Julie wstrząsnęły pełne nienawiści słowa.
– Cóż z pani za potwór!
– To on nim jest, panno Mathison, a pani jego ofiarą. Już dwie osoby, które go kochały, umarły gwałtowną śmiercią. Ma pani szczęście, że nie została trzecią.
– Swojej żony nie zabił, nie rozumiem, o kim jeszcze…
– O jego bracie! Tak jak Kain Abla, ten zdeprawowany potwór zabił Justina. Po jakiejś sprzeczce strzelił mu w głowę.
Julie straciła panowanie. Trzęsącym się z wściekłości głosem powiedziała:
– Pani kłamie! Dokładnie wiem, jak i dlaczego umarł Justin! Jeżeli wygaduje pani o Zacku takie rzeczy, by usprawiedliwić swoją obojętność do jego dziecka, to szkoda czasu! Nie jestem w ciąży, a nawet gdybym była, nie zostawiłabym mojego maleństwa z panią w tym domu! Nic dziwnego, że mąż w końcu przestał panią kochać i zainteresował się innymi. O tak, wiem wszystko! – wybuchnęła, gdy w oczach starszej pani pogardę zastąpił wyraz zaskoczenia. – Zack mi opowiedział! O wyznaniu dziadka, że była pani jedyną kobietą, jaką kiedykolwiek kochał, choć powszechnie sądzono, że ożenił się dla pieniędzy. Pani mąż powiedział Zackowi, jak to nie będąc w stanie przestrzegać jej surowych norm moralnych, zaraz po ślubie zrezygnował z wysiłków przystosowania się do nich. Ja natomiast nie mogę dociec – zakończyła Julie z pogardą w głosie – za co mąż kochał panią, a Zack podziwiał! Nic dziwnego, że biedny Justin bał się pani wyznać, że jest gejem! To nie Zack jest potworem – ale pani!
– A pani – odpaliła starsza dama – pionkiem w rękach potwora! -I jak gdyby brak opanowania Julie stał się zaraźliwy, surowy wyraz zniknął z twarzy starszej pani, a w nie znoszącym sprzeciwu głosie zabrzmiały nutki zmęczenia. – Proszę usiąść, panno Mathison!
– O nie, odchodzę!
– Jeżeli tak pani postąpi – rzuciła tonem wyzwania madame Stanhope – to znaczy, że obawia się prawdy. Zgodziłam się na tę wizytę, bo oglądałam panią w telewizji i byłam ciekawa, co właściwie ją tu przywiodło. Wzięłam panią za oportunistkę, za wszelką cenę próbującą błyszczeć w świetle reflektorów, która zjawiła się tu, by zrealizować korzystny dla siebie zamysł. Teraz widzę przed sobą młodą, odważną, pewną swych racji kobietę, przypuszczam więc, że przywiodło tu panią źle zrozumiane poczucie sprawiedliwości. Szanuję odwagę, panno Mathison, zwłaszcza u niewiast, na tyle, by rozmawiać o sprawach wciąż dla mnie bolesnych. Dla pani własnego dobra proponuję, by do końca mnie wysłuchała.
Zaskoczona gwałtowną zmianą jej tonu, Julie zawahała się, ale wolała nie siadać.
– Z pani miny wnioskuję, że tak łatwo nie uwierzy mi na słowo. – Pani Stanhope mierzyła Julie badawczym wzrokiem. – Świetnie. Gdybym to ja była tak otumaniona, a do tego tak lojalna jak pani, też bym nie uwierzyła. – Uniosła dzwonek leżący na stole obok jej krzesła. Po chwili w drzwiach ukazał się lokaj.- Wejdź, Foster – poleciła i odwróciła się w stronę Julie. – Jak pani sądzi, jak umarł Justin?
– Ja wiem, jak – odpowiedziała gwałtownie.
– A skąd może pani wiedzieć?
Julie już otwierała usta, by odpowiedzieć, ale zawahała się. Dopiero teraz pomyślała, że to przecież stara kobieta, a ona nie ma prawa niszczyć jej wspomnień o Justinie tylko po to, by przestała nienawidzić Zacka. Z drugiej strony Justin od dawna nie żył, a Zack wciąż jeszcze miał szansę.
– Proszę pani, nie chcę pani zranić więcej niż to konieczne, ale prawda będzie bolesna.
– Prawda nie może mnie dotknąć – szyderczo rzuciła stara dama.
Drwina w głosie pani Stanhope pozbawiła Julie resztek opanowania.
– Justin zabił się sam – powiedziała stanowczo. – Strzelił sobie w głowę, bo był homoseksualistą i nie potrafił z tym żyć. Godzinę przed śmiercią przyznał się Zackowi.
Szare oczy starej kobiety nie zmieniły wyrazu; patrzyła na Julie ze współczuciem zmieszanym z pogardą. Sięgnęła po fotografię stojącą w ramkach na stole.
– Niech pani patrzy – rzekła. Julie, nie mając wyboru, wzięła do ręki zdjęcie uśmiechniętego chłopca o jasnych włosach, stojącego przy sterze na żaglówce. – To Justin – oznajmiła pani Stanhope głosem nie zdradzającym żadnych uczuć. – Czy on, pani zdaniem, wygląda na homoseksualistę?
– Naprawdę dziwaczne pytanie. Wygląd mężczyzny nic nie mówi o jego seksualnej orientacji…
Przerwała, bo pani Stanhope odwróciła się i podeszła do dużego, antycznego kredensu, stojącego po drugiej stronie pokoju. Z ręką wspartą na lasce pochyliła się i otworzyła drzwi, odsłaniając półki pełne kryształowych kieliszków. Mocno pociągnęła za najwyższą, ta odskoczyła, a wraz z nią płytka w tylnej ścianie mebla. Za nią ukazały się drzwiczki sejfu. Julie patrzyła – czuła się trochę niezręcznie – jak pani Stanhope kręci tarczą zamka, otwiera sejf i wyciąga z niego dużą, brązową teczkę, opasaną tasiemką. Z kamiennym wyrazem twarzy starsza pani rozwiązała ją i rzuciła tackę na kanapę, przed Julie.
– Ponieważ nie chce mi pani uwierzyć na słowo, tu jest raport koronera i wycinki z gazet.
Julie patrzyła na wysypujące się z teczki kartki. Jej spojrzenie zatrzymało się na fragmencie pierwszej strony gazety, ze zdjęciami osiemnastoletniego Zacka, Justina oraz nagłówkiem: ZACHARY STANHOPE PRZYZNAJE SIĘ DO ZASTRZELENIA BRATA JUSTINA.
Nie mogła zapanować nad drżeniem dłoni. Sięgnęła po resztę wycinków. Według przedstawionej w nich wersji, Zack przebywał w sypialni Justina, rozmawiał z nim i oglądał broń z jego kolekcji – automatycznego remingtona, o którym myślał, że nie jest nabity. Padł przypadkowy strzał; Justin, trafiony w głowę, zginał na miejscu. Julie czytała i rejestrowała słowa, ale serce podpowiadało jej inne rozwiązanie. Oderwała wzrok od wycinków i przeniosła pełne wyrzutu spojrzenie na panią Stanhope.
– Nie wierzę w ani jedno słowo! Gazety wciąż drukują rzeczy, które nie mają z prawdą nic wspólnego!
Pani Stanhope popatrzyła na nią z uwagą. Jej twarz, wciąż chłodna, nie zdradzała żadnych uczuć. Wyjęła z teczki kopertę i rzuciła przed Julie.
– No to czytaj tę jego prawdę! Julie popatrzyła na kopertę, ale jej nie dotknęła. Poczuła strach.
– Co to takiego?
– Odpisy z akt śledztwa. – Julie otworzyła kopertę. Złożone przez Zacka wyjaśnienia, zanotowane przez stenografistę w czasie rozprawy, zawierały dokładnie to, co napisały gazety. Kolana ugięły się pod nią, usiadła na kanapie i czytała dalej; po skończeniu protokołów wzięła się za wycinki. Szukała wytłumaczenia: dlaczego Zack przekazał jej inną wersję wydarzeń od podanej w sądzie.
Gdy wreszcie uniosła oczy znad dokumentów i spojrzała na panią Stanhope, nie miała wątpliwości: albo Zack okłamał ją… albo w sądzie, pod przysięgą, złożył nieprawdziwe zeznania. Gorączkowo szukała wyjaśnienia, pozwalającego uniknąć potępienia go. Głosem pełnym płynących z głębi serca emocji, z całą siłą, na jaką jeszcze było ją stać, powiedziała:
– Nie wiem, dlaczego Zack twierdzi, że Justin zastrzelił się sam, ale i tak nie widzę jego winy. Z akt wynika, że doszło do wypadku. Zack właśnie tak zeznał.
– Żaden wypadek! – rzuciła z mocą pani Stanhope. Kostki jej dłoni aż zbielały, gdy wsparła się na lasce. – Nie możesz udawać, że nie widzisz prawdy, jeżeli masz ją czarno na białym. Okłamał ciebie, a wcześniej, na rozprawie, wszystkich innych!
– Niech pani przestanie! – Julie zerwała się z miejsca i odrzuciła teczkę na kanapę, jakby parzyła ją w dłonie. – Musi istnieć jakieś wytłumaczenie, jestem pewna! Zack nie kłamał, tam, w Kolorado, wiedziałabym, gdyby było inaczej! – Rozpaczliwie szukała wytłumaczenia, aż wreszcie znalazła. – Justin popełnił samobójstwo – powiedziała cała roztrzęsiona. – Był gejem, do czego przyznał się bratu tuż przed śmiercią… Zack wziął na siebie winę, by nikt nie szukał motywu…