Wygląda, jakby się zupełnie wyzbyła lęku przed światem, pomyślała Elisabet zdumiona.
– Dziewczynki – zwróciła się surowo do dzieci. – Musicie wiedzieć, że było tylko jedno dziecko, chłopiec, pamiętajcie o tym! Nie chcecie chyba, żeby mama umarła?
Najmłodsza zaczęła szlochać.
– Ja nic nie powiem – zapewniała starsza.
Mała jednak wykrztusiła:
– Ja powiedziałam Torunn.
– To teraz jej powiesz, że tamto zmyśliłaś – nakazała Elisabet.
Na nic więcej nie była czasu, bo przed domem rozległ się wściekły ryk. Mała dziewczynka krzyknęła ze strachu i z bólu, a i do izby wtoczył się mężczyzna. Nie był zbyt wysoki, ale barczysty i gruby niczym beka. Teraz stało się jasne, kto w tym domu pochłania całe jedzenie.
– Co ja tu, do jasnej cholery, słyszę? – ryknął chłop. – Bliźnięta? Toś ty się z diabłem zabawiała, ty przeklęte straszydło!
Elisabet przesłoniła sobą położnicę.
– Bliźnięta? Kto ci to powiedział? Masz syna, a więcej dzieci tu nie widzę.
Ogłupiały chłop stanął i gapił się na nią z rozdziawioną gębą.
– Co?
– Słyszałeś, co powiedziałam – odparła Elisabet spokojnie. – Tam leży twój synek. Gratuluję!
Chłop jeszcze szerzej otworzył usta. Z trudem wymawiał słowa:
– Syn? Ale Torunn mówiła…
– Torunn nie zrozumiała – wtrąciła się najstarsza z dziewczynek. – Ella powiedziała, że teraz jest jeszcze chłopiec, to znaczy, że w dodatku do nas będzie jeszcze chłopiec.
Bystra mała, pomyślała Elisabet. Ale pewnie przyzwyczajona być podporą matki.
– Hm – mruknął ojciec niepewnie. – Hm. Chłopak, co? – I nagle ryknął miechem: – Chłopak? Mogę go zobaczyć? Przecież on tu leży zupełnie goły!
– Nie zdążyłam go jeszcze owinąć – powiedziała Elisabet. – Ale on jest zdrowy, nic mu nie będzie. Musiałam się najpierw zająć twoją żoną, jest bardzo wyczerpana porodem.
Za plecami ojca dała znak dziewczynkom, żeby przyniosły jakieś powijaki dla dziecka. One jednak stały jak porażone. Jedyne powijaki dostała nowo narodzona dziewczynka.
Elisabet rozglądała się w panice. Teraz wszystko się wyda! Wzrok jej padł na dzieżę do wyrabiania ciasta przykrytą jakimś strzępem płóciennej ścierki. Chwyciła ją, strzepnęła mąkę i owinęła dziecko, tak fachowo jak umiała przy swoim niewielkim doświadczeniu. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że chłop nie poczuje kwaśnego zapachu ciasta.
– No – powiedziała zadowolona i uniosła zawiniątko z kwilącym dzieckiem. – Naprawdę duży i piękny chłopak! I jeśli mogę być szczera, to chcę ci powiedzieć, że masz też piękne córki, wszystkie jak jedna. Znasz się na rzeczy, jak widzę. I żonę też masz zdolną.
Chłop prychnął, ale wyglądał na zadowolonego.
– Piękny, nie? – wychrypiał. – Cholernie piękny chłopak!
Kątem oka Elisabet dostrzegła, że najstarsza z dziewczynek okryła dzieżę jakimś połatanym ręcznikiem. Współpraca była nienaganna.
– Dziękuję za wszelką pomoc – szepnęła matka do Elisabet. – Ale jak my się wypłacimy?
W końcu chłop zwrócił uwagę na Elisabet.
– A to ca za mamzela? – zapytał ze złością. – Skąd się to babsko tu wzięło?
– Dziewczynki powiedziały, że ona jest doktorką – wykrztusiła przerażona położnica. – Pracowała nad rzeką razem z doktorem Hansenem. Prosiłam, żeby dziewczynki ją przyprowadziły.
– Doktorka? Ona? Ta baba? Nie rozśmieszajcie mnie!
– Rzeczywiście nie mogę być prawdziwym lekarzem, bo jestem kobietą – powiedziała Elisabet, a w duchu pragnęła mieć teraz magiczne zdolności Ludzi Lodu i dać tej świni odpowiednią nauczkę. Zasłużył sobie na to, żeby go potraktować dokładnie tak, jak on traktował swoją żonę i córki, ale to by jeszcze pogorszyło ich sytuację. Wobec tego Elisabet stłumiła złość i powiedziała spokojnie: – Ale nauczyłam się prawie wszystkiego, co lekarz powinien umieć, i z prawdziwą radością pomogłam twojej dobrej żonie.
– Co to za dziwaczne gadanie? – skrzywił się chłop. – I mamzela umie wszystko, co może umieć prawdziwy doktor? To znaczy, że ona jest wiedźmą!
– Nie, niestety, nie jestem – odcięła się Elisabet. – Odwróciła się do leżącej w łóżku kobiety: – A żadnej zapłaty i tak bym nie mogła wziąć, bo wtedy ściągnęłabym sobie na głowę wszystkich doktorów, że bezprawnie odbieram im chleb. Więc niech wam się dobrze powodzi i niech chłopczyk chowa się zdrowo! Przyjdę za kilka dni zobaczyć, jak sobie radzicie. Do widzenia.
Te ostatnie słowa przeznaczone były dla matki. Zawoalowana informacja, że dowie się, co się dzieje z jej córeczką.
Kobieta skinęła głową na znak, że rozumie. Jej zmęczone oczy rozbłysły na chwilę wewnętrznym ciepłem i wdzięcznością.
Elisabet wyszła pospiesznie, zanim zdążyli zapytać, gdzie mieszka.
Akcja ratunkowa nad rzeką została już niemal zakończona, bezdomni ludzie zniknęli. Zostały już tylko załogi rzecznych łodzi i trochę gapiów, tych, którzy zawsze wygłaszają bardzo mądre komentarze, kiedy jest po wszystkim.
Podszedł do niej Vemund Tark.
– Gdzie ty się podziewałaś?
Zabrzmiało to niemal tak, jakby za nią tęsknił. Nie do pomyślenia!
Wyjaśniła mu, co się stało, i zakończyła:
– Muszę się teraz spieszyć do domu, żeby zająć się panną Karin i małą. Przypuszczam, że obie są tak samo wystraszone.
Vemund patrzył na nią ponuro.
– Idę z tobą. Tutaj już i tak nie mam nic do roboty.
– W drodze powiedział: – Rozumiem, że nie mogłaś postąpić inaczej; ale to było śmiertelnie niebezpieczne, wysyłać Karin razem z noworodkiem. Nikt nie wie, co mogło jej przyjść do głowy. Biedne dziecko!
Instynktownie przyspieszyli kroku.
– Poleciłam jej położyć dziecko w moim łóżku – powiedziała Elisabet z poczuciem winy.
– Ale przecież nie możesz mieć dziecka przy sobie!
– Oczywiście, że nie! Na pewno niedługo znajdę dla niego jakiś dom. W najgorszym razie odwiozę małą do Elistrand. Tam zawsze mają otwarte serca i dość miejsca dla tych, których społeczeństwo odrzuca.
Vemund sprawiał wrażenie, że chce coś powiedzieć, ale dał sobie spokój.
– Myślisz o Karin Ulriksby – powiedziała Elisabet głośno. – Ja też o tym pomyślałam. Ona także potrzebuje normalnego domu. Masz dobre intencje, Vemundzie; ale ona nie może tu mieszkać sama już na zawsze. To jest sytuacja nie do utrzymania.
Vemund drgnął, gdy wymieniła jego imię. Nie lubi tego? A może była za bardzo poufała? zastanawiała się speszona. Więcej tego nie zrobię.
On jednak powiedział tylko:
– Jesteś bardzo dobra dla Karin, ale nie miałem zamiaru obciążać cię dłużej niż przez kilka tygodni.
– Zobaczymy – powiedziała ostrzej, niż by chciała. – Na razie niech będzie tak, jak jest.
W domu natychmiast pobiegła do swojego pokoju i otworzyła drzwi, pełna najgorszych przeczuć. Pokój był pusty.
W kilku susach pokonali schody na górę. A jeśli w domu nie ma nikogo? Jeżeli Karin zabłądziła i krąży po okolicy z nowo narodzonym dzieckiem? Może położyła je gdzieś i zapomniała o nim?
Już na korytarzu usłyszeli cicho nuconą kołysankę: Cieniutki głosik Karin ciągnął przejmujące glissando.
Zapukali i weszli do środka.
– Ciii! – szepnęła Karin i położyła palec na ustach. – Ona teraz śpi.
Pośrodku wielkiego, wytwornego łoża leżała malutka dziewczynka otulona w stosy koronek i riuszek, w których Elisabet rozpoznała nocną koszulę Karin. Ona sama siedziała na krawędzi łóżka osłaniając ręką główkę dziecka. Zawiązała nawet piękną kokardę na kosmyku złożonym z jakichś siedmiu czy ośmiu włosków.