Ale co się dzisiaj działo z Karin? Jak się to wszystko tam, na górze, skończyło? Czy nikt nie przyjdzie, żeby je uwolnić? A może wszyscy opuścili dom i została tylko rodzina Tarków? Wtedy mogłoby być niewesoło, i z nią, i z panną Spitze!
Mandrup Svendsen został schwytany, kiedy zamierzał bocznym wyjściem opuścić dom. Policjanci zatrzymali go i tak oto nastąpił koniec jego świetności. Będzie się musiał na długo pożegnać z wolnością.
Pani Emilia jednak była bardziej przebiegła. Wiedziała, że drzwi są strzeżone, więc nie podejmowałaby podobnego ryzyka. Zresztą ona i Arnold Tark nie mieli się czego obawiać ze strony policji. Ją niepokoił skandal, to, że stracili dobrą opinię, dlatego miotała się w panice.
– Schowajmy się, Bubi! W tym schowku, który odkryliśmy za twoją garderobą. Nigdy nas tam nie znajdą, a kiedy się wszystko uspokoi, wymkniemy się i uciekniemy do Danii! Chodź!
Z przyzwyczajenia Arnold poszedł za nią. Biegli do jego pokoju.
– Ale te dwie w podziemiach – powiedział po drodze. – Nikt nie wie, że one tam są.
– No to co? – syknęła Emilia. – One obie jeszcze mogą nam narobić kłopotów. Lepiej będzie, jeśli się ich pozbędziemy raz na zawsze.
Byli już w jego sypialni.
– Proszę, weź swój pistolet! Jest nabity, może się przydać! Zresztą nie, weź oba. Na wypadek, gdyby nas znaleźli, wiesz!
Arnold Tark wziął oba pistolety, ale się wahał.
– Nie, Emilio, ja się z tobą zgadzam, że powinniśmy się ukryć, ale najpierw je wypuszczę.
– Czyś ty oszalał? Tamci zaraz nas tu znajdą!
– Trudno, mów sobie, co chcesz. Ja idę.
Zawrócił i zbiegł po schodach. Jego twarz, która od momentu pojawienia się Karin była szara i udręczona, teraz wyglądała po prostu jak martwa. Jakby nagle opadły mu z oczu klapki, które nosił przez tyle lat. Widział teraz Emilię taką, jaką zawsze w głębi duszy wiedział, że jest, ale nie chciał się do tego przyznać. Widział też wyraźnie samego siebie i to było jeszcze trudniejsze do zniesienia.
Słyszał za sobą na schodach jej kroki.
– Arnold – syczała. – Natychmiast wracaj!
Ale on był głuchy na jej kategoryczne nakazy. Łzy spływały mu po twarzy w nieutulonym płaczu. Wszystko skończone, wszystko! Ale stać go jeszcze na jeden przyzwoity postępek: wypuści te dwie kobiety!
Z daleka dochodził do niego rozpaczliwy krzyk Karin. Brzmiał teraz jakoś bardziej matowo. I kroki mężczyzn w sąsiednim pokoju, którzy szukali… Vemund, który odwrócił się od swoich rodziców. Dobry Boże, jak to boli! Więc to dlatego? Bo poznał prawdę o Karin?
Karin… Przez wiele lat udawała się Arnoldowi Tarkowi tłumić wspomnienie o niej. Jej imienia nie wymieniono nigdy. Kiedyś, kiedy chłopcy byli mali, postanowił opowiedzieć im o szalonej przyrodniej siostrze, która podpaliła dom. Emilia była na niego wściekła z tego powodu, przez długie tygodnie karała go lodowatym chłodem i milczeniem. To było okropne! Jakby został zepchnięty w głęboką ciemność. Ale w głębi jego duszy ta myśl tkwiła zawsze i boleśnie uwierała: Czy nie powinni odwiedzić Karin? A przynajmniej dowiedzieć się, jaki jest jej stan? Czy w ogóle jeszcze żyje? Emilia jednak zabraniała. Nazywała go zdrajcą, który chce ściągnąć nieszczęście, a przecież tacy byli szczęśliwi! Mieli takich wspaniałych synów, których można było pokazywać światu. Karin nie można było pokazywać!
Vemund to zrobił. Odnalazł Karin. Vemund to dobry chłopiec. Zerwanie z nim sprawiło ojcu wielki ból.
Znalazł się w piwnicy. Emilia biegła za nim niczym furia. Przy schodach paliła się mała lampka. Zobaczył wściekłą twarz żony. Uczepiła się go mocno i wysyczała:
– Natychmiast wracaj i żadnych więcej głupstw! Co chcesz zrobić z tymi dwiema? One sprowadzą na nas nieszczęście. Elisabet nigdy nie znosiłam, a ta druga głupia… Arnold, Arnold, co ty chcesz zrobić?
Arnold nigdy nie umiał się złościć. To była jego słabość. Teraz łzy płynęły mu z oczu, gdy odwrócił się i wykrztusił:
– Jesteś stara! Zniszczyłaś mi życie!
Huk wystrzału dudnił pod sklepieniem, niósł się coraz dalej i dalej, odbijał echem od grubych murów. Arnold patrzył na skuloną postać u swoich stóp, odłożył pistolet, by otworzyć piwnicę, w której siedziały zamknięte obie kobiety. Przekręcił tylko klucz i bez sława uchylił drzwi. Elisabet i panna Spitze oszołomione wyszły na zewnątrz, bąkając jakieś podziękowania.
Elisabet spostrzegła martwe ciało na schodach i przystanęła.
– Potwór – szepnęła. – Pajęczyca zakończyła życie.
– Dlaczego nikt tak jej nie nazwał dwadzieścia pięć lat temu? – szlochał Arnold. – Może by mi to otworzyło oczy. Tak, zastrzeliłem ją. Ją, którą kochałem do utraty zmysłów.
Zaczął wchodzić po schodach na górę, a one szły za nim wstrząśnięte. Zostały na parterze, a on skierował się dalej, na piętro. Chciały zobaczyć, co z Karin, porozmawiać z innymi.
Arnold przez nikogo nie zatrzymywany poszedł do swego pokoju. Słyszał głosy biegających po domu ludzi, ale jego to już nie dotyczyło. Jak mechaniczna lalka wziął świecę i pistolet, a potem wszedł do garderoby. Przez chwilę patrzył na te wszystkie piękne i kosztowne ubrania, które Emilia dla niego wybrała.
Potem przytknął zapaloną świecę do jedwabnego fraka. Zajął się natychmiast, a po chwili wszystkie ubrania stały w ogniu. W tym czasie Arnold Tark, ukochany Bubi Karin, przeszedł już do tajnego pokoju obok. Przyłożył pistolet do skroni i pociągnął za spust.
Jedyne, co można było zrobić, to starać się uratować jak najwięcej z płonącego domu. Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie, Lekenes było skazane. Zgłosiło się jednak tak wielu ochotników, że większość rzeczy z parteru udało się wynieść.
Vemund i Elisabet spotkali raz Braciszka na dziedzińcu pośród największego rozgardiaszu.
– Ja wiem, kto to na nas sprowadził! – zawołał Braciszek z rozpaczą. – To ta wiedźma, która była tu w ubiegłym tygodniu.
– Co za wiedźma? – zapytał Vemund.
– Ta o żółtych oczach. Chciała rozmawiać z mamą, ale mamy nie było. Wtedy ona weszła do pokoju mamy i coś stamtąd zabrała. Ojciec poszedł za nią, ale ona wzięła tylko kilka włosów z grzebienia mamy. To zła, zła kobieta!
Elisabet nie powiedziała nic, ale mogła się domyślić, kto tutaj przychodził…
Vemund uciął jednak ostro:
– Nie próbuj przerzucać winy na jakąś obcą kobietę, nieważne, czy to wiedźma, czy nie! Ich zabiło zło tkwiące w nich samych!
– Ale ojciec zastrzelił mamę! Moją ukochaną mamę!
– Kiedyś poznasz prawdę, Braciszku – westchnął Vemund. – Kiedyś, kiedy będę w stanie ci o tym opowiedzieć. Pomogę ci znaleźć odpowiednie miejsce w społeczeństwie, ale potem będziesz musiał radzić sobie sam! Będzie to trudne, ale może zdołasz stać się mężczyzną.
A potem znowu zabrał się do wynoszenia ostatnich rzeczy, które dało się jeszcze uratować z pięknego Lekenes.
Ingrid i Ulvhedin w Grastensholm śmiali się serdecznie ze swojej sztuczki. Przyglądali się zwęglonym resztkom kukiełki, którą zrobili. Kiedyś kukiełka przypominała Emilię Tark, a w środku zostały zaszyte włosy tamtej. Najpierw kukiełkę „zamordowali”, a potem spalili.
– Uważasz, że dostatecznie pomogliśmy Elisabet? – zapytał Ulvhedin. – Naszymi zaklęciami, żeby całe dawne zło zebrało się w Lekenes i żeby pewnego dnia się ujawniło?
Ingrid była bardziej sceptyczna.
– Na pewno oddaliliśmy złego ducha. Ale co do reszty… Zdobyć miłość musi Elisabet sama. Wyczytałam w jej dłoni, że będzie musiała zaciekle walczyć o swoje szczęście. Ale teraz, kiedy, że tak powiem, usunęliśmy najgorsze przeszkody z jej drogi, wszystko powinno być chyba dobrze. Nie sądzisz, mój stary kompanie i mistrzu czarownic?