Po chwili drzwi za Julie zamknęły się. Ted popatrzył z irytacją na Katherine.
– Co, u diabła, miała na myśli?
– Mnie wydawało się to oczywiste. – Katherine zaniepokoiło dziwne napięcie w głosie przyjaciółki. – Mój tata też jest trochę przesądny, ja również. Chociaż słowo klątwa zabrzmiało chyba za mocno.
– Nie o to chodzi. Co miała na myśli, mówiąc, że nasze małżeństwo nigdy się nie skończyło, że ty o tym wiesz?
W ciągu ostatnich tygodni Katherine podziwiała odwagę, z jaką Julie stawiała czoło FBI i reszcie świata, otwarcie wyznając swą wiarę w niewinność Zacka Benedicta. A przecież odrzucił jej miłość i tak okrutnie zranił!Ostatnio Katherine z tuzin razy udało się znaleźć w bezpośredniej bliskości Teda, w czasie zajęć z gier sportowych z uczniami Julie, ale nie ujawniała swych uczuć, tylko starała się stopniowo przełamywać jego wrogość.
Początkowo przekonywała samą siebie, że najlepszym sposobem postępowania z Tedem jest zastosowanie strategii „krok po kroku” – żadnego gwałtownego wyznawania uczuć. Ale teraz, gdy patrzyła na mężczyznę, którego kochała, zrozumiała, że to obawa, by jej uczucia nie zostały podeptane, by nie wyrwać się z niewczesnymi deklaracjami, by raz na zawsze nie stracić nadziei, dyktowała jej, jak postąpić. Wiedziała o jego częstych spotkaniach z inną kobietą -odkąd wróciła do Keaton nawet jakby częstszych – i szybko pojęła: stan obecny pomiędzy nią a Tedem jest zaledwie rozejmem, jego uczucia względem niej nie zmieniły się ani na jotę; ciągłą obecnością zmusiła go, by krył pogardę pod chłodną maską uprzejmości.
Przeżywała rozterki: czy powinna natychmiast wyznać mu wszystko – inaczej oszaleje! – czy powstrzymać się, aby swoim niepohamowaniem nie narazić się na utratę tego, co dotychczas osiągnęła.
– Zastanawiasz się nad odpowiedzią czy kontemplujesz kształt mojego nosa? – zapytał poirytowany.
Ku swemu przerażeniu Katherine poczuła, że kolana uginają się pod nią, dłonie pocą, ale odważnie podążyła wzrokiem na spotkanie chłodnego błękitu jego spojrzenia.
– Julie uważa, że nasze małżeństwo jeszcze się nie rozpadło, bo ja wciąż cię kocham.
– Skąd wzięła ten idiotyczny pomysł?
– Ode mnie – powiedziała łamiącym się głosem.
Brwi Teda zbiegły się w stromy łuk i aż zadrżała pod pełnym potępienia spojrzeniem.
– Powiedziałaś jej, że wciąż jesteś we mnie zakochana?
– Tak, także o tym, jaką byłam beznadziejną żoną i jak… jak straciłam nasze dziecko.
Nawet teraz, po latach, wspomnienie dziecka, którego, jak sądził, pozbyła się rozmyślnie, wyprowadziło Teda z równowagi do tego stopnia, że musiał walczyć z chęcią spoliczkowania jej; intensywność własnej furii przeraziła go.
– Żebyś nigdy ani mnie, ani nikomu innemu nie ważyła się wspominać dziecka, bo, na Boga, ja…
– Co zrobisz? – rozpaczliwie wybuchnęła Katherine. – Znienawidzisz mnie? Nie dasz rady bardziej niż ja siebie za to, co się stało. Rozwiedziesz się ze mną? Już to zrobiłeś. Nie uwierzysz, że doszło do wypadku? – ciągnęła histerycznym głosem. – To był wypadek! Koń, na którym jechałam, okulał…
– Do cholery, przestań! – zawołał. Ścisnął boleśnie ramiona Katherine i próbował usunąć ją na bok, żeby wyjść. Ale ona nie zwracała uwagi na ból; przycisnęła się mocno do drzwi, blokowała drogę.
– Nie mogę! – krzyczała. – Chce cię zmusić, byś zrozumiał. Od trzech lat staram się zapomnieć, co nam wyrządziłam! Od trzech lat zastanawiam się, jak odpokutować to wszystko, kim byłam, kim nie chcę być.
– Nie zamierzam dłużej tego słuchać! – Usiłował ją odepchnąć, zrobić sobie przejście. Ale ona przywarła do futryny i nie zwracała uwagi na palce wbijające się w jej ciało.
– Co ty, u diabła, ode mnie chcesz? – zapytał. Nie mógł oderwać jej od drzwi bez użycia brutalnej siły.
– Byś uwierzył. To był wypadek! – Rozpłakała się.
Ted walczył ze sobą. Starał się nie zwracać uwagi na jej słowa, na mokrą od łez, piękną twarz. Przecież, odkąd ją znał, nigdy nie widział, by płakała! Była zepsuta, dumna, samowolna, ale nigdy nie uroniła jednej łzy. Pewnie potrafiłby jej się oprzeć, gdyby nie uniosła ku niemu wilgotnych oczu i nie wyszeptała rozpaczliwie:
– Przez te wszystkie lata oboje mieliśmy nieraz ochotę zapłakać nad smutnym końcem naszego małżeństwa; przytul mnie i chociaż pozwól dokończyć.
Wbrew swej woli rozluźnił uścisk na jej ramionach, ona przytuliła twarz do jego piersi, i już ją obejmował, a ona płakała. Ogarnął go słodki ból, gdy znów poczuł jej ciało – prawie skapitulował.
– To już skończone, Katherine, między nami koniec – usłyszała jego spokojny głos. Jeszcze nie dawał za wygraną.
– Pozwól mi chociaż powiedzieć słowa, z powodu których wróciłam do Keaton, abyśmy rozstali się jak przyjaciele, a nie wrogowie. – Przestał gładzić ją po plecach. Spodziewając się odmowy, wstrzymała oddech, ale gdy milczał, popatrzyła mu w oczy. – Czy naprawdę nie potrafisz uwierzyć, że rozmyślnie nie zabiłam naszego dziecka? – Zanim zdążył zaprzeczyć, dodała z bolesną otwartością: – Jeśli wrócisz pamięcią do przeszłości, to przyznasz, że w żadnym wypadku nie miałabym odwagi zaryzykować własnym życiem. Byłam takim tchórzem, bałam się krwi, pająków, węży…
Teda, teraz starszego i mądrzejszego, uderzyła logika słów Katherine. W jej oczach dostrzegł prawdę; wściekłość i pogarda, jakie nagromadził w sobie przez tyle lat, odpływały. Owładnęło nim uczucie ogromnej ulgi.
– Bałaś się nawet moli.
Przytaknęła ruchem głowy. Widziała, jak wyraz wrogości nareszcie znika z twarzy Teda.
– Nawet nie wyobrażasz sobie, jak żałuję tego nieodpowiedzialnie egoistycznego wybryku, który kosztował nasze dziecko życie. Żałuję, że zniszczyłam nasze małżeństwo, że przez ten cały czas, gdy byliśmy razem, czyniłam z twojego życia koszmar…
– Nie było aż tak źle – zaprotestował – przynajmniej nie cały czas.
– Nie udawaj, by mnie pocieszyć. Dorosłam, nauczyłam się dostrzegać prawdę i jakoś sobie z nią radzić. A jest ona taka, że byłam beznadziejną żoną. Nie dość, że zachowywałam się jak zepsute, rozkapryszone, wciąż czegoś domagające się dziecko, to jeszcze nie było ze mnie żadnego pożytku. Nie gotowałam, nie sprzątałam, a gdy nie chciałeś spełniać moich zachcianek, nie spałam z tobą. Latami zbierałam się, by ci wyznać: nasze małżeństwo nie zakończyło się klęską ani ty jej nie poniosłeś – zawiodłam ja.
Ku jej zdumieniu z westchnieniem pokręcił głową.
– Zawsze byłaś dla siebie tak diabelnie twarda. I to się nie zmieniło.
– Jak to? – zapytała Katherine, z trudem tłumiąc śmiech. – Stroisz sobie ze mnie żarty albo miałeś już wcześniej taką roztrzepaną żonę! Jakby ci się myliło: ja byłam tą, która omal cię nie otruła przy tych nielicznych okazjach, gdy łaskawie postanowiła gotować. To ja, już w pierwszym tygodniu po ślubie, wypaliłam żelazkiem dziury w trzech twoich koszulach do munduru. To ja, zamiast na przodzie, zaprasowałam ci kanty na szwach spodni tak, że nogawki rozszerzały się na boki.
– Z tym truciem wcale tak nie wyglądało!
– Ted, nie przekonuj mnie! Po ślubie faceci w biurze szeryfa żartowali sobie z twoich żołądkowych przypadłości, sama słyszałam.
– Mieli rację! Jak cukierkami zajadałem się pastylkami na nadkwasotę. Nie umiałem uszczęśliwić żony i to zżerało mnie od środka.