Выбрать главу

Braciszek… którym się opiekowałem, kiedy byliśmy mali, pomagałem mu dbać o siebie, kryłem jego bezmyślne postępki. Byliśmy zgranymi braćmi, on i ja. Ileż to razy szliśmy obok siebie, ja trzymałem go za rękę, on wciąż mówił i zadawał tyle pytań. Zawsze musiałem ponosić konsekwencje, kiedy on zawinił. Ja próbowałem przemienić tego potwornie rozpieszczonego chłopca w silną, pewną siebie osobowość.

Często bywaliśmy rozpieszczani. I równie często porzucani.

Braciszek, który płakał, bo nie zabrano go na wycieczkę łodzią. Braciszek, który kłamał w szkole. Braciszek, który uwodził służące, kiedy jeszcze był dzieckiem. Wszystko trzeba było potem ukryć i załatwić.

Teraz muszę mu pomóc jeszcze raz. Pomóc mu cało wyjść z największego dramatu naszego życia. I on nie może o tym wiedzieć.

O Boże, co ja mam zrobić? Jeszcze kilka dni temu śmierć wydawała mi się najlepszym wyjściem. Starałem się zaręczyć Braciszka… O, nie! Nie wytrzymam tego!

Chcę dla niego tylko dobra! Ale on nie może mi odebrać tego jednego, co kiedykolwiek chciałem mieć! Przecież ja nie chcę umierać! Nie teraz! Ale muszę! Bo nie będę mógł nigdy wydrzeć z siebie myśli o tym, co się stało z mojej winy.

A jeśli Karin wyzdrowieje?

Wtedy rozpęta się prawdziwe piekło!

Vemund zeskoczył z posłania i szybkim krokiem poszedł do drzwi pokoju Elisabet. Niech chociaż raz w życiu dostanę to, czego pragnę najbardziej, pomyślał. Ona jest jak moja bliźniacza siostra, tacy jesteśmy do siebie podobni charakterami. Jeden jedyny raz, a potem mogę umrzeć!

Zatrzymał się z ręką na klamce.

Nie, takiego bólu nie mogę im sprawić, tym dwojgu, których kocham najbardziej! Muszę się trzymać z boku. Muszę odejść. Ze względu na nich i ze względu na siebie samego.

Ale mam jeszcze jedną rzecz do załatwienia. Chodzi o Mandrupa i jego nikczemne manipulacje z kasą przedsiębiorstwa. Zawiadomiłem już władze. Jeszcze nie mogę zniknąć.

Szwindle kuzyna posłużyły mu za wymówkę, żeby jeszcze trochę zostać przy Elisabet. Patrzeć na nią. Słyszeć jej głos, czuć jej zapach. Tęsknić za nią.

Następnego ranka Elisabet uparła się, że będzie towarzyszyć Vemundowi do jego domu. Żeby mieć pewność, że żadne opryszki nie czają się gdzieś w zaroślach, jak powiedziała.

Vemund szedł obok niej, milczący, pogrążony w rozpaczy. Nie był w stanie nawet na nią spojrzeć, tak bardzo jej pragnął. Z każdą minutą tęsknota narastała, stawała się coraz bardziej paląca.

Dobry Boże, jak to się skończy? myślał.

Już z daleka zobaczyli, że przed domem ktoś czeka.

– Braciszek – powiedział Vemund.

– Ech! – wymknęło się Elisabet, a Vemund spojrzał na nią karcąco.

Niech on sobie kocha swojego brata, jak chce, pomyślała ze złością. Ale o sobie będę decydować sama.

– Vemund, co to znaczy? – usłyszeli głos Braciszka. – Chyba nie spędziłeś nocy w domu mojej przyszłej żony? Bo w takim razie…

– Nie gadaj głupstw – uciął Vemund. – Czego chcesz ode mnie?

Nie chciał, by jego głos brzmiał szorstko.

Ale Braciszek nie tracił humoru.

– Gdybym mógł pożyczyć własną narzeczoną, to nasza droga mama chętnie zamieniłaby z Elisabet kilka słów na temat sobotniego przyjęcia. Szykujemy bal kostiumowy w stylu dworskim.

– Z maskami? – zapytał Vemund. – To może być niebezpieczne!

– Nie, masek mama nie chce. Od tego czasu kiedy razem z gośćmi zakradli się złodzieje, mama nie organizuje maskarad. Ale chciałaby, żeby Elisabet miała jakiś wyjątkowo piękny kostium. Pójdziesz ze mną? – zwrócił się do niej.

Elisabet poczuła się niepewnie, szukała wsparcia u Vemunda, ale on pogrążył się znowu w tym ponurym nastroju, z którym obnosił się od wczesnego rana. Przez całą drogę nie wydobyła z niego ani jednego rozsądnego słowa. Zatem westchnęła ledwo dosłyszalnie i skinęła Braciszkowi głową. Pójdzie, ale żadnego idiotycznego kostiumu na siebie nie włoży, pomyślała. Tym razem pani Tark połamie sobie pazury w starciu z inną silną osobowością. Z Elisabet Paladin z Ludzi Lodu!

Po drodze przez zagajnik, przez las i park rozmawiali z Braciszkiem o sprawach, które Elisabet chętnie by dokładniej zbadała.

– Ach, ten Vemund – westchnął Braciszek. – Jak on się ostatnio zmienił! Pamiętam go jako wspaniałego, najlepszego starszego brata, do którego zawsze mogłem przyjść z każdym zmartwieniem. Mieliśmy niezwykłe dzieciństwo, wierz mi. Ubóstwialiśmy matkę, jakby ją nam samo niebo zesłało. Ojciec też był zawsze bardzo wyrozumiały i poświęcał nam wiele czasu. I nagle Vemund się odmienił. Wyprowadził się z domu. Biedna mama niczego nie pojmuje, jest taka nieszczęśliwa, powiadam ci. To takie niesprawiedliwe ze strony Vemunda, że wyprowadził się ni stąd, ni zowąd, bez słowa wyjaśnienia, chociaż wie, ile mama musiała w życiu wycierpieć…

– Ach, tak? – powiedziała Elisabet obserwująca go czujnie.

– Jej pierwsze małżeństwo, wiesz.

– Nie, nie wiem. Vemund nic mi nie mówił.

– Nie mówił? Powinien był to zrobić. O tym, przez jakie piekło mama przeszła ze swoim pierwszym mężem. O ile dobrze rozumiem, był to człowiek chory psychicznie. Takie sprawy są dziedziczne, wiesz…

Serce Elisabet zaczęło bić mocniej.

– Dziedziczne? Co chcesz przez to powiedzieć?

– No, ich jedyne dziecko pewnego dnia kompletnie się załamało. Podpaliło dwór, w którym mieszkali. Ale w tym czasie pierwszy mąż mamy już nie żył.

Elisabet poczuła, że ma sucho w ustach, język lepi się jej do podniebienia.

– Powiedz mi… jak się nazywała twoja matka… z pierwszego małżeństwa, mam na myśli?

– Ulriksby. Dlaczego pytasz?

Elisabet zatrzymała się. Wzruszyła jedynie ramionami. Nie była w stanie odpowiedzieć.

Żeby Braciszek niczego nie zauważył, znowu ruszyła przed siebie. On mówił dalej, teraz o zbliżającym się balu, a Elisabet kiwała głową i bąkała coś niewyraźnie.

A więc to był powód tej wielkiej troski Vemunda o Karin!

Karin jest przyrodnią siostrą młodych Tarków!

ROZDZIAŁ XII

Tego dnia Elisabet miała jednak przeżyć więcej niespodzianek.

Pani Tark przyjęła ich z wylewną serdecznością. Braciszek ucałował rękę matki z tym samym przeklętym psim oddaniem co zawsze, ona zaś przyjmowała to z łaskawością. Potem poprosiła Elisabet, by jej towarzyszyła na górę.

– Braciszek mówił ci chyba, że urządzamy bal kostiumowy? – zapytała kładąc Elisabet poufale rękę na ramieniu, gdy wchodziły po szerokich schodach. – Zastanawiałam się, jak powinniśmy zaprezentować ciebie. Przyjdzie mnóstwo prominentnych osób z najlepszych kręgów Christianii, jest więc bardzo ważne, byś zrobiła jak najlepsze wrażenie.

Elisabet starała się uwolnić od tej wymuszonej poufałości. Mieć tak blisko siebie twarz Emilii Tark i jej okropnie upudrowane włosy, to była prawdziwa męka. Z całych sil powstrzymywała się, żeby nie kichnąć.

Pani Tark zawsze trafnie odgadywała jej nastroje. Cofnęła rękę i mówiła dalej:

– Ty jesteś przecież osobą książęcego pochodzenia, kochana Elisabet, wobec tego musimy ubrać cię odpowiednio. Myślę, że powinno to być coś w wielkim stylu. Imponujące, jeśli mnie dobrze rozumiesz. I znalazłam wspaniały kostium, który na pewno będzie znakomicie na ciebie pasował. Czy nie uważasz, że walkiria to by było właśnie to?

Przeszły przez duży hall na piętrze i Elisabet została zaproszona do buduaru pani Tark, równie eleganckiego i stylowego jak wszystko w tym domu. Zapach pudru był męczący i jak zawsze Elisabet czuła kręcenie w nosie.

Przyjazny szczebiot nie ustawał:

– Uważam, że przy takim kostiumie mogłabyś też zachować swoje ciemne włosy.