Выбрать главу

– Strasznie długo dzisiaj pani pracuje – powiedział Henry Rucheart, w uśmiechu ukazując szczerbę w uzębieniu górnej szczęki.

– Tak. – Julie pośpiesznie wzięła leżący przed nią pusty notatnik i uniosła długopis. – Muszę napisać takie… specjalne sprawozdanie. Czasem łatwiej jest myśleć tu niż w domu.

– Coś słabo idzie, przed chwilą widziałem, jak patrzyła pani przed siebie – powiedział. – Myślałem, że czeka pani na telefon…

– Nie, skądże znowu.

Aparat przy jej łokciu odezwał się przenikliwym dzwonkiem.

Chwyciła słuchawkę i wcisnęła guzik.

– Halo?

– Cześć, siostrzyczko – rozległ się głos Carla. – Dzwoniłem i dzwoniłem do ciebie do domu, w końcu postanowiłem spróbować w szkole, no bo gdzie miałem cię szukać? Jadłaś już kolację?

Julie przeczesała palcami włosy. Zastanawiała się, co zrobi Zack po usłyszeniu sygnału „zajęte”.

– Mam dzisiaj mnóstwo roboty – powiedziała. Rzuciła zniecierpliwione spojrzenie w stronę Henry'ego, który akurat teraz postanowił wejść do środka i opróżniać kosze na śmieci. – Usiłuję napisać takie tam sprawozdanie i jakoś ciężko mi idzie.

– Czy wszystko u ciebie w porządku? – dopytywał się. – Przed chwilą spotkałem w mieście Katherine, mówiła, że w tym tygodniu zamierzasz spędzać każdy wieczór w samotności.

– Wszystko idzie świetnie, fantastycznie! Rzuciłam się w wir pracy, tak jak mi radziłeś, pamiętasz?

– Nie przypominam sobie.

– No to może ktoś inny, myślałam, że ty. Dziękuję za telefon, muszę kończyć. Kocham cię – powiedziała na koniec i odwiesiła słuchawkę. – Henry! – wybuchnęła. – Nie możesz sprzątać biura na samym końcu? Nie jestem w stanie myśleć, jak strzelasz tymi koszami – dodała, nieco wyolbrzymiając hałas, jaki robił.

Posmutniał.

– Przepraszam, panno Julie. No to skończę zamiatać hol. Mogę?

– Oczywiście. Wybacz, Henry. Jestem trochę… zmęczona – powiedziała z uśmiechem, który miał wyglądać promiennie, a wypadł niezbyt przekonująco. Patrzyła, jak woźny idzie na drugi koniec holu i po drodze włącza światła. Tylko spokój, pomyślała rozgorączkowana, nie mówić ani nie robić rzeczy mogących wzbudzić podejrzenia.

Punktualnie o siódmej zadzwonił telefon. Sięgnęła po słuchawkę.

Głos Zacka wydawał się jeszcze niższy niż zwykle, był chłodny i szorstki:

– Jesteś sama, Julie?

– Tak.

– Czy jest coś takiego na świecie, czym mógłbym odwieść cię od tego szalonego pomysłu?

Nie to chciała usłyszeć, nie takim tonem. Skupiła się na słowach, jakie napisał. Nie pozwoli zepchnąć się do defensywy!

– Owszem, jest coś takiego – odparła cicho. – Powiedz mi, że w liście napisałeś same kłamstwa.

– Świetnie – zgodził się – kłamstwa co do jednego.

Julie ścisnęła w dłoni słuchawkę, opuściła powieki.

– Teraz chcę usłyszeć, że mnie nie kochasz, kochanie.

Usłyszała, jak Zack bierze głęboki oddech. Jego głos zabrzmiał rozpaczliwym błaganiem:

– Nie nalegaj, proszę.

– Tak bardzo cię kocham – zapewniła żarliwie.

– Nie rób mi tego, Julie…

Palce zaciskające się na słuchawce poluzowały uchwyt. Uśmiechnęła się, wiedziała, że zwyciężyła.

– Nie mogę… – powiedziała z czułością – nie potrafię przestać cię kochać. Jest tylko jedno rozwiązanie, na które się zgadzam, już ci je proponowałam.

– Jezu, to nie jest…

– Oszczędź modlitwy na później, kochanie – szepnęła żartobliwie. -Kolana będą ci potrzebne, gdy się tam pojawię. Będziesz modlił się, bym lepiej nauczyła się gotować, bym dała ci choć trochę w nocy się przespać, bym przestała rodzić ci dzieci…

– Och, Julie… nie. Na Boga, nie.

– Nie, co?

Odetchnął głęboko i milczał przez tak długą chwilę, że już przestała liczyć na odpowiedź. W końcu wybuchnął żarliwą prośbą:

– Nie przestawaj mnie kochać… nigdy!

– Mogę ci to przyrzec w obecności księdza, mułły, a nawet buddyjskiego mnicha.

Te słowa sprawiły, że się roześmiał. Wspomnienie jego olśniewającego uśmiechu wywołało w sercu ból.

– Czy mówimy o małżeństwie? – usłyszała z oddali.

– Ależ oczywiście, kochanie.

– Powinienem był się spodziewać, że będziesz nalegała. Szorstki ton zupełnie mu nie wyszedł. Julie dalej prowadziła tę grę – musiała przecież poprawić jego nastrój.

– Czyżbyś nie zamierzał się ze mną ożenić?

– Ponad wszystko – odpowiedział poważnie.

– W takim razie powiedz mi, jak do ciebie trafić i podaj rozmiar obrączki.

Chwila milczenia, jaka nastała, wystawiła jej nerwy na poważną próbę. Potem nie istniało już nic poza jego słowami i cudownym uczuciem uniesienia.

– W porządku, dokładnie za osiem dni, wieczorem, będę czekał na ciebie na lotnisku w Mexico City. We wtorek wczesnym rankiem wsiądź w auto i jedź do Dallas. Tam wynajmij samochód na własne nazwisko i udaj się do San Antonio. Ale nie zwracaj go, zostaw na parkingu przy lotnisku – w końcu go znajdą. Przy odrobinie szczęścia spokojnie dolecisz na miejsce spotkania, tak szybko nie zaalarmują lotnisk. Podróż autostradą do San Antonio zabierze ci nie więcej niż kilka godzin. Bilet na nazwisko Susan Arland, na lot do Mexico City o czwartej, będzie na ciebie czekał na stanowisku Meksykańskich Linii Lotniczych. Masz jakieś pytania?

Julie uśmiechnęła się: Zack najwyraźniej oczekiwał takiego zakończenia rozmowy, bo pomyślał o wszystkim.

– Jedno. Dlaczego nie możemy spotkać się wcześniej?

– Muszę załatwić kilka spraw. Gdy we wtorek rano będziesz opuszczać dom, nie bierz ze sobą niczego. Nie pakuj walizki, niech nikt nie zauważy, że szykujesz się do podróży. W czasie jazdy co pewien czas popatrz w lusterko i upewnij się, czy ktoś za tobą nie jedzie. Jeżeli zauważysz, że jesteś śledzona, wstąp do kilku sklepów. Wracaj do domu i czekaj na wiadomość ode mnie. Od teraz dokładnie sprawdzaj skrzynkę pocztową. Przeglądaj wszystko, nawet reklamy. Jeśli w naszych planach nastąpi zmiana, ktoś się z tobą skontaktuje. Albo pocztą, albo osobiście. Nie możemy korzystać z twojego domowego telefonu, jestem pewien, że założono podsłuch.

– Kto się u mnie zjawi?

– Nie mam pojęcia, ale gdy ta chwila nastąpi, nie sprawdzaj posłańcowi dokumentów.

– Nie będę. – Julie skrzętnie notowała polecenia Zacka. – Nie sądzę, by mnie śledzono. Obydwaj agenci FBI, Paul Richardson i David Ingram, chyba się ode mnie odczepili, bo jeszcze w zeszłym tygodniu wrócili do Dallas.

– Jak się czujesz?

– Cudownie.

– Żadnych porannych mdłości?

Poczuła wyrzuty sumienia. By nie uciekać się do kłamstwa, odpowiedziała wymijająco:

– Jestem bardzo zdrową kobietą, myślę, że moje ciało zostało stworzone do macierzyństwa. A dla ciebie na pewno.

Przełknął ślinę na tę przesiąkniętą erotyzmem aluzję.

– Dręcz mnie, dręcz, później ci odpłacę.

– Obiecujesz?

Roześmiał się gardłowym śmiechem, czym sprawił, że ogarnęła ją fala gorąca. Następne słowa poruszyły ją jeszcze bardziej:

– Tęsknię za tobą, Julie, o Boże, jak bardzo! – I jakby chciał sprowadzić ją na ziemię, dodał: – Nie będziesz mogła pożegnać się z rodziną, wiesz o tym. Możesz zostawić im list, który znajdą dopiero siedem dni po twoim odjeździe. Potem już nigdy nie będziesz mogła się z nimi kontaktować.