Выбрать главу

Zack poderwał głowę, przeniósł wzrok na ściągniętą poczuciem winy twarz Julie. Z rozpaczą dostrzegła w jego oczach niedowierzanie. A potem nienawiść, tak głęboką, że mięśnie jego twarzy ułożyły się w maskę furii. Ogarnięty szałem uwolnił się i rzucił w stronę wyjścia.

– Trzymajcie drania! – krzyknął Hadley. Panika w jego głosie sprawiła, że Federales, wyciągając gumowe pałki, pobiegli za więźniem.

Julie usłyszała trzask kości. Widziała, jak Zack z wykrzywioną bólem i wściekłością twarzą pada na kolana, policjanci znowu unieśli nad nim pałki. Wyrwała się Paulowi, rzuciła na Hadleya. Zrozpaczona, paznokciami rozorała mu twarz, w szale nienawiści kopała. Richardson odciągał ją. Hadley uniósł pięść, ale powstrzymało go wściekłe ostrzeżenie:

– Ty sadystyczny draniu! Spróbuj ją tknąć, a skręcę ci kark! – Paul uniósł głowę i zawołał do swoich ludzi: – Przyprowadźcie tego cholernego lekarza! – Potem wskazał na Hadleya. – A tego zabrać mi stąd.

Ale już nie patrzył, czy dojdzie do następnej, nierównej walki -miał inne zmartwienie. Julie, nieprzytomna, powoli osuwała się na ziemię.

ROZDZIAŁ 62

Doktor Delorik wyszedł z sypialni Julie, w ręce trzymał swoją czarną walizeczką. Pocieszająco uśmiechnął się do zaniepokojonych członków rodziny i Katherine, którzy zebrani w salonie oczekiwali na diagnozę.

– To mocna dziewczyna. Fizycznie przyjdzie do siebie w ciągu dwudziestu czterech godzin – orzekł. – Jeżeli macie ochotę, możecie wejść i życzyć jej dobrej nocy. Znajduje się pod działaniem silnych środków uspokajających, więc nie zorientuje się, że mamy już ranek, może nawet nie zareaguje na słowa ani was nie rozpozna, ale i tak pomożecie jej odzyskać spokój. Zanim poczuje się na tyle dobrze, by wrócić do pracy, minie kilka dni.

– Zadzwonię do jej dyrektora i wszystko wytłumaczę – szybko zaofiarowała się pani Mathison. Wstała i z niepokojem spojrzała na drzwi, za którymi leżała Julie.

– Nie będzie potrzeby wyjaśniania czegokolwiek jemu czy komuś innemu- powiedział doktor Delorik. – Pewnie jeszcze nie zdążyliście włączyć telewizora, więc nie wiecie, że to, co się wydarzyło wczoraj wieczorem w Meksyku, pokazują na okrągło we wszystkich porannych wiadomościach, włącznie z kasetami wideo dostarczonymi przez turystów, którzy filmowali zatrzymanie Benedicta. Dziennikarze przedstawiają Julie niemal jako bohaterkę, współpracującą z policją w zastawieniu pułapki na bezwzględnego mordercę; brutalność meksykańskich Federales – uchwyconą na filmie – pozostawiają bez komentarza.

Sześć par oczu wpatrywało się w niego ze skupieniem, więc ciągnął dalej:

– Przez następne dwadzieścia cztery godziny należy pełnić przy niej dyżur, by nie obudziła się sama, w pustym domu.

– My zostaniemy – oświadczył James Mathison i objął żonę ramieniem.

– Posłuchajcie lepiej mojej rady i idźcie do domu trochę się przespać – powiedział stanowczo doktor Delorik. – Wyglądasz na wyczerpaną, Mary, nie mam ochoty przyjmować cię do szpitala, by zreperować twoje serce po tym stresie.

– On ma rację – powiedział Ted nieznoszącym sprzeciwu głosem. -Wracajcie do domu i odpocznijcie. Carl i Sarah, jeżeli chcecie, możecie tu zajrzeć po pracy. Ja mam wolne przez dwa następne dni, więc i tak zostanę.

– Nie ma mowy! – oburzył się Carl. – Nie spałeś od dwóch dni, poza tym masz bardzo twardy sen. Możesz nie usłyszeć, jak Julie będzie cię wołała.

Ted już otwierał usta, by zaprotestować, ale znalazł lepszy pomysł.

– Katherine – zwrócił się do eks-żony – zostaniesz ze mną? Inaczej Carl i Sarah stracą pół dnia na kłótnię. A może masz coś innego do roboty?

– Zostanę – odrzekła po prostu.

– No to załatwione. – Wielebny Mathison odetchnął z ulgą. Cała rodzina pośpieszyła korytarzem do sypialni Julie, tylko Katherine poszła do kuchni, przygotować dla Teda śniadanie.

– Julie, kochanie, to ja, tatuś. Mama też jest przy tobie.

Nawet pogrążona w ciężkim, męczącym śnie, poczuła na czole lekkie dotknięcie, potem z bardzo, bardzo daleka dobiegł ją szept ojca:

„Kochamy cię. Wszystko będzie dobrze. Śpij spokojnie”. Za chwilę rozległ się przepełniony łzami, czuły głos matki: „Jesteś dzielna, kochanie. Zawsze taka byłaś. Śpij słodko”. Coś ukłuło ją w policzek, sprawiło, że drgnęła i odwróciła głowę, a wtedy basowy śmiech Carla zabrzmiał tuż przy jej uchu. „Nie powinnaś tak traktować swojego ulubionego brata tylko dlatego, że nie zdążył się ogolić… Kocham cię, złotko”. A potem dotarł do niej żartobliwy głos Teda: „Carl chyba przesadził, przecież to ja jestem twoim ukochanym bratem! Przez cały czas będziemy z Katherine blisko ciebie. Jak się zbudzisz, zawołaj tylko”. Na koniec włączył się delikatny szept Sary: „Ja też cię kocham, Julie, śpij spokojnie”.

A potem głosy oddaliły się, rozpłynęły w ciemnościach, zmieszały z innymi, obcymi dźwiękami. Podświadomość zapełniły postacie biegnących ludzi, popychających się i krzyczących w migotliwym świetle; w ich rękach dostrzegła rewolwery; lodowate spojrzenie żółtych oczu przeszywało jak sztylet; i zewsząd ryk silników samolotu…

Katherine właśnie kładła na tacy grzankę, stawiała dżem i sok pomarańczowy, gdy do jej uszu dobiegł trzask frontowych drzwi.

Tego ranka Ted, zgodnie z obietnicą, zadzwonił do niej po powrocie z Julie z Meksyku. Od razu pobiegła do domu przyjaciółki, ale na miejscu zastała już rodzinę w komplecie, więc wszystkim, co usłyszała o wydarzeniach w Mexico City, była złagodzona wersja przedstawiona przez Teda zaniepokojonym rodzicom.

Z tacą w rękach weszła do salonu i przystanęła obok Teda, skulonego na sofie, z łokciami wspartymi na kolanach i twarzą ukrytą w dłoniach. Jego postawa wyrażała tak bezgraniczną rozpacz, że Katherine od razu pojęła, iż sprawy nie ułożyły się dobrze.

– Czy w Mexico City poszło aż tak źle? – zapytała cicho.

– Gorzej – powiedział. Przetarł dłońmi twarz. Usiadła na sofie, tacę postawiła na stoliku. Ted wsparł łokcie na kolanach i odwrócił twarz w stronę Katherine. – To był koszmar – rzekł łamiącym się głosem. – Na szczęście Julie wpadła w taką histerię, że nie zauważyła nawet połowy z tego, co się tam rozgrywało. Wiele zawdzięczamy Paulowi, udało mu się trzymać ją z daleka. Ale ja – dodał ponuro – miałem miejsce w loży z widokiem na scenę i nie wpadłem w histerię. Jezu, poszło gorzej, niż mogłem przypuszczać w najczarniejszych snach…

Zdawał się nie wiedzieć, od czego zacząć. Z pomocą pośpieszyła Katherine.

– Benedict zachował się gwałtownie? Próbował rzucić się na nią, zrobić jej krzywdę?

– Gwałtownie? – powtórzył gorzko. – Zrobić jej krzywdę? Niemal żałuję, że nie próbował, o ileż byłoby to dla niej lepsze!

– Nie rozumiem.

Westchnął ciężko i ze wzrokiem wbitym w sufit opadł na oparcie sofy. Na koniec roześmiał się ponuro.

– O nie, nic podobnego. Gdy zorientował się, co się dzieje, zamarł w bezruchu, nie próbował uciekać. Tylko stał i patrzył na Julie, i mimiką, ruchem głowy dawał jej znak, by uciekała. Nie mrugnął nawet okiem, gdy zakładali mu kajdanki, pchnęli pod ścianę, by przeszukać. Federates – policjanci meksykańscy- bez skrupułów używają siły nie współmiernej do osiągnięcia celu, jak my to określamy. Byli bardzo brutalni w trakcie przeszukania. Jeden uderzył go pałką w nerki, drugi zadał cios pod kolana. Benedict nie wydał jęku, nie wyrywał się, nie wykonał jednego obronnego gestu. Nigdy w życiu nie widziałem, żeby ktoś, pomimo bezwzględnego traktowania, zachowywał się przy aresztowaniu tak spokojnie. Benedict sprawiał wrażenie osoby, która nie chce zaogniać sytuacji. Zachowywał się tak, jakby to, co się z nim wyczynia, dotyczyło kogoś innego. Julie nie widziała nawet części, a już krzyczała, by dali mu spokój.