał się z jękami rodzącej. – No, no, maleństwo, nic ci nie grozi. Tylko troszkę wody, woda jest przyjemna i odpowiednio ciepła…
O Boże, pomyślała Elisabet. To całkiem nowe tony! Po czym ujęła w dłonie główkę i pomogła przyjść na świat drugiemu dziecku.
– Chłopiec! – zawołała triumfalnie. – Chłopiec!
– To nie może być prawda – szeptała udręczona matka.
– Ale to jest prawda – zapewniła Elisabet. Czuła się osobiście odpowiedzialna za to wszystko. – Chłopiec jest duży i zdrowy. Wygląda na to, że zabrał, co mógł, swojej siostrze-bliźniaczce.
Niepewna radość w oczach matki zgasła.
– Bliźnięta, mój Boże! O, nie! Ta, które urodziło się ostatnie, jest spłodzone przez diabla i musi zostać natychmiast zabite, mówi mój mąż.
– Nonsens! To największe głupstwo, jakie słyszałam. To są dzieci twoje i twojego męża. Diabeł! Czy my żyjemy w średniowieczu?
– Ale on go zabije! Bliźnięta są owocem grzechu!
– Zabije własnego syna?
– Nnie – powiedziała matka z wahaniem. – Ale dziewczynkę… Chociaż chłopiec urodził się jako drugi, a dziecko urodzone jako ostatnie absolutnie musi umrzeć…
Jedna ze starszych dziewczynek przybiegła z nowiną:
– Na rzece widziano łódź ojca!
Matka krzyknęła głośno ze strachu.
Karin krzyknęła także:
– Nie wolno mu zabić tej małej! Nie wolno!
Elisabet działała błyskawicznie. Zapytała kobietę:
– Czy mogłabyś oddać dziewczynkę? Gdybyś wiedziała, że będzie się wychowywać w dobrym domu? Obiecuję ci, że taki dom dla niej znajdę.
Biedaczka patrzyła na nią oszołomiona.
Elisabet wyjaśniała dokładniej:
– Udamy, że żadna dziewczyna się nie urodziła. Że masz tylko jedno dziecko. Synka. On przecież nie zamorduje syna? I może ciebie też nie będzie więcej bił?
– Gdyby tylko było można… – szepnęła kobieta. – Ale co z małą?
– Ją musisz oddać. Ale daję ci sławo honoru, że będzie jej dobrze.
Matka, dławiona płaczem, kiwała głową na znak, że się zgadza.
– Tak, tak będzie najlepiej. To chyba jedyne wyjście. Tylko nie pozwólcie mi na nią spojrzeć!
Czas naglił. Elisabet działała pospiesznie.
– Szybko! Panno Karin! Niech pani weźmie ze sobą dziewczynkę i biegnie do domu! Proszę ją tam położyć na moim łóżku i zadbać, żeby nie marzła. Ja przyjdę najszybciej jak się da!
Nie wahając się ani chwili panna Karin wzięła zawiniątko z dzieckiem, ukryła je pod peleryną i wyszła.