– A miał pełnomocników? – Emily patrzyła to na męża, to na księgowego.
Edwin Fairchild pokręcił przecząco głową. Włożył okulary, by przeczytać fotokopię dokumentu.
– Z pewnością nie opłacał nikogo, by go reprezentował lub dla niego pracował, w jakimkolwiek charakterze. Według statutu TA Productions, o czym w Sacramento powszechnie wiadomo, Austin był zarazem udziałowcem i dyrektorem firmy, nie zatrudniał nikogo. – Zdjął okulary, popatrzył na ciężkiego roleksa na przegubie dłoni. – Widzę, że już po szóstej. Nie chciałem trzymać państwa tak długo, ale przynajmniej omówiliśmy wszystkie aspekty sprawy. Jeżeli zamierza pani sprzedać akcje spadkobiercom Austina, należy się śpieszyć, bo niedługo cała uwaga rodziny skupi się na toczących się w sądzie sprawach spadkowych. Jak tylko otrzymam od pani wiadomość, będę mógł zakończyć opracowywanie prognozy podatkowej na przyszły rok.
Dick skinął głową i Fairchild pojednawczym tonem zwrócił się do Emily:
– Proszę się nie denerwować, panno McDaniels. Nawet jeżeli pani ojciec utopił 4 miliony w firmie Austina, będziemy mogli odliczyć tę sumę od zysków z innych inwestycji. Zwroty podatkowe obniżą stratę do mniej niż trzech milionów.
– Nie znam się na finansach ani podatkach – powiedziała Emily. -Tymi sprawami zawsze zajmował się ojciec.
– A więc z nim powinna pani pomówić o akcjach TA. W ciągu ostatnich pięciu lat dokonał prawie dwudziestu transakcji. Z pewnością miał jakiś plan osiągnięcia zysku, o którym my nic nie wiemy. Powie pani, czy rozsądniej będzie zachować te akcje trochę dłużej.
Emily wyciągnęła rękę.
– Dziękuję, panie Fairchild, tak właśnie postąpię. – Wzięła męża pod ramię.
– Zanim odejdziecie – dodał Fairchild – chciałbym, abyście wiedzieli, że we wszystkich innych sprawach zarządzanie funduszem przez pani ojca było bez zarzutu. Rozsądnie inwestował pieniądze, rozliczał się z każdego centa wydanego w ciągu piętnastu lat, także wykazał kwoty zainwestowane w TA Productions.
Rysy twarzy Emily w jednej chwili stężały.
– Nie potrzebuję ani pana, ani nikogo innego, by mnie przekonywał, że ojciec chciał mojego dobra. Zawsze.
Za chwilę podziwiała, jak jej mąż, zręcznie manewrując lśniącym BMW, przebija się przez korki godziny szczytu.
– Byłam wobec niego nieuprzejma, prawda? – zapytała.
Gdy zatrzymali się pod czerwonym światłem, Dick zwrócił twarz w jej stronę.
– Jak tylko sprawa dotyczy twojego ojca, przyjmujesz postawę obronną. Zawsze tak postępujesz.
– Wiem – przyznała – ale mam po temu powody.
– Kochasz go, a on poświęcił dla ciebie swoje życie – wyrecytował za nią.
Emily przeniosła wzrok z jego dłoni na drążek zmiany biegów.
– Jest jeszcze inna przyczyna. Jak powszechnie wiadomo, w tamtych czasach, w przeciwieństwie do mojego ojca, który wykazywał się rzadko spotykaną uczciwością, wielu rodziców dzieci aktorów podkradało zarobione przez nie pieniądze. I chociaż teraz prawo nie pozwala na podobne praktyki, wielu ludzi wciąż traktuje ojca, jakby żył z moich zarobków, i to nieźle.
– Ci, którzy tak sądzą, najwyraźniej nie widzieli jego mieszkania, bo natychmiast zmieniliby zdanie – powiedział Dick. Wrzucił trzeci bieg, bo samochody znów przyśpieszyły. – Nie malował ścian już z dziesięć lat, przydałyby mu się nowe meble. Dzielnica, w której mieszka, schodzi na psy, za kilka lat zrobi się tam niebezpiecznie.
– Wiem, ale on nie znosi wydawać pieniędzy. – Emily powróciła do poprzedniego tematu. – Nie masz pojęcia, co spotykało go tylko dlatego, że jest moim ojcem. Pamiętam, jak jakieś pięć lat temu wybrał się kupować samochód. Sprzedawca byłby szczęśliwy, gdyby udało mu się wcisnąć tatusiowi najtańszego chevroleta, przynajmniej dopóki nie pojawiłam się ja, by pomóc w wyborze koloru. Gdy ten facet uświadomił sobie, kim jestem, natychmiast odezwał się obrzydliwym, przesłodzonym tonem: „To wszystko zmienia, panie McDaniels! Jestem pewien, że córka wolałaby sprawić panu tego ostrego seville'a, którego oglądał pan z takim zainteresowaniem. Czy nie mam racji, kochanie?”
– Jeżeli twój ojciec tak przejmował się opinią innych – powiedział Dick, zapominając na chwilę, że powinien przynajmniej przed żoną ukrywać niechęć do teścia – mógł znaleźć sobie jakąś posadę i zająć się czymś poza załatwianiem spraw swej małej Emily. Wtedy może mniej by pił i rozczulał się nad sobą, bo jego córeczka dorosła i wyszła za mąż. Przepraszam – dodał – najwyraźniej jestem zazdrosnym wariatem, który nie potrafi znaleźć wytłumaczenia dla niespotykanie bliskich kontaktów ukochanej żony z ojcem. Wybaczysz mi?
Skinęła głową. Potarła policzkiem o grzbiet jego dłoni, ale jej śliczna twarz pozostawała zamyślona.
– Widzę, że te przeprosiny nie wystarczyły. – Starał się żartem wydobyć ją z niecodziennej powagi. – By przebłagać moją żonę – zawahał się – wezmę ją dziś wieczorem do Anthony'ego i zamówię najdroższą kolację w Los Angeles. I bez słowa protestu zniosę spojrzenia, jakimi inni będą ją obrzucać.
Uśmiechnęła się do niego, słynne dołeczki w policzkach jeszcze się pogłębiły. Musnął dłonią jej twarz i cicho rzekł:
– Kocham cię, Emily. Pomimo tych śmiesznych zagłębień na buzi. Żaden inny facet nie byłby zdolny zapomnieć o tak poważnym defekcie urody, ja potrafię.
Roześmiał się. Patrzył na nią z pogodnym wyrazem twarzy, ale zaraz spochmurniał, gdy z jej ust padło pytanie:
– Czy kochasz mnie na tyle, by zawieźć, przed kolacją, do ojca?
– Po co? – zapytał poirytowany.
– Muszę porozmawiać z nim o pieniądzach zainwestowanych u Tony'ego. Nie mogę tego pojąć, dostaję szału.
Dick wrzucił kierunkowskaz i zmienił pas, by skręcić do dzielnicy teścia.
– Chyba kocham cię wystarczająco.
Emily nacisnęła dzwonek przy drzwiach mieszkania ojca. Po dłuższej chwili otworzył, w ręce trzymał szklankę z whisky.
– Emily, dziecinko, co u ciebie? – wybełkotał. Spoglądał na nią przekrwionymi oczami. Wyglądał tak, jakby nie golił się od trzech dni.
– Nie wiedziałem, że się do mnie dzisiaj wybierasz. – Zupełnie ignorując zięcia, otoczył ją ramieniem i wprowadził do środka.
Jest pijany, pomyślała Emily z niepokojem i smutkiem. Nie w sztok, ale wystarczy. Kiedyś nie brał alkoholu do ust, ale w ostatnich kilku latach pijackie ciągi występowały coraz częściej. Patrzyła na ponure wnętrze mieszkania.
– Czemu nie włączysz światła? – spytała z łagodną przyganą i zapaliła jedyną w salonie lampę.
– Lubię ciemność. – Sięgnął do kontaktu, w pokoju zapanował półmrok. – Jest bezpieczna i rozkoszna.
– Wolałbym jednak, by było trochę jaśniej, bo jeszcze Emily potknie się na czymś i nie daj Bóg zrobi sobie krzywdę. – Dick ponownie włączył światło.
– Co cię sprowadza? – McDaniels zwrócił się do córki, zięcia zdawał się nie dostrzegać. – Nigdy tu nie przychodzisz – powiedział z wymówką w głosie.
– W zeszłym tygodniu byłam dwa razy – przypomniała Emily. – Ale dobrze, jeżeli jesteś w formie, przyszłam porozmawiać o interesach. Księgowy Dicka ma kilka pytań, na które chce uzyskać odpowiedź, zanim przygotuje zeznanie podatkowe.
– Oczywiście, kochanie, nie ma sprawy. Chodźmy do gabinetu, tam trzymam wszystkie papiery.
– Muszę zadzwonić w kilka miejsc – oznajmił Dick. – Porozmawiaj z ojcem, ja tymczasem skorzystam z aparatu w… – Rozglądał się za telefonem, ale w salonie go nie znalazł.
– W kuchni – wyjaśniła. Skinął głową i poszedł w tamtą stronę.
Emily podążyła za ojcem na górę, do sypialni, którą przed laty zamienił w swój gabinet. Usiadł za biurkiem, jedyną wolną powierzchnią w tym domu. Na ustawionych pod ścianami kredensie i szafkach z aktami w każdym wolnym miejscu stały fotografie Emily – jako niemowlę, dalej czteroletni pędrak, na następnych w baletkach, w przebraniu na Halloween, w stroju z pierwszej roli na scenie; Emily w wieku trzynastu lat, z włosami związanymi w koński ogon; piętnastoletnia, z pierwszym bukiecikiem kwiatów od chłopaka. Teraz, gdy patrzyła na te zdjęcia, uświadomiła sobie, że na prawie każdym był z nią ojciec. I coś jeszcze – światło lampy stojącej na zakurzonym biurku odbijało się jasno od szklanych szybek we wszystkich ramkach, jak gdyby niedawno je wyczyszczono.