Выбрать главу

Podziw Braciszka dla matki był bezgraniczny. Po raz pierwszy Elisabet było go żal. On się nawet niczego nie domyśla! Niczego się nie domyśla, to prawda. Ale przecież nie jest naiwny! To niepoprawny uwodziciel. Przykłady tego widziała nawet dzisiejszego wieczora.

Tylko jaka kobieta o zdrowych zmysłach podjęłaby walkę z taką teściową? W sercu Braciszka najważniejsze miejsce zawsze zajmować będzie matka, co do tego nie mogło być wątpliwości.

Emilia bez zarzutu nosiła swoją maskę. Niczego nie można było po niej poznać. Arnold Tark natomiast jakby się skulił, nieoczekiwanie stał się starszym człowiekiem. Twarz miał ściągniętą, malował się na niej wyraz goryczy, piękne słowa gubernatora nie miały dla niego żadnego znaczenia.

No właśnie, Vemund mówił, że majątek pochodzi ze strony Tarków, nie od rodziny pani Emilii. A teraz jej kuzyn zaprzepaścił wszystko.

Emilia uśmiechała się promiennie na widok odznaczenia, które gubernator trzymał w ręce.

I wtedy…

Pani Emilia popatrzyła w górę, ponad pełną podziwu publicznością, i jej oczy zaczęły się powoli rozszerzać ze zgrozy.

Spojrzenia wszystkich zwróciły się w tamtą stronę.

Nikt nie słuchał gubernatora.

Przez salon szła spłoszona, chudziutka kobieta ubrana jak do wyjścia. Rozbieganymi oczyma przyglądała się wszystkim wspaniałościom.

Karin Ulriksby.

Arnold Tark jęknął:

– O Boże, nie!

Mandrup Svendsen głęboko wciągnął powietrze.

– Nie, czy piekło się dzisiaj otworzyło? Nie, mnie tu nie ma. Mnie tu nie ma, znikam!

I wtedy pani Emilia zaczęła krzyczeć. Jakby zobaczyła ducha. Wydawała z siebie przeciągłe, okropne krzyki starej kobiety. Elisabet przypomniała sobie, że tak, stoi tam przecież osoba sześćdziesięciotrzyletnia! Nigdy się o tym nie myślało, ale teraz każdy rok był widoczny na jej twarzy.

Wszystko się wokół Emilii Tark załamało. Cały ten dzień był jak zaczarowany. Ostatnie wydarzenie stało się kroplą, która przepełniła czarę.

Ciekawe, na kogo będzie próbowała zrzucić winę? zastanawiała się Elisabet. Czy znowu na Vemunda? Może. Albo na mnie? Nie, ona nie zna związku pomiędzy mną a Karin. Chyba że się teraz domyśli, kto jest moim pracodawcą.

Mandrup Svendsen próbował uspokoić zebranych, machał rękami i wołał:

– Spokojnie, spokojnie, to tylko taki kłopotliwy gość… Nieproszony gość.

W końcu udało się Elisabet wyrwać z tłumu otaczających ją ludzi i podbiegła do Karin.

– Nie powinnaś była tu przychodzić…

– Elisabet, ty tutaj…?

I wtedy przyszedł Vemund. Dopadł do nich nieprzytomny ze zdenerwowania.

– Dobry Boże! – krzyczał, zagłuszany wyciem pani Emilii. – Elisabet, natychmiast zabierz stąd Karin!

Karin jednak tymczasem zobaczyła ludzi stojących na podium.

Gubernator zdążył zejść na dół i zmieszał się z tłumem, Mandrup Svednsem próbował sprowadzić z podium Arnolda Tarka. Ten jednak stał jak sparaliżowany i wpatrywał się w Karin. Rozhisteryzowana Emilia starała się ukryć za jego plecami, ale bez rezultatu, bo on padł na kolana i ukrył twarz w dłoniach. Pani Emilia schowała się wobec tego za grubym Mandrupem.

– Bubi? – szeptała Karin zdumiona, jakby odzyskiwała pamięć.

– Chodź z nami – prosił Vemund, ale odsunęła go na bok.

Jeden Mandrup starał się jakoś opanować sytuację.

– Moi Państwo! – wołał do zebranych. – Muszę państwa prosić o opuszczenie domu w spokoju. Pojawiła się tu osoba chora psychicznie, człowiek śmiertelnie niebezpieczny. Bądźcie tak dobrzy i wyjdźcie z salonu. Panie komisarzu, czy może ją pan stąd zabrać?

Wśród gości zaczęły się rozlegać okrzyki przerażenia. Niektórzy ze strachu usłuchali polecenia i wychodzili, reszta jednak została na miejscu.

– Vemund, panna Spitze została zamknięta gdzieś w tym domu – zdążyła mu powiedzieć Elisabet.

– Musimy ją odnaleźć – odparł. Na nic więcej nie było już czasu. Vemund przywołał komisarza, który się właśnie do nich zbliżał. – Ona już zobaczyła tych tam na podium. Najlepiej teraz zostawić sprawy własnemu biegowi. To nie ona jest tu największą winowajczynią, powinien pan wiedzieć.

Braciszek stał oszołomiony i przyglądał się niepojętemu spektaklowi, jaki rozgrywał się przed jego oczyma. Nie rozumiał niczego, ale też nie rzucił się na podium, by pomóc swojej ubóstwianej matce.

Krzyk Karin wydobywał się z jakiejś zamkniętej dotychczas głębi jej duszy.

– Bubi! Bubi, nie, nie, nie!

Krzyczała i krzyczała w rozrywającej serce, straszliwej rozpaczy. Elisabet zobaczyła, że oczy Vemunda napełniają się łzami, i uświadomiła sobie, że to właśnie tego tak się bał. Teraz Karin do reszty straci zmysły albo odbierze sobie życie.

– Karin! – zawołała Elisabet bezradnie. – Pomyśl o małej Sofii Magdalenie!

Ale Karin nie słuchała. Nie przestając krzyczeć wbiegła na podwyższenie. Emilia zasłoniła się rękami. Nim Karin ich dopadła, Mandrup zdołał pociągnąć oboje kuzynów za sobą do drzwi.

– Zajmij się Karin! – zawołała Elisabet do Vemunda i pobiegła za tamtymi. Zderzyła się z doktorem Hansenem, który pędził na ratunek Karin.

Teraz jest w dobrych rękach, pomyślała Elisabet, goniąc uciekinierów. Kiedy drzwi się za nią zatrzaskiwały, przycięły ten śmieszny welon w gwiazdy, który rozdarł się z trzaskiem. Nie zastanawiając się nad szkodą ani nad tym, co jedna dziewczyna może zdziałać przeciwko trojgu zdesperowanym ludziom, biegła dalej.

Emilia Tark nie może się wymknąć, to była jej jedyna myśl. Ta dama naprawdę ściągnęła na siebie święty gniew Elisabet.

Tamci biegli schodami na górę, a ona za nimi. Wpadli do sypialni pani Emilii i zanim zdążyli zamknąć drzwi na klucz, Elisabet wdarła się za nimi.

– Bydlaki, co wyście zrobili tej nieszczęsnej Karin? – krzyczała. – To pan, Mandrupie Svendsen, jest jej…

Chciała powiedzieć: „jej Bubim”, ale nie zdążyła. Bo pani Emilia złapała duży pojemnik z pudrem i w następnym momencie Elisabet utonęła w gęstej chmurze nieznośnego, dławiącego pyłu; tamta wiedziała, że to dla Elisabet śmiertelnie niebezpieczne.

Na w pół uduszona, krztusząca się dziewczyna słyszała jeszcze głos Emilii niby daleki szum:

– Szybko, Mandrup! W to samo miejsce!

Elisabet została uniesiona w górę. Walczyła jak szalona o odrobinę powietrza, ale po chwili straciła przytomność.

Na dole w salonie kamerdyner zdołał wyprowadzić większość gości. Usunął też służbę, która tłoczyła się przy drzwiach.

Vemund i doktor Hansen bez powodzenia starali się uspokoić Karin. Przeżyła wstrząs, nie wiedziała, gdzie jest, nie była w stanie się opanować, rzucała się na wszystkie strony i krzyczała, że zaraz spali Bode, to siedlisko grzechu.

Doktor Hansen zdołał zapytać Vemunda:

– Co się tam wtedy stało?

– To nigdy nie przejdzie mi przez usta. To zbyt wielki wstyd.

– Ale my powinniśmy wiedzieć!

– Nie! – Vemund uciął wszelką dyskusję. – Czy nie ma pan jakiegoś środka, żeby ją uspokoić?

– Przy sobie nie mam.

– A czy alkohol by nie pomógł?

Skinął na kamerdynera i po chwili dostali dużą szklankę koniaku. Zmusili rozhisteryzowaną Karin do wypicia.

Podszedł do nich przerażony Braciszek.

– Kto to Test?

– Twoja siostra – odpowiedział Vemund krótko.

– Moja siostra? Ta starucha? Nie wygłupiaj się – skrzywił się Braciszek z niesmakiem.

– Och, zamknij się! – zawołał udręczany Vemund. Nie miał czasu na bezsensowne rozmowy. – Gdzie jest Elisabet?

– Pobiegła za gospodarzami – wyjaśnił doktor Hansen.

– Nie, ale…

Vemund rozejrzał się i zobaczył komisarza, który obserwował ich z bliska, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Rozdzierające krzyki Karin zaczęły powoli przechodzić w chrypliwe zawodzenie.