– Owszem, Ingrid – śmiał się Ulvhedin.
Poszli więc przygotować sobie kolację, taką jak lubią. Bo teraz przed nikim już nie musieli się kryć, dwoje dość niebezpiecznych dla otoczenia, przebiegłych starców.
Chrzest małej Sofii Magdaleny trzeba było odłożyć. Karin bowiem nie byłaby w stanie w nim uczestniczyć, nikt poza tym nie umiałby się cieszyć.
Pogrzeb odbył się w krótkim czasie. Obaj synowie byli obecni, Elisabet także, ze względu na Vemunda, ale Karin, rzecz jasna, nie mogła pójść. Doktor Hansen czuwał przy niej dzień i noc.
Braciszek w kościele ledwie trzymał się na nogach.
Jaka niebezpieczna jest wiara w idole, myślała Elisabet. Jakie groźne są silne osobowości, ideały, wielcy mężczyźni i potężne kobiety. Powinno się ich podziwiać na odległość, ale nigdy nie wiązać z nimi życia. Żeby potem nie patrzeć, jak się kurczą i przemieniają w zwyczajnych śmiertelników. Traci się wtedy wiarę we wszystko, co piękne i wzniosłe na tym świecie. Wielu ludzi odczuwa jednak potrzebę podziwiania i brania przykładu z ideałów, daje im to szczęście i siłę, a to nie jest do pogardzenia.
Braciszek był tak rozżalony na wszystkich po śmierci matki, że panna Spitze musiała po raz trzeci opowiedzieć tę okropną historię, choć nieco ogładzoną w szczegółach. Po tym Braciszek zniknął na cały dzień. Vemund i Elisabet nie wiedzieli, co przeżył najboleśniej: Utratę wiary w niepokalaną szlachetność matki, czy też, tak jak oni, uważał, że można by jeszcze zrozumieć wzajemne uczucie rodziców, które zniszczyło szczęście Karin, ale nie to, co zrobili potem… Udawali, że Karin w ogóle nie istnieje. Tego ani Vemund, ani Elisabet nie mogli im wybaczyć.
Karin pogrążyła się w apatii. Nie była w stanie o niczym rozmawiać, nie interesowała się też Sofią Magdaleną. Często jednak szukała ręki doktora Hansena i zamykała ją w swojej i to dawało wszystkim odrobinę nadziei.
Najgorzej było jednak z Vemundem. Elisabet nie umiała już nawiązać z nim kontaktu. Czuła, wiedziała o tym, że nie porzucił zamiaru odebrania sobie życia, i to doprowadzało ją do rozpaczy. Kochała go bowiem teraz bardziej niż kiedykolwiek.
Następnego dnia po pogrzebie Elisabet poszła do domu Vemunda, ale go nie zastała. Pani Akerstrom powiedziała, że widziała, jak szedł w górę skrajem lasu.
Elisabet niepewnie ruszyła za nim. Może jest na nią zły? Nie mogła jednak zostawić go samego na odludziu, pogrążonego w ponurych myślach, wiedziała, że niedaleko stąd znajduje się duży skalny występ.
I rzeczywiście, Vemund siedział na wysokiej skalnej półce. Elisabet kaszlnęła dyskretnie, żeby go nie przestraszyć. Vemund ledwie na nią spojrzał, kiedy usiadła obok, ale wziął jej rękę i uścisnął, jakby szukał pomocy.
Długo siedzieli bez słowa.
– Wszystko poszło źle, Elisabet – powiedział. – Karin znowu się pogorszyło. Braciszek nie znalazł we mnie oparcia. Jesteśmy znowu w punkcie wyjścia. A ja już nie mam sił na dalszą walkę.
Elisabet stłumiła wstyd i zapytała:
– I, oczywiście, nie ma dla ciebie żadnego znaczenia, że ja tak bardzo jestem do ciebie przywiązana?
Uścisk dłoni stał się jeszcze mocniejszy, ale Vemund nadal na nią nie patrzył.
– Kiedy usłyszałem wystrzały oraz krzyki, że się pali, a nie mogłem cię odnaleźć, myślałem, że umrę, Elisabet. Byłbym jednak nędznikiem, gdybym wykorzystywał twoją słabość do mnie.
To nie jest słabość, pomyślała Elisabet. To miłość, nawet nie wiesz jak wielka. Ale nie odważę się powiedzieć tego głośno.
– No, a wobec tego twoje własne uczucia? Co z nimi? Pominąwszy to, że nie chciałeś mojej śmierci, co oczywiście bardzo pięknie o tobie świadczy. Co ty właściwie do mnie czujesz?
– Przecież wiesz.
Typowo męska odpowiedź! Kobiety powinny wiedzieć. Domyślać się odpowiedzi. Są zostawiane same sobie z własną niepewnością.
Myślała głośno:
– Czy więc nie istnieje na tym świecie nic pięknego?
Wtedy nareszcie się do niej odwrócił. Spojrzenie miał łagodne.
– Owszem, istnieje. Ty, Elisabet, i twoje myśli. Naprawdę czyste i szlachetne.
Ale jego oczy wciąż pozostawały bezdennie smutne. I Elisabet miała świadomość, że widział przed sobą już tylko jedną drogę.
– Obiecaj mi jedno, Vemundzie! Tylko to jedno! Czekaj tu, dopóki nie wrócę! To nie potrwa długo. Wytrzymasz tyle. Potem, kiedy już będziesz martwy, będziesz miał bardzo dużo czasu, będziesz sobie mógł leżeć i leżeć, więc teraz możesz mi chyba ofiarować tę chwilę, co?
Przyglądał jej się pytająco.
– Obiecuję.
Żeby to wszystko choć trochę złagodzić, pochyliła się i leciutko musnęła wargami jego policzek. Potem pobiegła co tchu na dół, do domu Karin.
– Jak ona się czuje? – zapytała doktora Hansena zdyszana.
– Bez zmian. Żadnego zainteresowania dla niczego. Jest na najlepszej drodze do tego, by zamknąć się znowu we własnym świecie.
Elisabet dała mu znak ręką, żeby przeszedł w drugi koniec pokoju. Zrobił, jak prosiła. Elisabet przez chwilę starała się skupić, a potem usiadła na łóżku przy Karin.
– Karin, to ja, Elisabet, twoja przyjaciółka, pamiętasz mnie?
Mina Karin wskazywała, że życzy sobie, by zostawiono ją w spokoju.
– Posłuchaj mnie – nastawała Elisabet uparcie. – Teraz już wiesz, kim jest Vemund, prawda? To twój przyrodni brat. On nie chce żyć, ponieważ uważa, że to on uczynił cię nieszczęśliwą. To on był tym dzieckiem, którego wtedy oczekiwała twoja matka. I on nie może tego znieść. Od trzech lat robi dla ciebie, co może, wiesz o tym. I chciał też zapewnić przyszłość waszemu najmłodszemu bratu.
Kąciki ust Karin zaczęły drgać, ale oczy wciąż pozostawały martwe.
– Vemund nie jest w stanie żyć ze świadomością, kim jest, a teraz, kiedy tobie się pogorszyło, wszystko wydaje mu się całkiem beznadziejne. Chce odebrać sobie życie, skoro nie może już nic więcej dla ciebie zrobić. Ale ja go kocham, Karin! Żebyś wiedziała, jakiego ty masz wspaniałego brata. On jest moją pierwszą i największą miłością, ale nie mogę nic dla niego zrobić. On mnie nie słucha. Pomóż mi, Karin! Tylko ty możesz go teraz uratować od śmierci, a mnie od rozpaczy do końca moich dni!
Nareszcie Karin zwróciła na nią oczy, ale nie powiedziała nic.
– Zastanawiasz się, co powinnaś zrobić? – zapytała Elisabet. – Błagam cię, chodź ze mną teraz, prosiłam go, by czekał na mnie w lesie. Chciałabym, żebyś ty mu powiedziała, że nie wolno mu umierać…
Z oczu Elisabet popłynęły łzy.
– Jeśli on umrze, ja tego nie przeżyję, Karin. Proszę cię, zastanów się, Karin. Czy chcesz przez resztę życia karmić się wspomnieniami o narzeczonym, który nie był ciebie godzien, o matce, która cię zdradziła? Czy chcesz żyć teraźniejszością pośród ludzi, którzy cię kochają i pragną dla ciebie dobra? Takich jak Vemund, ja, pani Akerstrom, pani Vagen, doktor Hansen! A mała Sofia Magdalena! Ona ciebie potrzebuje! Zostanie po raz drugi sierotą, jeżeli ty się znowu zamkniesz w swoim świecie wspomnień.
– Ja także ciebie potrzebuję, Karin – powiedział doktor Hansen z drugiego końca pokoju.
Karin odwróciła głowę i popatrzyła na niego. Potem znowu spojrzała na Elisabet.
– Karin, ty wiesz, co to znaczy stracić ukochanego człowieka – szepnęła Elisabet, ocierając łzy. – Tylko ty możesz uratować swojego brata. Poprzez to, że sama będziesz chciała żyć! Przekonaj go, że Popełnia błąd, wybierając śmierć!
Karin nie odpowiadała.
Elisabet mówiła dalej:
– Sofia Magdalena wciąż jest nie ochrzczona. Czekamy, aż ty, jej matka, będziesz mogła przy tym być. Ona ciebie potrzebuje. Nikt lepiej niż ty sama nie wie, co to znaczy utracić miłość własnej matki.