Выбрать главу

Ona zaś sprawia wrażenie, że pochłania ją ożywiona rozmowa z profesorem. Rozmawiali przez całą kolację.

Czy to tak wypada, żeby młoda dziewczyna, zaproszona na przyjęcie…? Powinna okazać dobre wychowanie i wdzięczność…

O, zgrozo! Emilia Tark nie zdążyła przedstawić margrabianki spokrewnionej z książęcym domem jako swojej przyszłej synowej! A Mandrup planował podróż do Danii, żeby w imieniu Elisabet odkupić Gabrielshus! Teraz pewnie nic z tej podróży nie będzie. Arnold powiedział, że to Gabrielshus mogłoby im być potrzebne…

Dziwne. Rodzina Tarków nigdy niczego nie potrzebowała. Ale zamek w Danii to nie byłoby takie głupie!

Rozmyślania przerwał kamerdyner, który podszedł dyskretnie i szepnął jej coś do ucha.

– Kto przyszedł? Ktoś, kto chce rozmawiać z margrabianką Paladin? Ale teraz nie można. Jak ona się nazywa?

– Panna Spitze, łaskawa pani.

Emilia miała po jednej stronie swego męża, a przed sobą Mandrupa. Obaj podnieśli głowy i wpatrywali się w nią. Ona wpatrywała się w nich.

Przez moment wydawało się, jakby ta trójka stanowiła wyspę na wzburzonym morzu. Wyspę ciszy pokrywającej panikę.

Potem Arnold powiedział:

– Rozmawiać z Elisabet? O czym?

– Może o czymś obojętnym – mruknął Mandrup.

– Ale ona nie może tutaj wejść!

Emilia odetchnęła.

– Arnold, Mandrup! Prędko! Do piwnicy!

Wyszli bardzo szybko, lecz spokojnie, i zniknęli w hallu, Emilia tymczasem wstała na znak, że ta część uroczystości dobiegła końca. Uczyniła ruch ręką w kierunku przeciwnym do tego, w którym zniknęli panowie.

– Może przejdziemy teraz do salonu?

Ale Elisabet nie spuszczała z nich oczu. Siedziała tak blisko, że ponad szumem rozmów usłyszała, że ktoś jej szuka. I nie tak trudno było się zorientować, że usta kamerdynera układają się w charakterystyczne słowa: Panna Spitze.

Dobry Boże! Ona tutaj? myślała Elisabet, gdy co najmniej sto krzeseł przesuwało się po podłodze. Wszyscy kierowali się do salonu, a ona usiłowała przedrzeć się do hallu, ale ściana ludzi pchała ją w odwrotnym kierunku.

I nagle… W niewielkim prześwicie między tłoczącymi się ludźmi zobaczyła coś, w co nie mogła uwierzyć. W hallu cesarz rzymski i pewien bardzo elegancki kapitan piratów ciągnęli za sobą opierającą się kobietę. Walczyła zaciekle, bliska utraty zmysłów ze zdumienia i przerażenia, rozpaczliwie starając się uwolnić od ręki zaciskającej jej usta.

To nie mogła być prawda. Choć Elisabet wiedziała, że Arnold Tark jest przebrany za pirata, to…

Tłum spychał ją do drzwi salonu, ale Elisabet wściekła się teraz naprawdę i jak kozioł parła w stronę hallu.

Gdy jednak w końcu się tam znalazła, hall był pusty, wszyscy zebrali się w salonie.

Dokąd oni poszli?

Niepewnie ruszyła w stronę, gdzie widziała ich po raz ostatni. Pod łukowatym sklepieniem zobaczyła drzwi ukryte pod ciemną boazerią. To mogły być drzwi do piwnicy.

Drgnęła, gdy delikatna ręka spoczęła jej na ramieniu. Ciężki zapach perfum mieszał się z zapachem pudru, który otoczył ją niczym obłok.

– Elisabet, dziecko drogie – powiedział słodziutki głosik. – Czekamy na ciebie, chodź!

Dominująca osobowość Emilii Tark na chwilę sparaliżowała jej wolę, w następnym momencie Elizabet znalazła się znowu w tłumie. Nawet nie zdążyła otworzyć ust, żeby zaprotestować. A zresztą co miałaby powiedzieć: „Mąż i kuzyn pani uprowadzili pannę Spitze?” Kto by jej uwierzył? Tutaj, we własnym domu, pani Tark panowała niepodzielnie.

Jeden bardzo wysoko postawiony pan, chociaż Elisabet nie wiedziała, kto to jest, poprosił o ciszę i wygłosił zaimprowizowaną mowę pochwalną na cześć państwa Tark, a zwłaszcza pani Emilii, która w oczach wszystkich zebranych jest symbolem Kobiety i Matki i wszelkich możliwych cnót. Wspaniała gospodyni, ozdoba stanu kupieckiego i całej Christianii.

Emilia Tark słuchała, prześlicznie skrępowana.

Arnold i Mandrup wrócili, bezgłośnie zajęli swoje miejsca obok Emilii, jakby zawsze tam byli.

Elisabet stała jak na szpilkach. Co robić? Do kogo zwrócić się o pomoc dla panny Spitze? Do Braciszka? Ten stał jak cielę i wchłaniał zachwyty kierowane pod adresem matki. Nie, on nie! Słyszała, że na przyjęciu był komisarz policji, nie wiedziała jednak, który to. Musi kogoś zapytać. Ale czy on zechce wysłuchać? Czy jej uwierzy? Wątpliwe!

Pomoc trzeba jednak koniecznie znaleźć!

Mowa dobiegła końca, szum głosów znowu się wzmógł. Nagle zobaczyła, że jakiś pan zabiera oboje Tarków i Mandrupa do innego pokoju. Zamknęli za sobą drzwi.

Odważyła się zapytać kogoś stojącego najbliżej:

– Kim jest ten mężczyzna, który właśnie wyszedł w towarzystwie państwa Tarków?

– A, ten? To komisarz policji.

No, to wie przynajmniej tyle! Ale teraz nie mogła pójść za nimi. Weszli przecież do prywatnego pokoju, a ona nie miała poważnego powodu, żeby się tam wedrzeć.

Zniknięcie panny Spitze nie było tutaj dostatecznie poważnym powodem!

Zdesperowana, już poważnie zastanawiała się nad tym, czy nie wykrzyczeć wszystkiego głośno wobec tego tłumu. Ale natychmiast przyszło jej do głowy, że przecież teraz może swobodnie poszukać uprowadzonej na własną rękę.

Ledwo zdążyła to pomyśleć, gdy drzwi do pokoju ponownie się otworzyły i pani Tark podeszła do niej zdecydowanym krokiem. Widocznie obie myślały to samo! Ręka Emilii zacisnęła się na nadgarstku Elisabet z siłą, która ostro kontrastowała ze słodkim uśmiechem na twarzy gospodyni.

– Moja kochana Elisabet, ty należysz prawie do rodziny – powiedział aksamitny głos i Elisabet została niemal wciągnięta do pokoju obok.

Nie była tam pożądana. Świadczyły o tym dobitnie pełne rezerwy miny Tarka i Svendsena, nie mówiąc już o gwałtownie stygnącym uśmiechu pani Tark. Komisarz był nieco bardziej neutralny, ale i on zastanawiał się, co ta młoda panna tu robi.

Czy powiedzieć mu teraz? „Oni muszą na mnie uważać, wie pan, bo wiem więcej, niżby sobie życzyli?

Ale nie miała na to czasu! Pani Emilia, która zdawała się czytać w jej myślach, natychmiast zabrała głos i zwróciła się do komisarza:

– O czym to chciał pan z nami rozmawiać?

Panna Karin i doktor Hansen dość długo krążyli po okolicy, nie zauważając upływu czasu, tak dobrze czuli się razem.

Doktor przyglądał się Karin ukradkiem. Nie ulegało wątpliwości, że w ostatnich czasach po prostu rozkwitła. Wyglądała znacznie młodziej niż wtedy, gdy spotkał ją po raz pierwszy. Wciąż ubierała się bardzo starannie, ale już nie w tym wyszukanym dziewczęcym stylu. W oczach pojawił się normalny blask i rozmawiała też prawie normalnie.

Prawie…

Bo lęk, zdumienie i niepewność wciąż się pojawiały.

Doktor Hansen nie miał odwagi przedzierać się przez tę blokadę jej pamięci. Zagadka Karin była zbyt trudna, a ona sama zbyt była na tym punkcie wrażliwa. Gdyby tylko potrafił lepiej współpracować z Vemundem i Elisabet, wszystko stałoby się łatwiejsze. Vemund jednak zamyka się jak ostryga, kiedy chodzi o Karin, a Elisabet ma zdecydowanie niepełne wiadomości, tego był pewien. Tylko że ona walczy przede wszystkim o Vemunda Tarka. Dla niej Karin jest na drugim planie.

– Och, zaczyna już zmierzchać! – zawołała Karin.

Zmierzchać? Jest już prawie całkiem ciemno.

– Powinniśmy chyba zrezygnować dzisiaj z wizyty w majątku – powiedział doktor.

– Ale jesteśmy już bardzo blisko, prawda? Moglibyśmy chociaż popatrzeć – poprosiła Karin.

Doktor Hansen ustąpił. Kilka minut później zatrzymali się przed bramą Lekenes.

– Tu się odbywa przyjęcie – stwierdził doktor.

– Tak. O, tyle pojazdów! I światła we wszystkich oknach! Cóż za fantastyczny widok! Na pewno jest tam mnóstwo gości!