Gdybyż tylko nie była taka niepewna!
Chciał odwieźć ją do domu, ale już sama myśl o tym wzbudziła w niej panikę. Cała ta rodzina stała jej kością w gardle. Nie, dzięki, musi zostać sama.
Ze skromnie spuszczonym wzrokiem szepnęła, że jest już późno i ona powinna myśleć o swojej reputacji.
Rodzina zaakceptowała to łaskawie. Została szczególnie gorąco pożegnana przez panią Tark, jedyną wyrozumiałą osobę w tym gronie. Elisabet, oczywiście, bała się trochę tej władczej damy. Nigdy nie lubiła czuć się mało warta. A tutaj, mimo całej życzliwości pani Emilii, tak właśnie się czuła.
– Na pewno zostaniemy przyjaciółkami, Elisabet – powiedziała przyszła teściowa i zapewne mówiła to z przekonaniem.
Elisabet jednak była w złym nastroju i przyjęła to jako groźbę.
Muszę bardziej na siebie uważać, pomyślała, pełna zastrzeżeń do samej siebie. Pomachała wytwornej rodzinie, żegnającej ją na schodach pięknego domu, i zdołała nawet przywołać na wargi blady uśmiech. Oni machali jej także przyjaźnie, niezwykle przyjaźnie.
Nareszcie powóz odjechał.
Wyskoczyła przed domem Vemunda i odesłała powóz do Lekenes. Było jej obojętne, co pomyśli stangret.
Wyprostowała się i oddychała głęboko. Co ma teraz powiedzieć Vemundowi? Czy powinna kłamać i oświadczyć, że wszystko układa się jak najlepiej? Czy opowiedzieć, jak było?
Drzwi zastała otwarte. Mój Boże, pomyślała, czy on się nie boi włamywaczy?
Zapukała z ociąganiem. W domu panowała martwa cisza.
Weszła powoli.
– Vemund?
Nikt nie odpowiadał. Poszła dalej, do pokoju, w którym już kiedyś była. W lichtarzu dopalała się świeca. Otwarte drzwi prowadziły do sąsiedniego pokoju i tam także paliła się świeca.
Vemund Tark leżał na łóżku w dosyć niewygodnej pozycji. Spał zasłaniając ręką oczy. Elisabet podeszła bliżej, niepewna, czy powinna go zbudzić, czy raczej dać mu spokój.
Ale przecież nalegał, żeby przyszła…
Kiedy zobaczyła karafkę i szklaneczkę na nocnym stoliku, obie prawie puste, i kiedy poczuła zapach alkoholu, cofnęła się pospiesznie.
Ale nie dość szybko. Ręka Vemunda wyciągnęła się błyskawicznie i chwyciła ją za nadgarstek. Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa.
– No, i jak poszło? – spytał ochryple.
Elisabet skrzywiła się.
– Ty piłeś!
– Wyobraź sobie, że wiem o tym! Oczywiście, że piłem, do diabla! A jak inaczej zniósłbym to wszystko? No?
– Wszystko odbyło się zgodnie z planem. Zostałam zaakceptowana. Pod jednym tylko warunkiem.
– Pod jakim warunkiem?
– A, to nie ma znaczenia.
Uścisk wokół nadgarstka przybrał na sile.
– Pod jakim warunkiem?
– Oni by woleli, żebym posiadała także Grastensholm i Lipową Aleję – jęknęła żałośnie. – A na dodatek Gabrielshus.
– Przeklęci krwiopijcy! To, oczywiście, Mandrup, prawda?
– Ja… Ja odniosłam wrażenie, że to ich wspólny pogląd. Ale on był najbardziej zainteresowany, to prawda. A twoja matka we wszystkim się z nimi zgadzała, chociaż uważała, że są za bardzo natarczywi.
Vemund znowu zasłonił oczy ręką.
– Och, taki jestem zmęczony! Nie zniosę tego dłużej!
Elisabet stała przez chwilę w milczeniu, a potem zapytała:
– Vemund, czy ja naprawdę muszę wyjść za Braciszka?
– Musisz! – zawołał i pociągnął ją tak, że usiadła na łóżku. – Jesteś jedyną osobą, która może go uratować! Mój brat ma wiele zalet, a ja jestem za niego odpowiedzialny. On musi zamieszkać w Elistrand, troszczyć się sam o siebie, o dom i rodzinę. I, Elisabet, wy dwoje moglibyście wziąć do siebie Karin… Wiem, że proszę cię o tak wiele, ale jestem w rozpaczy, wierz mi!
– Karin – powiedziała Elisabet z zastanowieniem. – Nikt nie wie, jak się teraz potoczy jej życie, kiedy znalazła się w nim ta mała dziewczynka. Karin się zmienia z dnia na dzień. Ale, rzecz jasna, to nie jest wykluczone, że moglibyśmy wziąć ją do Elistrand. My tam jesteśmy przyzwyczajeni do opieki nad poszkodowanymi istotami. Zawsze kogoś takiego mieliśmy.
– O Boże, żeby to się tylko udało! – szepnął śmiertelnie zmęczony. – Wtedy wszystkie zmartwienia by się skończyły. Wszystko by się ułożyło.
– A ty, Vemund? Co z tobą?
– Ja? – zapytał z zamkniętymi oczyma. – Ja bym wtedy mógł nareszcie umrzeć.
Elisabet zesztywniała.
– Co ty wygadujesz?
– Mam do spełnienia tylko dwa zadania: Zatroszczyć się o przyzwoite życie dla Braciszka i dla Karin. Niczego więcej nie chcę. I już nie potrafię dłużej żyć z tym wstydem.
– A twoje przedsiębiorstwo?
– Niech je diabeł porwie!
Serce łomotało jej głośno.
– Ale ty nie możesz umrzeć! Ja nie chcę!
– Głupstwa! To, co ty myślisz, nie ma najmniejszego znaczenia!
Płacz dławił ją w gardle, a poza tym była wściekła.
– Zdaje mi się, że jesteś niekonsekwentny. Dlaczego tak koniecznie chcesz mnie wydać za Braciszka? Skoro i tak zamierzasz odebrać sobie życie, co zresztą uważam za największe tchórzostwo, o jakim słyszałam, to Braciszek może sobie spokojnie odziedziczyć przedsiębiorstwo, Lekenes i cały majątek. Dlaczego musisz mnie w to mieszać?
– Iskry się z ciebie sypią – mruknął. – Ale głos masz płaczliwy i zdaje mi się, że wciąż pociągasz nosem. Nie zaczniesz się chyba nad sobą użalać? To do ciebie niepodobne. – Vemund usiadł na łóżku. – Ja chcę odesłać stąd Braciszka. Czy to jeszcze nie dotarło do twojej ciasnej główki? A przedsiębiorstwo… Niech się z nim dzieje, co chce. Lekenes także. Ten ohydny dom upiorów! I nie chodzi mi o upiory krążące swobodnie po świecie, raczej o wypełniającą ten dom zgniliznę!
– Fu! Śmierdzi od ciebie wódką! – parsknęła Elisabet i cofnęła się tam, gdzie siedziała przedtem. – Zachowuj się jak mężczyzna i nie użalaj się nad sobą!
– O Boże, ty przecież niczego nie rozumiesz! Ja nie mogę żyć z tym, co wiem, czy to tak trudno pojąć? I czy sądzisz, że teraz jest mi lżej? Teraz, kiedy wiem, że masz wyjść za mąż za mojego brata?
Elisabet otarła kilka zdradzieckich łez i wrzasnęła:
– Ale przecież wcale nie chcę wycho… – Przerwała i spytała mało inteligentnie: – Co masz na myśli?
– Ja… Nie, zapomnij o tym, Elisabet! Jestem pijany i mówię rzeczy, których nie powinienem.
Nieświadomie zacisnął dłoń na jej ramieniu. Jego twarz była tak blisko, że Elisabet wyraźnie widziała kolor jego oczu. Mieniący się błękit, ale białka były mocno przekrwione.
– Vemund – zaczęła, a broda jej drżała. – Ręka mnie boli, nie ściskaj tak, i okropnie śmierdzisz wódką, ale ja nie chcę, żebyś umierał, naprawdę świat nie będzie wesoły bez ciebie. A poza tym ja nie chcę wychodzić za mąż za Braciszka.
Ja też nie chcę, żebyś wychodziła – mruknął niewyraźnie. Objął ją mocno i Elisabet mogła położyć głowę na jego ramieniu, ale twarz odwróciła. Wszystko ma swoje granice! – Zostań ze mną, Elisabet – szepnął jej do ucha.
Jej ręce spoczywały na jego ramionach. Teraz wszystko wydawało się cudowne, palcami gładziła ubranie, pod którym wyczuwała silne mięśnie.
– To nie ja prosiłam, żeby mnie wydać za Braciszka.
Zamiast odpowiedzi usłyszała rozpaczliwy szloch.
– Boże, ja przecież nie chcę umierać!
– To dlaczego musisz?
– Powinnaś zrozumieć, że nie mogę żyć z tym dławiącym wstydem.
– A jeśli Karin wyzdrowieje? Wtedy może się okazać, że poświęciłeś się na próżno!
– Nie wyobrażaj sobie rzeczy niemożliwych. Ktoś tak głęboko zraniony nigdy nie wyzdrowieje.
Elisabet próbowała podnieść głowę i spojrzeć na niego, ale odór alkoholu był zbyt silny, więc ponownie oparła głowę na jego piersi.