– A matka, pani Emilia, była dla niej dobra?
– Pani Emilia dla nikogo nie była nigdy dobrą matką. Okazywała dzieciom zawsze tylko przesadną, przesłodzoną życzliwość. Karin ją uwielbiała niczym bóstwo. Jak inni z otoczenia Emilii żebrała o odrobinę jej czułości, odrobinę zainteresowania. Z Emilią zawsze tak było. Zimna, niedostępna, ale z promiennym uśmiechem, na który wszyscy za wszelką cenę starali się zasłużyć.
– Tak – potwierdziła Elisabet. – To jest suka.
– Obie, Emilia i Karin, mieszkały w Bode, z liczną służbą, oczywiście, i wizyty Bubiego były dla Karin jedyną rozrywką. Wyczekiwała ich z niemal przerażającą intensywnością. Była taka młoda, tak zupełnie nic nie wiedziała o życiu, o mężczyznach ani o ich miłości. Wierzyła w całkowicie romantyczne małżeństwo. Słyszała coś o związkach, łączących małżonków, ale o miłości fizycznej w ogóle nie miała pojęcia. Pamiętam, jak kiedyś zapytała mnie z rozszerzonymi z przerażenia oczyma, czy to prawda, że małżonkowie muszą spać w jednym łóżku, żeby mieć dzieci. Ja nie byłam akurat najbardziej odpowiednią osobą do wyjaśniania jej tajemnic życia, bo sama byłam bardzo niedoświadczona, ale do matki iść z tym nie mogła. Pani Emilia nie rozmawiała o „takich sprawach”.
– Czy panna Karin była wtedy ładna?
– To była najpiękniejsza istota, jaką kiedykolwiek widziałam. Ale muszę skorygować jedną sprawę… Bode to był majątek należący do rodziny Emilii, dostała go w posagu, kiedy wyszła za ojca Karin. Kiedyś należało do jej dziadka. Miał on dwóch synów. Jeden miał na imię Svend. To dlatego Mandrup nazywa się Svendsen.
– Więc Bode było również domem Mandrupa?
– Nie, ono należało do starszego brata, ojca Emilii.
– Ale Mandrup przyjeżdżał tam często w odwiedziny – skonstatowała Elisabet.
– Tak rzeczywiście było. No więc zbliżał się ślub Karin. Jaka ona była egzaltowana! Bubi musiał wyjechać…
– Po konwalie do ślubnego bukietu? – roześmiała się Elisabet.
– Może tak jej powiedzieli, nie pamiętam już. Miało go nie być przez dłuższy czas. I oto nadszedł taki wieczór… – Pannie Spitze trudno było mówić. – Karin i ja dyskutowałyśmy o czymś, nie wiem już o czym. „Chodź, zapytamy mamę, powiedziała Karin. Mama wie wszystko”. Pobiegłyśmy do sypialni pani Emilii, Karin była taka przejęta, że wpadła do środka bez pukania. Tego widoku nie zapomnę do końca życia.
Panna Spitze musiała chwilę odpocząć, zanim była w stanie mówić dalej. Słychać było tylko ciężki oddech Elisabet. Kaszel już niemal całkiem ustał.
– Pani Emilia… przyjmowała u siebie kochanka. Była całkiem naga, a on miał na sobie tylko krótką koszulę.
Może sobie pani wyobrazić reakcję Karin, kiedy zobaczyła białe uda ukochanej, wyniosłej matki i mężczyznę, leżącego pomiędzy nimi. Twarzą był zwrócony w naszą stronę, ale zerwał się natychmiast, kiedy nas dostrzegł, tak że Karin nie mogła poznać, kto to. Łoże miało baldachim, stojąc mężczyzna mógł ukryć pod nim twarz, poza tym w pokoju paliła się tylko jedna świeca. Ale koszulę miał ów mężczyzna zbyt krótką. Wszystko zaś, co Karin do tej pory wiedziała o męskim ciele, pochodziło stąd, że w kościele widywała nagie cherubinki. To, co teraz zobaczyła, nie miało oczywiście z cherubinkami nic wspólnego. Najwyraźniej wkroczyłyśmy w krytycznym momencie, bowiem pani Emilia leżała nadal, wstrząsana gwałtownymi spazmami. Och, to wszystko było takie odpychające, takie intymne, że złapałam Karin i wyciągnęłam ją z pokoju. Musiałam wyjść z nią na dwór, targały nią okropne wymioty.
– Uff – bąknęła Elisabet. – Biedna dziewczyna!
– Tak, ale to jeszcze nie koniec! Po tym wydarzeniu konsekwentnie unikała swojej matki, a nie sądzę, by pani Emilia miała ochotę ją widywać. W domu panował okropny nastrój. „Żeby już Bubi jak najszybciej wrócił, powtarzała wciąż Karin. On mnie zabierze z tego domu!” No i w końcu Bubi wrócił! Karin nie było akurat w domu, a gdy przyszła ze spaceru, to ja jej powiedziałam, że przyjechał i że czeka w salonie. Rozpromieniła się niczym słońce, biedna mała dziewczynka, po tych dniach przygnębienia, kiedy nie mogła rozmawiać, nie mogła się śmiać, chodziła po domu z martwą twarzą, jak obca. Teraz jej ukochany, szlachetny Bubi zabierze ją daleko od tego potwora, którym okazała się jej własna matka. I będą żyli razem, w pięknym małżeństwie, nigdy nawet się nie dotkną w ten obrzydliwy sposób, będą spacerować po różanym ogrodzie, mówić sobie czułe słówka i co najwyżej całować się całkiem niewinnie.
Panna Spitze znowu musiała zrobić przerwę.
– Pani Emilia także była w salonie. To powstrzymało Karin w progu. Pani Emilia podeszła do niej z wyrazem oczu, którego nigdy przedtem u niej nie zauważyłam, choć widywałam wiele odmian jej złej twarzy. Teraz dostrzegałam w jej oczach triumf, panno Elisabet, choć słowa, które wypowiadała, miały zawierać przeprosiny. Bubi stał w głębi pokoju, przypominał psa, który spodziewa się, że zostanie zbesztany, bo chodził po deszczu i jest mokry. „Moje drogie dziecko”, powiedziała pani Emilia i uniosła ręce niczym bogini słońca. W głosie słychać było współczucie, ale oczy! O, jakie to były złe oczy! „Moje drogie dziecko, to, co powiem, musisz przyjąć ze spokojem! Bubi i ja uznaliśmy, że powinnaś mieć jeszcze kilka lat na zabawę. Najlepiej dla ciebie będzie, jeżeli my, Bubi i ja, się pobierzemy. Lubimy się oboje w taki sposób, którego ty nie rozumiesz, bo jesteś jeszcze na to za młoda…”
– Proszę mi powiedzieć – jęknęła Elisabet wstrząśnięta. – Wydaje mi się, że Bubi jest młodszy od Karin?
– Tak, to prawda! Tak, byłam z Karin także i wtedy, więc słyszałam wszystko, co zostało powiedziane. „I mam ci jeszcze coś bardzo miłego do zakomunikowania, Karin”, mówiła dalej pani Emilia. „Będziesz miała małego braciszka lub siostrzyczkę! Czy to nie wspaniałe?”
– Vemund! – podskoczyła Elisabet. – Tym dzieckiem był Vemund! Dlatego czuje się winny!
– No właśnie! Pani Emilia podeszła do Bubiego i wsparła się na jego ramieniu. Wyglądali jak piękna para upozowana do portretu! Ale biedna Karin wcale nie poczuła się uszczęśliwiona tymi nowinami! Nigdy tego nie zapomnę, panno Elisabet! Nie zapomnę jej oddechu, który przypominał oddech pani sprzed pół godziny. Jakby się dusiła. I tego przeciągłego, strasznego krzyku. Rzuciła się na matkę i chciała wydrapać jej oczy… Tak, bo Karin musiała sobie uświadomić to, co ja: obraz tej pary w łóżku! Przybiegła służba i odciągnęła Karin, ale ona się wyrwała. W chwilę potem Bode stanęło w płomieniach. A kiedy odnaleziono Karin, było jasne, że postradała zmysły. Została zamknięta, ale jakby tego nie zauważała, mówiła wciąż, że Bubi zaraz przyjedzie, że zdąży na ślub. Widocznie jej pamięć zatrzymała się na chwilę przed tym, zanim ich spotkała.
– A Bubi? To nie był Mandrup?
– Nie, skąd! To był oczywiście Arnold Tark! Bogaty narzeczony Karin, którego zapragnęła Emilia. Co on sam miał do powiedzenia na ten temat, nie wiem, ale był zapewne zafascynowany Emilią jak większość ludzi. Zauroczony, zahipnotyzowany! Myślę, że żałował tego wielokrotnie.
Elisabet zaczęła się zastanawiać. Słyszała, że Emilia woła Bubiego. Zobaczyła Mandrupa. „Co mówisz, Emilio?” Nie, oczywiście, że nie musiał to być Bubi. Przypomniała sobie zmęczoną twarz Arnolda Tarka.
– I ja myślę, że żałował – powiedziała. – Och, Vemund, Vemund, nieszczęsny chłopcze, co my z tobą zrobimy?
Istniała tylko jedna odpowiedź: Trzeba zrobić wszystko, żeby Karin wyzdrowiała i żeby była szczęśliwa, bo tylko wtedy Vemund może się uwolnić od przeświadczenia, że stał się przyczyną jej tragedii.