„A co z porwaniem Julie Mathison? Czy Benedict stanie za to przed sądem?”
„Wszystko zależy od tego, czy panna Mathison zechce złożyć przeciwko niemu oskarżenie w sądzie kryminalnym lub wytoczyć sprawę w sądzie cywilnym. W naszym biurze takie postępowanie się nie toczy”.
Stojący w drzwiach Willie oderwał wzrok od zrozpaczonej twarzy swej nauczycielki i powrócił do kolegów siedzących przy stole w jadalni, którzy nie mogli słyszeć ani widzieć programu telewizyjnego.
– To ten świr, Benedict – szepnął gniewnie. – Wyszedł z więzienia, a ona znów przez niego płacze. – Zebrał książki i zaczął upychać do torby. – Możemy całkiem spokojnie spakować się i wynosić. Panna Mathison nie będzie chciała, byśmy widzieli ją płaczącą, a sądząc ze szlochu, nie zanosi się, by wnet doszła do siebie.
Chłopcy pośpiesznie postąpili zgodnie z sugestią przywódcy. Johnny Everett chciał zrozumieć więcej. Uniósł piegowatą, zmartwioną twarz i spojrzał na Williego.
– Dlaczego oglądanie Benedicta w telewizji przyprawia ją o łzy?
Willie pochwycił torbę i wziął się za popychanie wózka Tima.
– Moja mama mówi, że złamał jej serce i że całe miasto aż o tym huczy.
– To świr – przyznał Tim.
– Wielki świr – zgodził się Johnny. Odjechał wózkiem od stołu. Kierował się w stronę kuchni, skąd specjalnie skonstruowana rampa prowadziła do podjazdu.
Na chodniku przed domem chłopcy zatrzymali się i przez odsłonięte okna patrzyli na swoją nauczycielkę, wycierającą nos, i na pannę Cahill, pocieszająco poklepującą ją po ramieniu. Katherine uniosła wzrok i dostrzegła ich. Uśmiechnęła się, pomachała im ręką i kiwnięciem głowy pochwaliła ich decyzję.
Skonsternowani, bezradnie spoglądali przed siebie.
– Nienawidzę Zacharego Benedicta – oświadczył Johnny.
– Ja też – zadeklarował Tim.
– I ja – zabrzmiał głos Williego, idącego obok swego roweru. Troskliwym, pełnym rozsądku głosem dodał: – Johnny, ty i ja pójdziemy jutro do szkoły wcześnie rano. Uprzedzimy dzieciaki z naszej klasy, by przez jakiś czas miały względy dla panny Mathison. Żadnego plucia gumą, żadnych wagarów, niczego podobnego. Ty, Tim, nie musisz przejmować się swoją klasą, bo panna Mathison u was nie uczy. Twoim zadaniem jest rozpuszczenie wieści wśród chłopaków w drużynach, z którymi trenuje. Powiedz wszystkim, żeby zachowywali się przyzwoicie.
– Będą chcieli wiedzieć, dlaczego – powiedział Tim, zgrabnie objeżdżając wózkiem suchą gałąź, zajmującą prawie całą szerokość chodnika.
– Powiedz im, że Benedict znów złamał serce pannie Julie, przyprawił ją o łzy. To żaden sekret, jeżeli dorośli w całym mieście o tym gadają.
ROZDZIAŁ 68
– Witamy w domu, panie Benedict! – rozległ się wesoły głos menedżera Beverly Hills Hotel. – Dałem panu najlepszy domek, a cały personel jest do pana dyspozycji, panie Farrell – zwrócił się do Matta, który podpisywał się obok nazwiska Zacka. – Pańska sekretarka anonsowała, że zostanie pan tylko na dzisiejszą noc. Proszę dać mi znać, gdybym ja lub mój personel mógł służyć pomocą.
Zgromadzeni w saloniku goście zaczynali zwracać na nich uwagę. Z szumu głosów, przypominającego poruszane przez wiatr liście, Zack łowił swe imię.
– Proszę mi przysłać dużą butelkę szampana – polecił recepcjoniście, w uniżonym geście podsuwającemu książkę gości. – A o ósmej kolację dla dwóch osób. Jeżeli ktoś do mnie zadzwoni, proszę powiedzieć, że tu nie mieszkam.
– Tak jest, panie Benedict.
Zack lekko skinął głową, odwrócił się i niemal wpadł na piękną blondynkę i towarzyszącą jej oszałamiającej urody brunetkę, które już wyciągały w jego stronę kartki i długopisy.
– Panie Benedict – powiedziała blondynka radośnie – możemy prosić o autograf?
Z anemicznym uśmiechem, który nie sięgał oczu, Zack spełnił prośbę. Gdy przyszła kolej brunetki, w rogu karteluszka zobaczył napisany numer pokoju, a w dłoni poczuł nie dający się z niczym pomylić kształt klucza. Złożył na kartce zamaszysty podpis i wręczył ją dziewczynie.
Kącikiem oka Matt obserwował powtarzającą się w przeszłości setki razy scenę.
– Rozumiem – powiedział z przekąsem – że dzisiejszą kolację zjem sam. – Ruszyli za kierownikiem hotelu w stronę rozmieszczonych wokół recepcji domków.
Zack spojrzał na klucz trzymany w dłoni i rzucił go w kępę krzaków. Popatrzył na zegarek.
– Jest czwarta. Daj mi ze dwie godziny na kilka telefonów, potem na całego zaczniemy świętować.
Dwie godziny później Matt wchodził do domku przyjaciela. Zack przebierał się właśnie w nową koszulę i spodnie, ledwie przed chwilą dostarczone przez osobistego krawca. Mistrz igły opuścił domek ze łzami w wyblakłych oczach, mając w kieszeni zamówienie na dwa tuziny garniturów, wiele koszul, spodni i ubrań sportowych. Miejscowy dealer rolls royce'a także ucieszył się z powrotu Zacka: natychmiast kazał dostarczyć na hotelowy parking trzy samochody do wyboru. O siódmej, gdy Zack wreszcie odwiesił słuchawkę po długiej rozmowie, w trakcie której udało mu się przekonać wynajmujących jego dom w Pacific Palisades do zwolnienia go w zamian za solidną odprawę, głos zabrał Matt.
– Zbytnio nie wierzę, byś dał się namówić, ale spróbuję przekonać cię do spędzenia kilku dni w szpitalu, gdzie gruntownie by cię przebadano. Moja żona upiera się, że powinieneś tak postąpić.
– Masz rację, nic z tego – uciął Zack chłodno. Podszedł do barku przygotować drinki. Popatrzył na baterię butelek i z uśmiechem zapytał: – Szampan czy coś mocniejszego?
– Wolę mocniejszy trunek.
Zack skinął głową, włożył kostki lodu do dwóch kryształowych szklanek, nalał szkockiej, dodał wody i jedną podał Mattowi. Po raz pierwszy od chwili zwolnienia poczuł się całkowicie odprężony. W milczeniu patrzył na przyjaciela. Wreszcie dotarła do niego świadomość wolności i tego, jak wiele zawdzięcza Mattowi.
– Powiedz mi… – zaczął poważnym tonem.
– A co chciałbyś wiedzieć?
– Ponieważ nie widzę sposobu odwdzięczenia się za twoją lojalność i przyjaźń, chciałbym usłyszeć, co mógłbym ci ofiarować na spóźniony prezent ślubny – żartem próbował maskować wzruszenie.
Przyjaciele popatrzyli na siebie; obydwaj rozumieli wagę chwili. Jako mężczyźni szybko uznali jednak rozczulanie się za przejaw słabości. Matt pociągnął spory łyk alkoholu i zmarszczył brwi, jakby poważnie rozważał tę kwestię.
– Biorąc pod uwagę kłopoty, jakie przez ciebie miałem, myślę, że ładna wyspa na Morzu Egejskim byłaby w sam raz…
– Już masz tam jedną – przypomniał Zack.
– Racja. W takim razie po powrocie do domu muszę naradzić się z Meredith.
Zack widział, jak przy imieniu żony twarz przyjaciela łagodnieje, słyszał, jak przy słowie „dom” głos lekko drży. Matt popatrzył w szkło i wypił następny łyk. I jakby odgadł myśli Zacka.
– Ona bardzo chce cię poznać.
– Ja także nie mogę się doczekać. W więzieniu śledziłem wszystkie aktualności związane z… dramatycznymi wydarzeniami towarzyszącymi twoim zalotom do własnej żony. – Zack spoważniał. – Nigdy nie wspominałeś o ślubie z nią przed piętnastu laty.
– Opowiem ci prawdziwą historię… tę, której nie udało się wyniuchać prasie… ale kiedy indziej. Jak już nacieszysz się wolnością, przywiozę tu Meredith i Marissę i razem spędzimy trochę czasu.