Emily wzruszyła ramionami.
– Policja nie szukała innych podejrzanych ani motywów. Widzisz, wiedzieli, że to Zack włożył do strzelby naboje, które zabiły Rachel, wiedzieliśmy wszyscy. Poza tym, że poprzedniego wieczora groził jej i miał powody, natury emocjonalnej i finansowej, by życzyć jej śmierci, był jedynym z nas zdolnym do wcielenia w czyn swych gróźb.
– Może i miał dość ikry, ale musiał być arogancki jak diabli, by sądzić, że uda mu się uniknąć konsekwencji.
– Niewątpliwie – przyznała Emily. Na jej twarzy ukazał się pełen sentymentu uśmiech, w głosie zadźwięczał podziw.
– Zack był jak… jak nieodparta siła, jak wiatr pędzący z wielu kierunków naraz. Nigdy nie wiedzieliśmy, które ukaże oblicze; szalenie dowcipny, serdeczny, rycerski i dobry, w razie potrzeby wykwintny i wyrafinowany.
– Opisujesz niedościgniony ideał.
– Potrafił także zachować się brutalnie, zimno i bezlitośnie…
– Nietuzinkowa, złożona osobowość – powiedział Dick poważnie.
– Skomplikowany – przyznała Emily. -I bardzo niezależny. Robił to, co i kiedy chciał, nie przejmował się, co myśleli inni. Miał wielu wrogów, ale nawet ci go podziwiali. Nic sobie nie robił z ludzkiej nienawiści, nie zabiegał o uznanie. Dla niego liczyła się tylko praca. Zdawał się nie potrzebować innych… nikogo nie dopuszczał do siebie blisko… oprócz mnie. Pewnie dlatego poznałam go lepiej niż ktokolwiek.
– Tylko nie mów, że kochał się w tobie. Jak na jedno zabójstwo wystarczy tych trójkątów!
Emily wybuchnęła śmiechem.
– Dla niego byłam zaledwie dzieckiem, dlatego dopuścił mnie do siebie tak blisko. Rozmawiał ze mną o sprawach, z których z pewnością nie zwierzał się Rachel.
– O jakich?
– Och, nie pamiętam dokładnie… na przykład, o swym zainteresowaniu astronomią. Pewnego razu, gdy mieliśmy plan na ranczu niedaleko Dallas, usiadł obok mnie i pokazywał gwiazdy, opowiadał, skąd konstelacje brały imiona. Wyszła Rachel i spytała, co robimy, a gdy jej powiedziałam, była zdumiona.
– No to jak wytłumaczysz mi, dlaczego dzwonił do twego ojca z pogróżkami?
Spuściła nogi z leżaka.
– Sądzę, że to był wariat, a ojciec się myli. Tato mówił także, że widział mężczyznę podobnego do Zacka, kręcącego się na ulicy w pobliżu jego mieszkania.
Miejsce troski na twarzy męża zajęła irytacja.
– Czy ojciec, jak do ciebie dzwonił, przypadkiem nie był pijany?
– Nie wiem… może. Nie bądź dla niego taki surowy. – Wsunęła mu dłoń pod ramię. – Odkąd go opuściłam, czuje się samotny. Byłam całym jego życiem, a potem zostawiłam go… dla ciebie.
– Nie opuściłaś go! Jesteś jego córką, nie żoną.
Objęła męża w pasie, położyła głowę na jego ramieniu.
– Wiem o tym, on też. – Gdy wchodzili do domu, dodała: – Kilka minut temu chwaliłeś mnie, że mimo lat spędzonych w filmowym biznesie pozostałam miła i uczciwa. Staraj się pamiętać, że udało mi się wyłącznie dzięki jego kurateli. Poświęcił dla mnie własne życie.
– Wiem. – Mąż pocałował ją w czoło.
ROZDZIAŁ 56
Gdy Julie zatrzymała się na podjeździe przed domem, była już północ. Przez całe siedem godzin podróży, po opuszczeniu babki Zacka, zmagała się z rozterkami, walczyła z cisnącymi się zewsząd wątpliwościami; brnęła przez gmatwaninę myśli, jakie ogarnęły ją w tamtym domu. W końcu udało jej się wrócić do jakiej takiej równowagi ducha, poczuła się lepiej. Otworzyła frontowe drzwi, włączyła w salonie światła i patrzyła na wesoły, przytulny pokój. Tutaj myśl, że Zack jest niepoczytalny, wydała jej się absurdalna. Jak mogła w to uwierzyć! Przypomniała sobie, że właśnie w tym pokoju Matt i Meredith Farrell spędzili z nią cudowny wieczór, przy pożegnaniu życzyli szczęścia. Mathew Farrell roześmiałby się pani Stanhope w twarz. Powinna była zachować się dokładnie tak!
Z dezaprobatą dla samej siebie pokręciła głową, weszła do sypialni i usiadła na łóżku. Z szuflady nocnej szafki wyjęła list Zacka. Przeczytała każde z tych pięknych, pełnych miłości słów. Czuła potrzebę oczyszczenia, zatarcia wszelkich śladów pobytu w jego domu. Odłożyła list, ściągnęła sweter i spódnicę. Weszła do łazienki i wzięła prysznic.
Spłukiwała ciało i włosy, jakby zostały skażone niedobrą atmosferą ponurej sterty kamieni, którą Zack nazywał kiedyś swoim domem. Nie znalazła tam żadnego ciepła, ani w budynku, ani w zamieszkujących go osobach. Jeżeli ktoś cierpi na omamy, to jego babka! I jej lokaj! I brat Zacka, Alex!
Jednak, zaprotestował rozum, babka bardziej robiła wrażenie przygnębionej niż mściwej, przynajmniej przy końcu wizyty. A lokaj, nieco zagubiony, pod wyraźnym jej wpływem, był przecież pewny swoich słów. Dlaczego oboje mieliby kłamać, relacjonując kłótnię Zacka z Justinem?
Na razie starczy pytań! Wyłączyła suszarkę z gniazdka, ciaśniej zawiązała pasek szlafroka i weszła do salonu. Myślami wracała jednak do tamtej rozmowy. Może zwyczajną wymianę uwag pomiędzy braćmi wzięli za kłótnię? Nastawiła telewizor na CNN, by posłuchać nocnych wiadomości.
Ale było coś, czemu nie mogła zaprzeczyć: Zack okłamał ją co do okoliczności śmierci Justina.
Albo ją, albo policję, dziennikarzy i sąd.
Próbowała wyrzucić z myśli tę zagadkę. Powiodła wzrokiem po pokoju, w poszukiwaniu czegoś znajdującego się nie na swoim miejscu, co mogłaby poprawić. Nic z tego! Jej zawsze schludny dom teraz był wręcz aseptycznie czysty. Przez ostatnie pięć dni przygotowywała go na spodziewane najście policji i dziennikarzy, po tym, jak zniknie. Na roślinie w doniczce dostrzegła pożółkły liść, sięgnęła i zerwała go. Nagle zrobiło jej się cieplej na sercu na wspomnienie Kolorado, zauważenia przez Zacka jej niewinnej słabości. „Czy ten twój zwyczaj porządkowania rzeczy, jak czujesz się niepewnie, to nerwowe?” Sama myśl o jego leniwym uśmiechu i błysku rozbawienia w oczach dodała jej otuchy. Musi skupić się na tych wspomnieniach, pomyślała, one są prawdziwe. On też. I czeka teraz na nią w Meksyku.
Nakłamał wszystkim innym o śmierci Justina, jej nie. Nie mógłby. Nie chciałby. W głębi serca była tego pewna. Gdy spotkają się, wyjaśni jej, czemu musiał tak postąpić. Telewizja nadawała program poświęcony Chinom. Julie, zbyt podekscytowana, by usnąć, postanowiła zająć się listem do rodziny. Poczeka na ostatnie wiadomości, może w nich usłyszy nowe informacje o Zacku. Powiedział jej, że przygotuje wszystko w ciągu tygodnia, ósmego dnia ma być gotowa. Minęło już pięć.
Wstała, poszła do sypialni po napisany w części list, potem usiadła w bujanym fotelu i sięgnęła do wyłącznika lampy. Z dźwiękami programu o gospodarczej przyszłości Chin w tle, przeczytała jeszcze raz, co napisała:
Kochana Mamusiu i Tatusiu, Kochani Carlu i Tedzie.
Gdy czytacie ten list, już wiecie: odjechałam połączyć się z Zadkiem. Nie spodziewam się Waszych pochwał ani wybaczenia, chcę jedynie wyjaśnić, co kieruje moim postępowaniem, byście, pewnego dnia, spróbowali zrozumieć.
Kocham go.
Tak bardzo chciałabym podać Wam więcej i lepszych powodów. Szukam i nie znajduję, pewnie w ogóle nie istnieją. Może dlatego, że nic więcej tak naprawdę się nie liczy.
Mamusiu, Tatusiu, Carlu, Tedzie – wiecie, co to miłość, żyjecie w niej, wiem, że tak jest. Tatusiu, pamiętam, jak wiele razy długo w noc nie szedłeś spać, siadałeś na kanapie obok Mamy, otaczałeś Ją ramieniem. Pamiętam Wasz śmiech, wzajemne czułości. Dobrze zapamiętałam dzień, gdy po powrocie od lekarza Mama powiedziała o ujawnionym w Jej piersi zgrubieniu. Tego wieczora wyszedłeś na podwórko i płakałeś. Wiem o tym, Tatusiu, bo stałam tuż za Tobą. Chcę dzielić z Zackiem wszystkie chwile – te dobre, ciche, szczęśliwe i te smutne. Pomyśl o nich, proszę! Jak los Tobie i Mamusi wyznaczył życie razem, tak mnie jest pisane być z Zackiem. Wierzę i wiem to, w każdej chwili, z każdym oddechem. Nie wiem czemu właśnie on. Sama nigdy nie wybrałabym takiej drogi. Ale tak się stało i nie żałuję.