Meredith, trochę wystraszona, wbrew swej woli dała się rozbawić nonszalancją męża. Patrzyła na tego przystojnego mężczyznę, w którym – wówczas dwudziestopięcioletnim robotniku zakładów metalowych – zakochała się jako niewinna, osiemnastoletnia panienka z dobrego domu, i którego krótko później utraciła. Po odejściu z fabryki, w ciągu następnych dziesięciu lat, dzięki zdolnościom i ryzykownym posunięciom zbudował imperium finansowe. Pomimo wyrafinowanych manier, szytych na miarę eleganckich ubrań, pomimo posiadanych jachtów i samolotów, w głębi serca pozostał nieprzejednanym bojownikiem.
Kochała go za to. Uwielbiała tę jego brawurę, wewnętrzną siłę, chociaż rozumiała, że to właśnie z tego powodu lekceważy ewentualne konsekwencje swych działań. Wierzył w niewinność Zacharego Benedicta i to wystarczało, by robił, co postanowił. Choć wiedziała, że nie zdoła odwieść go od raz podjętej decyzji, nalegała na dotrzymanie mu tego popołudnia towarzystwa – w końcu musiała mieć pewność, że zbytnio się nie wychyli.
– Dlaczego się uśmiechasz? – zapytał Matt.
– Bo cię kocham – przyznała z kwaśną miną. – A ty, czemu?
– Bo mnie kochasz – szepnął czule. Objął żonę ramieniem i przytulił twarz do jej szyi. – A także – przyznał – z powodu tego… – Z kieszeni na piersi wyjął list Zacka.
– Mówiłeś, że to tylko lista instrukcji dotyczących Julie Mathison. Co w tym śmiesznego?
– Właśnie to – lista. Gdy Zack szedł do więzienia, posiadał olbrzymi majątek zamrożony w inwestycjach na całymi świecie. Wiesz, ile poleceń otrzymałem od niego razem z pełnomocnictwem?
– Nie, ile?
– Jedno. – Z uśmiechem uniósł wskazujący palec. – Powiedział: postaraj się nie doprowadzić mnie do bankructwa.
Meredith śmiechem skwitowała słowa męża. Matt popatrzył przez okno samolotu. Maszyna zniżała się nad pasem startowym, słońce zamigotało na skrzydłach.
– Jest Joe z samochodem – powiedział. Ich szofer wcześniej przyleciał z Dallas regularną linią i wynajął nie rzucający się w oczy samochód. Teraz wyjechał na ich spotkanie. Matt pragnął, by ich pobyt w Keaton i późniejszy odjazd nie został przez nikogo zauważony, nie mogli więc wsiąść do taksówki, nawet gdyby w miasteczku takie były.
– Jakieś kłopoty, Joe? – zapytał, gdy usadowili się na tylnym siedzeniu.
– Nie – pogodnie odpowiedział O'Hara. Nacisnął pedał gazu i pomknęli jak zwykle, jakby brali udział w wyścigu samochodowym. – Jestem w miasteczku od godziny, zdążyłem zlokalizować dom Julie Mathison. Przed ogródkiem stoi cały tłum dziecięcych rowerów.
Meredith przytrzymała się ramienia męża. O'Hara pokonywał zakręty z szaleńczą brawurą. Gdy wyskakiwali na autostradę, spod kół samochodu z impetem wystrzeliwał żwir.
– Jakie to instrukcje, dotyczące Julie Mathison, przekazał ci Zack?- kontynuowała wątek rozmowy podjętej jeszcze w samolocie.
Matt wyciągnął z kieszeni złożoną kartkę i spojrzał na pierwsze linijki.
– Między innymi mam dobrze przyjrzeć się, jak wygląda, upewnić, czy nie schudła i czy nie cierpi na bezsenność.
Niecodzienna troska Zacka Benedicta o byłą zakładniczkę nie uszła uwagi Meredith i jej opinia o bezwzględnym porywaczu natychmiast złagodniała.
– Jak masz to ocenić? Przecież nie wiesz, jak wyglądała, zanim spędziła z nim ten tydzień.
– Domyślam się tylko załamania, jakie w końcu dopadło Zacka. -Matt zmusił się do ukrycia, jak mocno jest przejęty, i lekkim tonem kontynuował: – Spodoba ci się następny punkt. Mam ustalić, czy przypadkiem nie jest w ciąży.
– Patrząc na nią? – wykrzyknęła Meredith. Joe wjeżdżał właśnie w ulicę pełną domów, obrośniętą po obu stronach drzewami.
– Nie, mam zapytać wprost i dlatego jestem zachwycony, że zechciałaś ze mną tu przyjechać. Jeżeli zaprzeczy, mam powiadomić Zacka, czy jej uwierzyłem.
– Ona sama nie może jeszcze tego wiedzieć, chyba że poddała się próbie wczesnego wykrywania ciąży. W końcu, od ich rozstania, minęły dopiero trzy tygodnie. – Meredith naciągnęła na dłonie rękawiczki, bo Joe, ze zgrzytem hamulców, zatrzymywał samochód przed schludnym, jednopiętrowym domkiem, spod którego mali chłopcy rozjeżdżali się na rowerach. – Jeżeli tak tym się przejmuje musi mu naprawdę na niej zależeć.
– Czuje się winny. – Matt wysiadł z auta. – I odpowiedzialny. Zack zawsze poważnie traktował swe zobowiązania. – Ruszyli chodnikiem w stronę domu. Dwóch małych chłopców na wózkach inwalidzkich, piszcząc z uciechy, wyjechało z bocznych drzwi i dalej podjazdem na drogę. Za nimi wybiegła młoda, ładna kobieta.
– Johnny! – zawołała ze śmiechem – oddaj mi to! – Chłopiec wymachiwał notatnikiem i gwałtownymi skrętami wózka umykał przed dziewczyną, nie pozwalając wyszarpnąć sobie z ręki trofeum. Jego kolega blokował jej drogę własnym wózkiem. Matt i Meredith przyglądali się tej szalonej zabawie, bezskutecznym wysiłkom roześmianej Julie Mathison uporania się z połączonymi siłami chłopców.
– W porządku – zawołała w końcu Julie. Wsparła dłonie na biodrach, nadal nie widziała pary nieznajomych. – Wygraliście, potwory, jutro nie będzie żadnego testu! A teraz oddajcie mi dziennik. – Johnny wydał okrzyk triumfu i wręczył jej notatnik. – Dziękuję. – Julie żartobliwie naciągnęła chłopcu na oczy włóczkową czapkę, co tamten przyjął ze śmiechem. Teraz pochyliła się nad drugim i zaciągnęła zamek kurtki pod samą brodę, potem rozczochrała jego rude włosy. – Coraz lepiej wykonujesz bloki, Tim. Nie zapomnij o nich podczas meczu w następną sobotę, dobrze?
– Ma się rozumieć, panno Mathison.
Julie patrzyła za wyjeżdżającymi na drogę chłopcami. Dopiero teraz dostrzegła elegancko ubranych mężczyznę i kobietę, stojących na chodniku przed domem. Ruszyli w jej stronę. Julie skrzyżowała ręce na piersiach, broniąc się przed podmuchami zimnego wiatru. Z uprzejmym uśmiechem czekała, aż podejdą – w zapadającym zmroku ich twarze wydały jej się znajome.
– Panno Mathison – mężczyzna odpowiedział uśmiechem na jej uśmiech – jestem Mathew Farrell, a to moja żona, Meredith. – Przyjrzała się im z bliska. Meredith i Mathew Farrell stanowili piękną parę, ona jasnowłosa, on ciemny brunet, obydwoje uśmiechali się przyjaźnie.
– Jest pani sama? – zapytał mężczyzna i popatrzył w stronę domu. Julie, nagle podejrzliwa, zesztywniała.
– Jesteście dziennikarzami? Jeżeli tak, ja…
– Jestem przyjacielem Zacka – przerwał cicho. Serce Julie zabiło mocniej.
– Proszę, wejdźcie do środka – powiedziała podekscytowana, niemal ogłuszona zaskoczeniem.
Poprowadziła ich tylnymi drzwiami, przez kuchnię z wiszącymi na ścianach miedzianymi rondlami, do salonu.
– Ślicznie tu – zauważyła Meredith Farrell. Zdjęła płaszcz i rozejrzała się po przestronnym, przewiewnym pokoju, po białych meblach z wikliny, poduszkach w żywą, zielono-niebieską kratę, donicach z drzewkami i kwiatami, rozmieszczonych w kątach.
Julie próbowała przywołać na twarz uśmiech, ale ledwie Matt zdążył zdjąć płaszcz, wybuchnęła rozpaczliwym pytaniem:
– Czy z Zackiem wszystko w porządku?
– O ile mi wiadomo, tak.
Trochę się odprężyła, ale trudno jej było zachowywać się jak uprzejma pani domu. Tak bardzo chciała wiedzieć, z czym się pojawili, tak gorąco pragnęła przedłużyć ich wizytę! Obecność Matta Farrella sprawiała, że Zack zjawiał się tu, w jej domu.