Elisabet nie dawała za wygraną. Gospodyni nie zaprosiła jej do środka, stały każda po swojej stronie uchylonych do połowy drzwi.
– Jak powiedziałam, ja nie pytam z ciekawości. Tutaj chodzi o życie i o duszę człowieka. Czy nie ma tu nikogo, kto mógłby mi powiedzieć, co się wtedy stało? Czy nie ma żadnych świadków z wyjątkiem chłopców?
– Chłopców? Jakich chłopców?
– No więc chłopca. Tego starszego.
– Ja nie wiem nic o żadnych chłopcach. Ale jeden świadek był, ale to religijna kobieta. Poszła do klasztoru.
– Do klasztoru? Przecież w Norwegii nie ma już klasztorów.
– No, do takiej służby. Miłosiernej służby w kościele, wie panienka. To była ta Niemka, panna Spitze. Ona wyjechała do Christianii i stała się bardzo pobożna. Pomaga proboszczowi. A teraz będzie już koniec z tym gadaniem. Bode przepadło i wszelkie diabelstwo razem z nim. Do widzenia!
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem przed nosem Elisabet.
Zrobiła niewielką przejażdżkę po polach Bode. Była wstrząśnięta opłakanym stanem, w jakim znajdował się majątek. Potem wróciła do przystani. Zastanawiała się… W Holmestrand Tarkowie mieli jak najlepszą opinię.
„Czarujący ludzie”. Tu, w Bode, uważano ich za ponure bestie.
To tutaj wydarzyło się nieszczęście. Wyprowadzili się stąd po skandalu, czy co to było, i osiedlili się w Holmestrand. Prawdopodobnie jednak uważali, że to niebezpiecznie mieszkać tak blisko tego fatalnego Bode, wobec czego przenieśli się dalej, do Christianii. Pieniędzy, jak się zdaje, mieli dość, skoro mogli sobie pozwolić na kupno wspaniałego Lekenes.
Ale pewnie było tak, jak Vemund powiedział: stali się bogaci kosztem chłopów i komorników.
Elisabet nie do końca rozumiała sprawę chłopców. Znajdowali się oni w Holmestrand i w Lekenes, ale w Bode ich nie było.
A jeżeli ci Tarkowie, którzy mieszkają w Lekenes, to nie ci sami, którzy mieszkali w Bode? Może oni zajęli miejsce tamtych? Może nawet zamordowali prawdziwych Tarków i przywłaszczyli sobie ich nazwisko? Tark i Svendsen… Ale Karin Ulriksby była ta sama. To na nią spadło całe cierpienie. I na Vemunda, który zrozumiał…
Elisabet owładnęła pewna idea. A gdyby tak odszukać pannę Spitze i skonfrontować ją z rodziną z Lekenes? I gdyby panna Spitze powiedziała, że to nie są prawdziwi Tarkowie, to by było wiadomo, kto zamordował Tarków z Bode.
Utwierdzona w przekonaniu, że jej zadaniem jest uwolnić Karin i Vemunda od winy, jechała do przystani Horten. Zapadał już zmierzch. Nie było czasu na odwiedziny w domu dla psychicznie chorych, jeśli miała zdążyć na dyliżans do Christianii następnego ranka. Musiała szybko wracać do Holmestrand.
Bardzo późnym wieczorem dotarła do chłopskiej zagrody, w której wynajęła konia. Oddała go, przepraszając, że wraca dopiero teraz.
W ciągu ostatnich dni niewiele miała czasu na posiłki. Właściciel gospody w Holmestrand okazał się jednak bardzo wyrozumiały i nakrył pięknie stół dla spóźnionego gościa. Elisabet z największym uznaniem odniosła się do jego potraw. Następnego ranka, w trzecim dniu podróży, mogła wsiąść do dyliżansu, by wrócić do Christianii.
Tym razem wymarzła po drodze. Jechały z nią dwie młode damy, tak uszminkowane i upudrowane, że Elisabet nie mogła siedzieć z nimi w ciasnym powozie. Przesiadła się więc do stangreta i dotarła do domu na wpół zamarznięta, z czerwonym nosem i załzawionymi oczami.
– Urodziłam się nie w tym stuleciu, co trzeba – wzdychała siedząc na koźle. – Ten puder to przekleństwo mojego życia.
– Moja sympatia jest po stronie panienki – odpowiedział stangret.
Późnym wieczorem wysiadła na rynku w Christianii, przemarznięta, z bolesnym przeświadczeniem, że coś przegapiła. Po prostu zadawała niewłaściwe pytania podczas tego swojego prywatnego śledztwa.
ROZDZIAŁ XI
Christiania była zimnym i niegościnnym miastem dla kogoś, kto wracał do domu zmęczony, głodny i zziębnięty po długiej podróży na koźle. Marznąca mgła stała nad ciemną wodą Pipervika, powietrze było wilgotne, słabe światło latarń na ulicach z trudem rozpraszało mrok. Ciepło jasnego domu w Elistrand wydawało się teraz Elisabet rozkosznym marzeniem.
Elisabet szła powoli, potykając się, tak była zmęczona. Nie jest też wcale zabawne dla młodej dziewczyny chodzić po mieście późno wieczorem, ale na szczęście przy tym dotkliwym jesiennym chłodzie ludzi na ulicach było niewiele.
Mimo wszystko odetchnęła z ulgą, kiedy zatrzymał się przy niej powóz doktora Hansena. Doktor wracał z wizyty u chorego i proponował, że ją odwiezie. Elisabet przyjęła pomoc bez skrupułów, chociaż miała już niedaleko.
Wyglądało zresztą na to, że doktor więcej niż chętnie będzie jej towarzyszył do domu.
– Tak, panna Karin bardzo mnie interesuje – przyznawał. – Zarówno jako pacjent, jak i człowiek. Sposób, w jaki bez chwili wahania zajęła się dzieckiem, świadczy o tym, że pod maską egoistycznego zapatrzenia w siebie kryje się dobre serce.
– Owo zapatrzenie w siebie chyba już minęło?
– Tak, tak – potwierdził. – Ona bardzo za panią tęskniła, panno Paladin. Stała się pani dla niej niezastąpiona pod wieloma względami.
– Naprawdę? – Elisabet zarumieniła się z radości. – A czy w domu wszystko w porządku?
– O, tak. Wzywano mnie wczoraj, bo mała miała sapkę i biedna Karin bardzo się denerwowała. Udało mi się ją uspokoić, a potem zabrałem ją na krótką przejażdżkę powozem.
– To bardzo uprzejme z pańskiej strony. Na pewno dobrze jej to zrobiło.
– Dla mnie to także jest bardzo interesujące, móc obserwować stan panny Karin – wyjaśnił doktor. – Jeśli chodzi o jej stan psychiczny, jest dużo zdrowsza niż wtedy, kiedy widziałem ją po raz pierwszy. Zabrałem ją na przejażdżkę poza miasto, na wzgórza. Wiejskie powietrze podziałało cudownie. A poza tym niesłychanie jej się spodobała pewna piękna posiadłość, obok której przejeżdżaliśmy, Lekenes. Chce znowu pojechać w tamte okolice.
Elisabet zastanawiała się.
Najpierw chciała zawołać: „Nie, na Boga, niech jej pan tam nie wozi! Vemund nie chce, żeby ona spotkała kogoś stamtąd. Oni nazywają się Tark, rozumie pan. Jak pan wie, nie można przy niej wymieniać tego nazwiska. Nie można wspominać, że i Vemund tak się nazywa. Bo to on spowodował jej psychiczne załamanie, chociaż nie chce powiedzieć, jak do tego doszło. Ale nazwisko Tark może obudzić w niej jakieś straszne wspomnienia. Więc należy ją trzymać z dala od Lekenes”. Ale niczego nie powiedziała. Najpierw musi zapytać Vemunda. Może on nie chce, żeby mieszać innych w ich sprawy.
– Czy nikt jej nie widział?
– Myślę, że nie. Wysiedliśmy wprawdzie z powozu, ale nie zbliżaliśmy się do domu.
– Ktoś jednak mógł was widzieć z okien?
– Prawdopodobnie, ale… Dlaczego pani pyta?
– Nic ważnego. Przestraszyłam się, że ludzie stamtąd mogliby nawiązać z nią kontakt. Ona sama pochodzi przecież ze środowiska ziemiańskiego. To by mogło rozjątrzyć dawne rany. W każdym razie Vemund tak twierdzi, a ja nie mam powodu wątpić w jego słowa.
Doktor Hansen zastanawiał się przez chwilę.
– Kiedy wracaliśmy do miasta, wydarzyło się coś dziwnego. Jechał za nami jakiś powóz. Wydawało się, że nas wyprzedzi, ale tego nie zrobił.
– Jak długo za wami jechał?
– Nie wiem, bo przestałem się nim przejmować. Ale chciałbym nieco bliżej poznać tajemnicę panny Karin. Wiedzieć więcej o tym, co spowodowało jej chorobę.
– Ja także – mruknęła Elisabet. – Ja także.
– Proszę mi natychmiast dać znać, gdybym mógł się na coś przydać.