Oszołomiona Karin zmarszczyła brwi.
Ona sobie coś przypomina, myślał doktor Hansen. Niejasno pamięta swoje dawne życie w…Bode? Tak to chyba nazywała, kiedy jeszcze o tym mówiła? Teraz już od dawna o tym nie wspomina.
Zdumiewająca przemiana psychiczna! Przedtem żyła tylko przyszłością – oczekiwaniem chwili, kiedy jej narzeczony przyjdzie z konwaliami. A potem w jej życiu pojawiła się mała Sofia Magdalena, za którą Karin czuje się odpowiedzialna, ma kogoś, komu jest potrzebna, i wspomnienia o tym jakimś Bubim zniknęły.
Inne sprawy ją interesują. Może i moja skromna osoba też odegrała pewną rolę w poprawie jej stanu? A także życzliwość Elisabet i wszystkich innych. Karin żyje teraz w niezwykle serdecznym otoczeniu, jej egzystencja zyskała nowy wymiar.
Bolesne wspomnienia kryją się jednak nadal w głębi duszy i uwierają. Wspomnienia o tym, co się stało z jej Bubim. Elisabet powiada, że Karin pamięta teraz zupełnie inne sprawy, które przedtem nie były istotne.
Doktor został wyrwany z zamyślenia, bo Karin wysiadła z powozu.
– Czy nie zamierza pan odwiedzić dawnej pacjentki?
– To chyba nie jest najodpowiedniejszy moment. Chociaż to jest służąca, więc możemy chyba wejść od strony kuchni.
Karin zachichotała.
– Nigdy przedtem nie wchodziłam nigdzie kuchennymi drzwiami. Chodźmy, naprawdę jestem w nadzwyczajnym humorze!
Nie bez oporów wysiadł za Karin z powozu i poprowadził ją wokół domu. Zakładali, że wejście kuchenne jest od tyłu, i nie pomylili się. Trochę zaskoczeni widokiem policjanta przed drzwiami zostali wpuszczeni do środka.
W kuchni panował akurat nieco spokojniejszy nastrój, bo kolacja w jadalni już się skończyła. Wielu ze służby pozwoliło więc sobie na chwilę odpoczynku, teraz oni posilali się resztkami z pańskiego stołu, zanim trzeba będzie się zabrać do sprzątania.
Doktor Hansen odnalazł swoją pacjentkę i zamienił z nią kilka słów. Karin została sama przy drzwiach do kredensowego pokoju. Stała tam i wodziła palcem po grawerowanej srebrnej tacy. Miała wrażenie, że poznaje tę tacę, że już kiedyś wyczuwała pod palcami linie jej wzoru. Kiedyś dawno, dawno temu…
To niejasne wspomnienie wprawiało ją w dziwne oszołomienie. Kuchnia zniknęła, z oddali dochodził szum głosów…
Nikt nie zauważył, że Karin, jakby półprzytomna, weszła do pokoju kredensowego, a stamtąd do pustej już jadalni. W tym domu nigdy nie była, to wiedziała na pewno, ale wszystko tu budziło w niej wspomnienia. Wspomnienia, które paliły w piersi jak wielka, otwarta rana.
Słyszała głosy, mnóstwo głosów i nieświadomie posuwała się w tamtym kierunku.
Elisabet nie bardzo wiedziała, jak się zachować. Wszyscy z pozostałej czwórki, pan i pani Tark, Mandrup i komisarz policji, stali pośrodku pokoju niczym posągi i spoglądali na siebie nawzajem. Pani Emilia poza tym nie spuszczała oczu z Elisabet, nie miała wątpliwości, że dziewczyna nie zrezygnuje z poszukiwania panny Spitze.
Co się tu właściwie dzieje? zastanawiała się Elisabet.
Komisarz nie robił ceregieli.
– Przykro mi, że musiałem w ten sposób przerwać przyjęcie, ale doszło do moich uszu, że obecny tu pan Mandrup Svendsen zamierza jutro rano opuścić kraj.
Mandrup drgnął gwałtownie i rozejrzał się wokół, jakby szukał możliwości ucieczki, ale zrezygnował.
– Jutro, Mandrup? – zapytała pani Tark ze szczerym zdziwieniem. – Przecież miałeś jechać dopiero w przyszłym tygodniu, żeby zbadać sprawę Gabrielshus!
– Dostałem miejsce na statku na jutro – odparł opryskliwie. – Dowiedziałem się o tym niedawno i nie miałem czasu was zawiadomić. – Ale co ta sprawa pana obchodzi, panie komisarzu?
Pot spływał strumieniami po twarzy Mandrupa. Arnold Tark był blady i udręczony.
Komisarz odpowiedział:
– Syn państwa, Vemund Tark, zwrócił się do władz o sprawdzenie ksiąg rachunkowych rodzinnego przedsiębiorstwa. Okazało się, że pan Svendsen dopuścił się grubych nadużyć. Jego przestępstwa są tak poważne, że będą państwo musieli spojrzeć prawdzie w oczy i przyjąć do wiadomości, że przedsiębiorstwo Tarków już nie istnieje.
Emilia przyglądała mu się z niedowierzaniem.
– Cóż to za głupstwa! – zaśmiała się krótko.
– Obawiam się, że to prawda, droga Emilio – powiedział jej mąż. – Od dłuższego czasu próbowałem ci zwrócić uwagę na nadużycia twojego kuzyna, ale nie chciałaś słuchać.
– To dlaczego nie podjąłeś żadnych kroków? – syknęła. – Zawsze pozwalałeś Vemundowi robić, co chciał. Vemund był zawsze twoim pupilem. Obaj jesteście tacy sami, nie potraficie myśleć o przyszłości! A teraz on napada na mojego krewnego, na Mandrupa, który tyle poświęcił dla przedsiębiorstwa! On zawsze pracował, kiedy twój syn bawił się we flisaka lub robotnika. Mandrup, powiedz, że to wszystko tylko złośliwe plotki!
– Naturalnie, Emilio! To tylko Vemund robi krzyk. Prawdopodobnie z zawiści.
Emilia działała szybko.
– Panie komisarzu, to możliwe, że mój kuzyn popełnił kilka głupstw. Ale nie stało się nic strasznego. Naprawdę nic strasznego. Nasz syn żeni się z obecną tu Elisabet margrabianką Paladin, która jest dziedziczką trzech dworów tutaj w Norwegii i fantastycznego zamku Gabrielshus w Danii.
– To nieprawda! – zawołała Elisabet. – Ja nie chcę wychodzić za Braciszka. A poza tym tutaj jedna kobieta zniknę…
– Wcale nie powiedziałam, że masz wychodzić za Braciszka. – Emilia Tark starała się ją zagłuszyć, mówiła głosem łagodnym, ale tak silnym, że słowa Elisabet całkowicie ginęły. – Moja droga, ja mam na myśli Vemunda, naszego starszego syna.
Melodyjny głos lekko chrypiał i pani Emilia wbiła w Elisabet wzrok tresera dzikich zwierząt.
Tu jednak napotkała zdecydowany opór.
– Wątpię w to – powiedziała Elisabet. – A w każdym razie powinniście zapomnieć o Gabrielshus.
– O tym porozmawiamy później – ucięła Emilia. – Jak poważna jest sytuacja? Czy niewielka pożyczka bankowa…
– Sytuacja jest katastrofalna – odparł jej mąż zdławionym głosem. – Właśnie dzisiaj dowiedziałem się, że straciliśmy wszystko. Lekenes także.
Nareszcie pewność siebie pani Emilii została zachwiana.
– Mandrup! – jęknęła.
– Tto się dda urratować, Emilio! – wyjąkał. – Nie popadajmy w panikę. Ja mam trochę środków w gotówce. To tylko chwilowe załamanie wpływów. Ludzie są niewypłacalni, trzeba długo czekać. Dajcie mi tylko trochę czasu!
Zapukano do drzwi i wszedł kamerdyner.
– Goście pytają o państwa. Pan gubernator chce wręczyć odznaczenie.
– Dobrze, chodźmy do nich – zdecydował komisarz. – Nie będziemy już o tych sprawach rozmawiać dziś wieczorem. Mam nadzieję, że problemy ekonomiczne jakoś się ułożą. Ale panu radzę się nie oddalać, panie Svendsen. Moi ludzie strzegą wszystkich bram.
Po tym ostrzeżeniu pozwolił im wyjść. Emilia Tark musiała się na chwilę zatrzymać i kilkakrotnie wciągnąć głęboko powietrze, by odzyskać zwykłą godność w ruchach i niewzruszony wyraz twarzy.
Elisabet podbiegła do komisarza.
– Czy mogę z panem chwilę poroz…
– To może zaczekać, Elisabet – przerwała Emilia Tark i chwyciła ją mocno za ramię. Zdecydowanie poprowadziła dziewczynę jak najdalej od tego wysokiego funkcjonariusza policji, do dużego salonu, gdzie czekali wszyscy goście.
Znajdowało się tam coś w rodzaju sceny, jakieś dwie stopy wyższej niż reszta podłogi. Gubernator wszedł na owo podwyższenie i zaprosił do siebie pana i panią Tark.
Jak ona może się zdobyć na ten nieśmiały uśmiech po takim wstrząsie? zastanawiała się Elisabet. Ale mnie przez cały czas nie spuszcza z oczu, wciąż mnie pilnuje.