Arnold już wyszedł, by powitać Elisabet, którą lubił i dla której żywił respekt. Miał złe przeczucia co do tego, jak ułożą się stosunki pomiędzy Emilią a nią. Jego przyszła synowa obdarzona jest chyba znaczną siłą woli. A coś takiego Emilia będzie się starała złamać.
O Boże, jaka ta Elisabet zdecydowana, pomyślał widząc ją wchodzącą po schodach. To nie zwiastuje niczego dobrego!
Stoły w jadalni zostały pięknie nakryte, wszystko było gotowe. Służba wykonała nadzwyczajną pracę, wszyscy harowali jak niewolnicy pod rozkazami anielsko łagodnej pani Emilii.
Powozy zaczynały nadjeżdżać, jedni prominentni goście za drugimi pojawiali się w pałacu. Zaproszenia na bal kostiumowy w Lekenes nikt nie odrzuca.
Ku przerażeniu Mandrupa Svendsena zaprosili także komisarza policji. Ile ten człowiek wie? Nie, chyba jeszcze wieść o skandalu z przedsiębiorstwem Tarków nie dotarła do jego uszu. A drobnych funkcjonariuszy tutaj nikt by nie zapraszał. Może się z pewnością czuć bezpiecznie. Może… Toga oblepiała spocone ciało.
W domu pod miastem Karin miała wizytę. Doktor Hansen zapytywał, czy nie miałaby ochoty na małą przejażdżkę przy tej pięknej pogodzie? Oczywiście, jak najchętniej. Natychmiast pobiegła, żeby się przebrać. Może mogliby zwiedzić ten piękny majątek?
Doktor zawahał się na moment, ale w końcu przystał na propozycję. O ile się nie myli, to zna jedną z tamtejszych kucharek, która przyszła kiedyś do niego po poradę. Dzięki temu panna Karin będzie chyba mogła wejść do domu, w każdym razie do jego części. Tym sposobem nie muszą się spotykać z właścicielami, którzy zdaniem Elisabet i Vemunda mogliby zadawać niepotrzebne pytania. Wygląda to zresztą na przesadną ostrożność ze strony Vemunda.
Doktor nie miał przecież pojęcia, jakie niebezpieczne jest Lekenes.
Zachwycona Karin klasnęła w dłonie, wydała pani Vagen polecenia co do Sofii Magdaleny, ucałowała ukochane maleństwo i poszli.
Najpierw zrobili niewielką przejażdżkę po okolicy.
Tymczasem do domu przyszła panna Spitze.
Otworzyła pani Vagen. Nie, panny Paladin nie ma w tej chwili w domu. „O, mój Boże, mówiono mi, że to pilne! A przez resztę tygodnia będę zajęta…” No, skoro to takie pilne, to… Ja wiem, gdzie ona poszła…
Czy panna Spitze mogłaby dostać adres?
Tak więc panna Spitze dostała adres do Lekenes. Nie znała jednak nazwiska mieszkających tam ludzi.
A chyba powinna była co wiedzieć.
Może zresztą nie? Może lepiej, że stało się to, co się stało?
Długo po jej wizycie do domu Karin przyszedł Vemund. Zmęczony i wyczerpany po wielu dniach sprawdzania ksiąg rachunkowych w towarzystwie policjantów.
Zastał jedynie panią Vagen.
– A gdzie jest Elisabet?
Vemund nie widział jej od dwóch dni, cieszył się, że zaraz ją spotka.
– Panna Elisabet jest na balu w Lekenes.
– Ach, rzeczywiście. Ten przeklęty bal. A panna Karin?
– Doktor Hansen zabrał ją na przejażdżkę powozem.
– O, to będzie dla niej wielka przyjemność. A co z małą? Wyszła z tego przeziębienia? Przecież jutro chrzest!
– Dziecko jest zupełnie zdrowe, panie Vemundzie. Śpi teraz, czy chciałby pan…?
– Nie, nie będę jej przeszkadzał. Czy doktor Hansen powiedział może, dokąd zamierza jechać?
– Słyszałam, jak rozmawiali, że pojadą odwiedzić jakąś starą pacjentkę w tym pięknym majątku. To się nazywa Lekenes, prawda?
Vemundowi zrobiło się zimno i gorąco jednocześnie.
– Co? Ale czy ja nie powiedziałem…
Nie, nie powiedział. I Elisabet najwyraźniej także nie. Pani Vagen była niewinna w tej całej katastrofie. Doktor Hansen także. Nawet Elisabet nie wiedziała, dlaczego Karin nie wolno się pokazywać koło tego domu, cała wina spada na niego! On zapomniał powiedzieć doktorowi Hansenowi, żeby nigdy więcej tam z Karin nie jeździł.
Jęknął cicho.
– Pani Vagen, muszę jak najszybciej tam pójść! Bóg mi świadkiem, jak niechętnie odwiedzam ten dom, ale muszę.
Czy oni dawno wyjechali?
– No, już dość dawno. Zresztą potem była tu jeszcze jakaś pani i pytała o pannę Elisabet. Okropnie jej się spieszyło, więc posłałam ją do Lekenes.
– Jakaś pani pytała o Elisabeth? Czy to była jej matka?
– Nie, skąd! Taka drobniutka jak wróbelek. I mówiła jakoś z cudzoziemska. Mówiła, jak się nazywa… żebym to pamiętała…Panna Spitze?
Vemund zrobił się biały niczym kreda.
– Co pani mówi?
– Czy ja zrobiłam coś złego?
– Nie, to nie pani. Ale wydaje mi się, że dzisiaj wszystkie diabły opuściły piekielne otchłanie! Niech Bóg ma w swojej opiece Karin Ulriksby!
Potem wypadł z domu, by zdążyć do Lekenes, zanim nie będzie za późno. Biegł do domu, w którym nie był od blisko trzech lat.
ROZDZIAŁ XIII
Była to niezwykle wytworna kolacja. Pod każdym względem.
Do stołu zasiedli najznakomitsi obywatele miasta, śmiali się i rozmawiali coraz głośniej, w miarę jak szlachetne wina rozgrzewały im krew. Bogaci kupcy flirtowali z damami i pannami w fantastycznych kostiumach. Wszyscy komplementowali panią domu, która odpowiadała łaskawymi uśmiechami.
Pani Emilia była jednak wściekła. I to nie tylko dlatego, że na sali znajdowało się zbyt wiele wdzięcznych pasterek. Wszystko tego dnia przybierało zły obrót.
Najpierw to głupie gadanie, że jej kuzyn Mandrup naruszył kasę przedsiębiorstwa.
A nawet jeśli, to co z tego? Dom Tarków to zniesie. Tarkowie posiadają niezmierzone bogactwa. Mogą zafundować Mandrupowi trochę przyjemności w tym życiu. Taki był zawsze wierny.
Emilia Tark świadomie nie pomyślała: „taki był zawsze wierny wobec mnie”, chociaż o to właśnie jej chodziło.
A potem ta uparta, niemożliwa Elisabet Paladin z Ludzi Lodu. Po co chłopcy chcą ją wprowadzić do rodziny? Byłoby oczywiście fantastyczne móc przedstawić dziś wieczorem margrabiankę, spokrewnioną z książęcym domem, jako przyszłą synową, ale nic z tego! Pani Emilia już od jakiegoś czasu się zastanawiała nad tą sprawą. Dziewczyna nie okazywała najmniejszej uległości, nie miała wcale szacunku dla przyszłych teściów, za to w każdej sprawie prezentowała upór i własną wolę, a teraz po prostu zniweczyła wszystkie ich plany.
Ośmieliła się odrzucić Braciszka! Ona, takie zero w porównaniu z panią Emilią Tark, odrzuca ten klejnot, ten skarb, jakim jest jej ukochany syn!
Inne młode kobiety padłyby na kolana i dziękowały Emilii za takie niepojęte szczęście, jak małżeństwo z Braciszkiem. A to byle co mówi nie!
Odrzuca syna Emilii!
Co prawda chce wyjść za jej drugiego syna, ale Vemund zrobił się taki niemożliwy, że Emilia machnęła na niego ręką.
I niech mu będzie jak najlepiej!
Rzuciła czułe spojrzenie w stronę Braciszka. On uosabiał wszystko, czego oczekiwała od wzorowego syna: Był jej oddany, chętny do współpracy, wychodzący naprzeciw jej życzeniom, łatwy do kierowania, uległy i miły, a ponadto był wiernym wielbicielem swojej matki!
Burmistrz uniósł kielich i uśmiechając się do niej, zawołał:
– Zdrowie najpiękniejszej kobiety balu!
Odpowiedziała mu uśmiechem, ale myślami była gdzie indziej.
Vemund naruszył ich niezwykłą rodzinną idyllę.
Zresztą nie było też żadnej umowy między nim a tą impertynencką dziewczyną. Ona sama jest taka bezczelna, żeby oświadczyć, iż chce tylko jego. Nie pytając go w ogóle o zdanie. „Jeśli nie dostanę Vemunda, to żadne małżeństwo nic mnie nie obchodzi”, powiedziała.
Co za bezwstydna dziewucha!
A teraz siedzi tam obok Braciszka, ale on na szczęście zupełnie ją ignoruje. Bardzo dobrze, mój synu!