Podziałało! Tych dwoje z Lekenes patrzyło na nią bez słowa. Sklepikarze! pomyślała Elisabet wciąż w wojowniczym nastroju. Dorobkiewicze! Padają plackiem przed nic nie wartym tytułem!
Skorzystała z okazji, by pożegnać ich z uprzejmym uśmiechem, i poszła sobie.
Po drodze jednak zastanawiała się, co Vemund na to powie. Może nie warto nawet wspominać o tym spotkaniu?
Och, Vemund! Tęskniła do jego rozsądku, do jego silnych, bezpiecznych ramion.
Mowy nie ma, żeby taki mężczyzna miał umierać! Przecież on należy do niej! Nie chce nikogo innego!
Tej nocy obudziły Elisabet pełne lęku nawoływania panny Karin:
– Elisabet, czy możesz tu na chwilę przyjść?
Narzuciła na siebie szlafrok i natychmiast poszła. Karin leżała na wznak w swoim łóżku i wpatrywała się w sufit. Kiedy Elisabet zapaliła światło, zobaczyła, że z oczu Karin płyną łzy.
– Tak się boję, Elisabet – szeptała biedaczka, szukając jej ręki.
Elisabet usiadła na łóżku i głaskała ją uspokajająco.
– Co się stało, panno Karin?
Mogły rozmawiać spokojnie. Dziecko spędzało noce na dole, w pokoju pani Vagen.
Ręka Karin zacisnęła się na dłoni Elisabet jakby w poszukiwaniu zrozumienia.
– Myśli kłębią mi się w głowie, Elisabet. Nie wiem już ani kim jestem, ani gdzie się znajduję, czas i przestrzeń, wszystko mi się miesza.
– Czy odczuwała to pani już kiedyś dawniej?
– Nie, nigdy! Zdaje mi się, jakby coś strasznego i groźnego gdzieś się tu na mnie czaiło. A ja nie mogę się przed tym bronić. Nie chcę być sama.
– Panno Karin, proszę mnie teraz posłuchać! Ta okropna ciemność… wie pani, była pani bardzo chora, bardzo długo. To teraz daje o sobie znać w pani myślach. Złe wspomnienia z czasu choroby. Teraz się poprawia, jest pani na najlepszej drodze do wyzdrowienia, ale to bardzo trudny proces. Musi pani być silna.
– Tak – szepnęła Karin jakby w rozmarzeniu. – Ja spałam. Długo, bardzo długo. Dzisiaj w lustrze widziałam obcą twarz…
Przeniknął ją gwałtowny dreszcz.
Elisabet starała się mówić uspokajająco, ale była rozpaczliwie niepewna. Poza tym marzły jej nogi: Ukradkiem wsunęła stopy w ranne pantofle Karin. Pomogło.
– Musimy patrzeć w przyszłość, panno Karin. Nie oglądać się do tyłu! Spoczywa na nas teraz wielka odpowiedzialność. Odpowiedzialność za małą Sofię Magdalenę. Ona jest pani przyszłością i to jest najważniejsze.
– Tak – potwierdziła chora z ulgą. – Ona znaczy dla mnie tak wiele.
Ale, niestety, naruszyła tę bezpieczną osłonę, jaką mimo wszystko była utrata pamięci, pomyślała Elisabet.
Karin była ożywiona.
– Mam tyle planów…
– To wspaniale!
– Przede wszystkim musimy mieć większy dom. Na wsi. Miasto nie jest odpowiednie dla małych dzieci.
– Dom mojego dzieciństwa, Elistrand, stoi otworem dla was obu.
– Jesteś bardzo miła, Elisabet. Chciałabym, żebyśmy zostały przyjaciółkami. Prawdziwymi przyjaciółkami. Pochodzisz przecież z bardzo dobrego domu. Mów mi Karin, bądź tak dobra.
– Dziękuję, bardzo chętnie.
Elisabet uznała, że czas najwyższy na to. Nigdy nie należała do osób łatwo się podporządkowujących, które umiałyby mówić: „Tak, panno Karin” i „Nie, panno Karin” i żeby nie brzmiało to fałszywie.
W głosie Karin znowu pojawił się lęk.
– Ale te cienie! One tu są, nie umiem się przed nimi ukryć!
– Nigdy nie musisz być sama, Karin. Ktoś zawsze z tobą jest.
Myśli jej się mąciły.
– Wydaje mi się, że jest ktoś, kogo powinnam sobie przypomnieć. Ale nie umiem!
Bubi…
– Zapomnij o tym, Karin! Patrz tylko w przyszłość!
– Ale ciągle mi to wspomnienie umyka, to okropne! Gdybym tylko wiedziała…
– W ciągu dnia przecież o tym nie myślisz?
– Nie, wtedy mam tyle zajęć z Sofią Magdaleną.
Błogosławione maleństwo.
– Czy chciałabyś jakiś proszek na sen? Mam coś takiego.
– Dziękuje, to by było znakomicie. Tak się dzisiaj boję, jak nigdy przedtem. Wciąż jakby czekam, że ktoś zapuka do drzwi.
– Nikt nie zapuka. Posiedzę tu, dopóki nie zaśniesz. A jutro wieczorem przyjdzie Vemund. Będziesz się przy nim czuła bezpieczna? Ja muszę na kilka dni pojechać do domu, ale Vemund będzie z tobą.
– Tak, Vemund jest taki silny. Będzie dobrze. Ale czy to całkiem comme il faut?
– Pani Vagen jest tu przez cały czas.
– A poza tym może doktor Hansen jutro przyjdzie? – W głosie Karin wyraźnie słychać było radość. – Tak, doktor Hansen. Wiesz, on powiedział, że wyglądam dużo lepiej.
– Naprawdę wyglądasz lepiej, Karin! Wyglądasz jak młoda dziewczyna.
Powinna sobie język odgryźć! Co za katastrofalna replika! Karin myśli przecież, że wciąż jest młoda.
Ale wszystko poszło dobrze. Karin powtarzała, jakby wsłuchana w swoje zmącone myśli:
– Ja nie rozumiem. Ja naprawdę nic nie rozumiem! Ile ja właściwie mam lat?
Elisabet była dostatecznie bezczelna, żeby odpowiedzieć:
– Ja nie wiem. Musisz o to zapytać Vemunda.
– Vemund? Ten miły człowiek? Skąd on się wziął? Elisabet, moja głowa! Ona jest kompletnie pusta i jakaś taka wielka. Nic do siebie nie pasuje.
– To sprawa choroby, Karin. To wszystko samo przejdzie, kiedy poczujesz się lepiej.
(Boże, odpuść!)
– Tak myślisz? To okropne, kiedy się niczego nie pamięta!
– Rozumiem cię. Byłoby najlepiej, gdybyś mogła wszystko zacząć od początku, od teraz. Rozpocząć nowe życie i nie myśleć o tym, co było przedtem. Życie dla małej pozbawionej rodziców Sofi Magdaleny. Która w tobie znalazła taką dobrą, czułą matkę.
– Naprawdę tak myślisz? Tak, w przeciwnym razie byłaby skazana na śmierć, prawda? To pamiętam… Tego okropnego człowieka, który chciał ją zamordować. My uratowałyśmy jej życie, prawda?
– Ty uratowałaś jej życie. Ja nie miałam czasu się nią zajmować.
– Sofia Magdalena – szepnęła Karin uszczęśliwiona.
Elisabet przyniosła jej proszek na sen.
– I pamiętam jeszcze, że ty na mnie nakrzyczałaś – powiedziała Karin i oparła się wygodnie na poduszkach.
A, więc Karin pamięta to, co się teraz dzieje! Wszystko jakby się odwróciło w jej głowie. Żeby tylko teraz nie przypomniała sobie katastrofy, do której doszło dawno temu, wszystko jedno, co to było. A może to by było dla niej lepiej? Gdyby pamiętała? Nie, zdaniem Vemunda to wspomnienie by ją zabiło.
Karin leżała bezradna.
– Myślę, że zasłużyłam sobie na tę reprymendę. Chociaż wtedy byłam okropnie zła na ciebie, teraz mam nieprzyjemne uczucie, że byłam zanadto zajęta sobą.
– To też jest skutek choroby, Karin. Możesz o tym zapomnieć. W ostatnich dniach zupełnie się sobą nie zajmowałaś. Nie myśl o niczym innym oprócz Sofii Magdaleny.
Przypominająca szpony ręka znowu zacisnęła się na jej ramieniu.
– Czy myślisz, że będę mogła ją mieć przy sobie?
– Dlaczego nie? Nigdzie nie będzie jej lepiej niż u ciebie.
– Ale jeżeli ktoś przyjdzie i mi ją zabierze? Ja bym wtedy umarła!
Elisabet wiedziała, że to prawda. Takiego rozczarowania Karin by nie zniosła.
– Ja nie pozwolę. Nie wpuszczę nikogo przez próg! Ty nawet nie wiesz, jaka ja mogę być silna. Ale teraz powinnaś spać. Zgaszę światło i posiedzę tu obok w fotelu.
– Tak – szepnęła Karin. – Pomiędzy mną a cieniami nieznanego.
Elisabet wstała i poklepała ją po ramieniu. Było takie chudziutkie, sterczało pod koszulą, mimo że w ostatnim czasie Karin wyraźnie przytyła.
– Wiesz, takiej zdrowej jak dzisiaj jeszcze nigdy cię nie widziałam.
– To zasługa Sofii Magdaleny.
– Tak – zgodziła się Elisabet.