– Jakieś trzy dni, jak sądzę. Pani Vagen mieszka u nas. Gdybym wyjechała jutro rano, to zdążę wrócić na chrzciny w niedzielę.
Vemund skinął głową.
– Dobrze, powiem o tym wszystkim także i Karin, żebyś nie miała z nią kłopotów. Ale co powiedzą na to w Lekenes?
Och, nie przejmuj się nimi, pomyślała niezbyt uprzejmie.
– Nie umawialiśmy się konkretnie na kolejną wizytę. Ale, Vemundzie! Bądź tutaj, kiedy wrócę!
Zrozumiał jej ukrytą prośbę, że nie może sobie nic zrobić.
– Zastaniesz mnie, Elisabet. Moje zadanie nie będzie wypełnione, dopóki Karin i Braciszek nie zamieszkają bezpiecznie w Elistrand.
– Nie masz prawa tak mówić – rzekła zgnębiona.
Jeszcze raz przytulił do piersi jej głowę.
– Czy widziałaś lustro? – zapytał z troską, a jego głos wibrował w jej głowie. – Karin przeniosła lustro. Z oświetlonego miejsca do ciemniejszego kąta.
– Tak, lustro budziło niepokój – powiedziała Elisabet. – Nie podobało jej się to, co tam widziała. Nie chciała widzieć tego, czego się domyślała: że młoda dziewczyna zniknęła na zawsze. Woli mieć lustro w ciemniejszym miejscu, żeby nie wszystko było tak wyraźnie widoczne.
– Tak właśnie myślałem. Ona wraca do życia, Elisabet. Ona się budzi! Tak strasznie się tego boję!
ROZDZIAŁ X
Elisabet musiała iść dosyć daleko w poszukiwaniu różowej jedwabnej wstążki. Dopiero gdy doszła do dużych ulic centrum, znalazła sklepy handlujące tego rodzaju towarem.
Kupiła wstążkę, zapłaciła pieniędzmi, które dostała od Vemunda, i wyszła na ulicę. A wtedy z daleka dobiegło ją wołanie:
– Elisabet!
Odwróciła się. Na jej spotkanie biegł Braciszek.
– Sama chodzisz po mieście? – zapytał jakby z naganą. – Czy może mieszkasz gdzieś w pobliżu?
– Nie, skąd. Wyszłam po prostu załatwić pewną sprawę dla mojej pracodawczyni. A ty?
– Ja towarzyszę mamie w przejażdżce po mieście. Teraz mama kupuje materiał. Chodź, przywitasz się z nią!
Elisabet zawahała się, naprawdę nie miała ochoty na to spotkanie.
– Właściwie to nie mam czasu…
– Tylko na chwileczkę. Mama byłaby niezadowolona, gdyby się z tobą nie przywitała.
Odwrotnie: Mama by uważała, że to bardzo nieuprzejme z mojej strony, że nie pobiegłam się z nią witać, pomyślała Elisabet. On się boi, że mogłabym zrobić złe wrażenie. Jakie to słodkie z jego strony! A może aż tak jest przywiązany do mamusi?
Gdy szli razem ulicą, Braciszek mówił nerwowo:
– Chyba powinnaś wkładać perukę, kiedy wychodzisz do miasta, Elisabet. Mama może sobie pomyśleć, że ty…
Zrobił ręką ruch, jakby szukał odpowiednich słów.
Elisabet wzięła swój piękny jedwabny szal, który miała na ramionach, i owinęła nim głowę. Braciszek odetchnął z ulgą.
Vemund nie przejmowałby się takimi drobiazgami, pomyślała buntowniczo. Podeszli do powozu, kiedy pani Tark podawała stangretowi swoje zakupy.
– Mamo, proszę zobaczyć, kogo spotkałem! – zawołał Braciszek z entuzjazmem. – Oto Elisabet we własnej osobie!
Uśmiech pani Tark był powściągliwy, lecz przyjazny. Elisabet odniosła wrażenie, że dumę syna uważa za przesadzoną.
Ona chce go mieć dla siebie, stwierdziła. Pragnie jego podziwu. Czy to dlatego akceptuje mnie bez protestów? Bo jestem wiejską dziewczyną, która w żadnym razie nie będzie z nią rywalizować o uczucia Braciszka? Tak, bo przecież musi go kiedyś z kimś ożenić, nie jest głupia, żeby sobie z tego nie zdawać sprawy. Ale chce synowej, która by jej nie dorównywała.
Na razie widziała tylko tę łagodniejszą, nieśmiałą stronę mojej osobowości. Z pewnością przeczuwa moją siłę woli, ale tylko w niewielkim stopniu. Widzi we mnie zaledwie dosyć sympatyczną wiejską dziewczynę, która nawet włosów nie potrafi porządnie uczesać, która się nie szminkuje i praktycznie ubiera. Nic więcej nie widzi. Ach, Emilio Tark, ciebie wabi mój szlachecki tytuł, myślisz, że jestem taka jak moja matka… Ale ty nie znasz kobiet z Ludzi Lodu! Drażnij je, to poznasz ich siłę!
Nie szukaj sobie wrogów wśród Ludzi Lodu, Emilio Tark! To cię może drogo kosztować!
Chyba jednak Elisabet niepotrzebnie się tak irytowała, natychmiast też tego pożałowała. Kto był dla niej najbardziej uprzejmy przez cały czas, jak nie pani z Lekenes? Nie powinna o tym zapominać!
To tylko Braciszek jest taki maminsynek!
– Kochana Elisabet – powiedziała pani Tark. – Wracasz do domu? Z radością cię odwieziemy!
– O, to bardzo miło z państwa strony, ale mam jeszcze coś do załatwienia…
Emilia Tark spojrzała na nią łagodnie i potrząsnęła głową.
– Taka jesteś tajemnicza, jeżeli chodzi o twoją chlebodawczynię, moje dziecko! Kim ona jest? Gdzie mieszka?
– Muszą mi państwo wybaczyć, ale pierwszym zobowiązaniem, jakie podjęłam, kiedy przyszłam do tego domu, była dyskrecja. I choć bardzo bym chciała akurat państwu powiedzieć, kim jest moja pani, to przecież państwo sami musieliby to uznać za sprzeniewierzenie się jej. I może straciłabym państwa zaufanie na przyszłość?
– Jesteś równie mądra jak urodziwa, Elisabet – roześmiał się Braciszek, czym zasłużył na karcące spojrzenie matki. Pochwały należały się jej! – Ale jedną rzecz możesz nam chyba zdradzić – upierał się dalej. – To jest przyjaciółka Vemunda, prawda? Jego utrzymanka.
Elisabet zareagowała zbyt szczerze i chyba nierozsądnie.
– Nie, nic podobnego! Vemund nie ma żadnej utrzymanki! To jest pewna starsza, bardzo miła i niezwykle życzliwa osoba, którą bardzo szanuję.
Pani Tark wymownie uniosła brwi, widząc jej ożywienie i rumieniec na policzkach.
– Przepraszam, że się uniosłam – powiedziała Elisabet krótko. – Nie chciałam, żeby Braciszek źle myślał o Vemundzie.
– Nie przejmuj się, utrzymanki miewają wszyscy mężczyźni – powiedział lekko.
Ta odpowiedź sprawiła Elisabet przykrość i jeszcze bardziej umocniła ją w przekonaniu, że nie wyjdzie za Braciszka. To Vemund jest tym, którego by chciała, ów nieznośny uparciuch, który zamierza oddać ją temu lekkoduchowi, swojemu bratu.
Pani Tark oparła rękę o drzwiczki powozu.
– Ach, mój ukochany starszy syn… Widujesz go czasami, Elisabet?
– Od czasu do czasu.
– My nie widujemy go nigdy. Boli mnie to bardziej, niż jestem w stanie wyrazić!
– Tak – westchnął Braciszek. – Czy pamiętasz, mamo, jak obaj siadywaliśmy u twych stóp i słuchaliśmy twoich mądrych słów?
– Oczywiście, pamiętam – rzekła matka z czułością. – Vemund był taki delikatny, taki wrażliwy. To był naprawdę najlepszy syn…
Ale Vemund potrafił wyrwać się z tłumu twoich wielbicieli, pomyślała znowu buntowniczo Elisabet. A teraz masz zamiar zębami i pazurami walczyć o to, by zachować ubóstwiającego cię Braciszka? Gdyby mnie on tylko cokolwiek obchodził, stanęłabym do walki, Emilio Tark. Ale nic mi do tego. Możesz go sobie zatrzymać!
Braciszek powiedział:
– Wuj Mandrup pojedzie za kilka tygodni do Danii. Żeby bliżej zbadać sprawę Gabrielshus.
– Nie! Nie rozumiem, dlaczego – syknęła Elisabet. – Ja nie chcę tego majątku!
Przyszła teściowa pogroziła jej palcem.
– Nie lekceważ swojej hrabiowskiej krwi, Elisabet, a dokładniej mówiąc, margrabiowskiej!
Chcąc jeszcze bardziej podrażnić tych dwoje, Elisabet oświadczyła agresywnie:
– No, istnieją jeszcze bliższe, a nawet wyższe tytuły, jeżeli już mam błyszczeć. Matka mojej babki, Branji, miała na imię Marina i była córką księcia Riesenstein. Poza tym mój przodek Alexander Paladin był nie tylko margrabią. Dom Schwarzburg, z którego pochodzą Paladinowie, to dom książęcy!