Выбрать главу

– Już może pan coś dla mnie zrobić! – zawołała szczerze. – Pan spotyka tak wiele ludzi… Czy nie zna pan niejakiej panny Spitze? Chciałabym ją poznać, to dla mnie niesłychanie ważne.

Siwiejąca kozia bródka doktora wyglądała w świetle latarni jak wycięta z papieru.

– Panna Spitze… Nie mógłbym powiedzieć, że…

Elisabet wyjaśniła:

– To Niemka. Pracuje na rzecz biednych w jakiejś parafii w Christianii. Praca charytatywna i tak dalej.

– Tak, oczywiście, że wiem, a kogo chodzi! Spotkałem ją.

Elisabet próbowała poruszać palcami nóg, ale były zmarznięte na kość. Podziękowała, dzwoniąc zębami, gdy doktor przekazał jej adres kościoła i parafii, gdzie pracowała panna Spitze.

Tymczasem dojechali do domu i rozmowa się urwała.

– Wejdzie pan ze mną? – zachęcała Elisabet, bo miała przeczucie, że tego właśnie doktor życzyłby sobie najbardziej.

Przez moment wahał się, by zachować pozory, ale zaraz potem ruszył za nią.

Chyba jeszcze nigdy Elisabet nie znalazła się w takim miłym otoczeniu! Była potwornie zmarznięta, głodna i zmęczona, a tu już w hallu uderzył ją zapach świeżego chleba. Pani Vagen i pani Akerstrom nakrywały właśnie do kolacji, stół w jadalni oświetlony był łagodnym blaskiem świec. Karin zeszła po schodach, żeby ich powitać, i – najważniejsze ze wszystkiego – Vemund był tam także!

Na próżno starała się ukryć uśmiech szczęścia! Był to zresztą raczej grymas zmarzniętej twarzy, ale nikt nie mógłby go sobie fałszywie tłumaczyć.

– Jak długo cię nie było! – powiedział Vernund gwałtownie. – Gdzieś ty się podziewała?

– Jak to dobrze, że jesteś – szczebiotała Karin. – Vemund bardzo się o ciebie niepokoił… – Paplała dalej, nie przejmując się ponurymi spojrzeniami Vemunda. – Właśnie mieliśmy przy kolacji odbyt naradę w sprawie chrztu. Nasze sympatyczne panie napiekły już ciasta, czy to nie miło z ich strony? Doktorze Hansen, jak się cieszę, że pan przyszedł!

Elisabet stała bez słowa i rozkoszowała się domową atmosferą.

– A z małą wszystko dobrze? – zapytała, kiedy Vemund pomagał jej zdjąć okrycie. Zauważyła, że ukradkiem pogładził ją po ramieniu i że to wcale nie był przypadek.

– Tak. Oddycha już lżej, moje maleństwo – pospieszyła z odpowiedzią Karin. – Położyliśmy jej kompres na piersi, a poza tym dbamy, żeby w pokoju było ciepło; palimy w kaflowym piecu. Wszystko zgodnie z uprzejmymi wskazówkami doktora Hansena.

– Jesteś sina z zimna – powiedział Vemund do Elisabet surowym tonem. – Jak to się stało, że aż tak zmarzłaś?

Elisabet opowiedziała o upudrowanych damach w powozie, o mało się nie wygadała, że był to dyliżans z Holmestrand, ale na szczęście w porę ugryzła się w język.

Vemund rozcierał jej ręce. Gdy inni byli zajęci w jadalni, powiedział cicho:

– Wczoraj widziałem się w biurze z Braciszkiem. Jego matka życzy sobie, byś przyszła do Lekenes w sobotę wieczorem. Odbędzie się tam doroczne przyjęcie dla wytwornego towarzystwa. Chcą cię przedstawić jako margrabiankę, potomkinię książęcego rodu i Bóg wie co jeszcze.

– Nie, to kompletne szaleństwo! Przecież ja nie jestem żadną księżniczką!

Oboje wybuchnęli śmiechem na myśl o poczciwym, mocno stąpającym po ziemi gospodarzu, Ulfie Paladinie z Ludzi Lodu, który miałby być tytułowany księciem.

– Tak się cieszę, że wróciłaś – powiedział Vemund spontanicznie.

– Dziękuję – odparła tak łagodnie, jak tylko umiała. – I ja się ucieszyłam, widząc cię tutaj.

Vemund, który stał za nią, dotknął jej włosów policzkiem i trwał w tej pozycji przez długą, cudownie długą chwilę.

– Czy ja muszę tam iść w sobotę?

– Tak, myślę, że powinnaś.

– Czy naprawdę muszę wypełnić to zadanie do końca? Muszę wyjść za mąż za mężczyznę, którego nie chcę? Przeżyć z nim całe życie?

– Wydawało mi się, że lubisz Braciszka – powiedział zraniony w imieniu brata, do którego był tak bardzo przywiązany.

– Wolę jego brata – ucięła Elisabet i poszła do jadalni.

On ruszył za nią i zdążył szepnąć jej do ucha:

– Starszy brat jest nie do zdobycia. Przez żadną kobietę. On zamierza zabrać swoje zmartwienia i zniknąć.

– Nie! – syknęła Elisabet przez zaciśnięte zęby i wbiła paznokcie w jego dłoń.

– No, wszystko gotowe! – zawołała Karin. – Proszę, siadajmy!

Posiłek od samego początku przebiegał w znakomitej atmosferze. Wspaniały nastrój, uszczęśliwiona Karin, uprzejmi panowie. Elisabet posadzono przy piecu, tak że czuła rozkoszne ciepło w całym ciele aż po koniuszki przemarzniętych palców, które na początku nie były w stanie utrzymać świeżo upieczonego chleba. Pani Vagen i pani Akerstrom także zostały zaproszone do stołu i choć pani Akerstrom robiła na początku niezadowolone miny, to i ona czuła się tu znakomicie jak wszyscy.

Pani Vagen siedziała przy otwartych drzwiach do swego pokoju, gdzie spała Sofia Magdalena.

Prawdziwa idylla, wszyscy czuli się tu nadzwyczajnie.

Ale nie trwało to długo.

Najpierw dziecko zaczęło popłakiwać, z początku cichutko, wkrótce jednak płacz przerodził się w krzyk. Któraś z pań poszła je uspokoić, ale wszyscy byli zaniepokojeni, bo mała nie miała zwyczaju budzić się o tej porze. Przeniesiono kołyskę do jadalni i kołysano tak, że doświadczony marynarz dostałby zawrotu głowy.

Ale pomogło. Dziewczynka uspokoiła się i można było kontynuować kolację, teraz przy akompaniamencie cichego skrzypienia kołyski.

Po chwili zebrani stwierdzili, że Karin nie jest już taka radosna. Pociągała nosem, ukradkiem wycierała łzy i nic nie mówiła. Pochylała swoją chudą, teraz mocno zaczerwienioną twarz.

Elisabet zapytała przyjaźnie, co się stało.

– Och, taka jestem głupia – pisnęła Karin. – Taka jestem szczęśliwa, taka szczęśliwa!

Łzy popłynęły niepowstrzymanym strumieniem.

– Z radości także można płakać – pocieszał ją doktor Hansen.

– Tak, ale… to nie dlatego. Najgorsze jest to, że ja nic nie rozumiem. Co się stało z moim życiem? Co ja z nim zrobiłam? Byłam młoda i piękna, a teraz spójrzcie! Co to za stara wiedźma ukazuje mi się w lustrze?

Zewsząd posypały się energiczne protesty. Zapewniali ją, że nie może być mowy o żadnej wiedźmie, że Karin jest naprawdę piękną i niezwykle miłą damą.

Elisabet, której od czasu do czasu zdarzały się rzeczywiście inteligentne odezwania, powiedziała:

– Bardzo wiele kobiet mówi dokładnie to samo, co ty, Karin: „Co się stało z moim życiem? Co ja z nim zrobiłam?” I to mimo że żyły przez cały czas świadomie i miały wszelkie możliwości, by uczynić swoją egzystencję wartościową. Ty zaś masz wiele na swoje usprawiedliwienie. Ty byłaś poważnie chora, wiesz o tym, prawda? Cieszymy się teraz, bo wracasz do zdrowia!

Vemund zadrżał. Najbardziej bał się tego, że Karin mogłaby wrócić do zdrowia.

– Ale ja się tak zestarzałam – skarżyła się Karin.

Vemund opanował się i próbował pomagać.

– Czterdzieści pięć lat. Połowa życia przed tobą. Razem z Sofią Magdaleną.

– I z nami – dodała Elisabet. – My na zawsze zostaniemy twoimi przyjaciółmi i będziemy cię wspierać, gdybyś nas potrzebowała.

Wszyscy podzielali jej zdanie. Nawet pani Akerstrom, która dotychczas traktowała Karin dosyć chłodno, wyglądała na zdecydowaną jej pomagać, gdyby zaszła potrzeba.

– Ale ja się tak boję!

Doktor Hansen ujął jej niemal przezroczystą dłoń i pogładził uspokajająco jak lekarz.

– Wszyscy jesteście tacy mili! Tacy przyjaźni – szlochała. – A mimo to czuję się taka bezradna, taka… samotna! To głupio z mojej strony, ale nic nie mogę na to poradzić.