– Może za sześć tygodni? Tyle powinno starczyć mi na załatwienie wszystkich spraw, powrót do normalności. Wydam przyjęcie – myślał głośno. – Odpowiada ci dwudziesty drugi maja?
– Sześć tygodni, nie za mało?
Zack wskazał głową na stolik obok telefonu.
– Tu leżą te wszystkie pilne sprawy, jakie panienki z centrali uznały za godne mojej uwagi. Spójrz tylko.
Matt sięgnął po kartki i przejrzał je pobieżnie. Były tam wiadomości od dyrektorów czterech głównych wytwórni filmowych, kilka od niezależnych producentów i dwie od byłego agenta Zacka. Matt odłożył zapiski na bok.
– Wszystkie mówią to samo: Witaj w domu, wiemy, że jesteś niewinny, mamy więc propozycję nie do odrzucenia – powiedział z rozbawioną miną.
– Nielojalne skurczybyki! – W głosie Zacka nie było urazy. – Dziwne, do więzienia nie przysyłali mi takich miłosnych bilecików. Teraz obdzwaniają hotele w mieście i w każdym zostawiają podobne wiadomości.
Matt parsknął śmiechem, a potem spoważniał.
– A co zamierzasz w sprawie Julie Mathison? Jeżeli ona oskarży cię o… – Ta sprawa nurtowała go od chwili zwolnienia przyjaciela.
W jednej chwili uśmiech zniknął z twarzy Zacka, spojrzenie kłuło jak sople lodu.
– Nigdy więcej nie wymawiaj przy mnie jej imienia – rzucił ostro. – Nigdy.
Matt uniósł brwi, ale powstrzymał się od uwag. Później tego wieczora, od siebie z domku, zadzwonił do Meredith. Powiedział, że rano wraca do domu, nie omieszkał wspomnieć o sprawach Zacka.
– Już dostał mnóstwo ofert z Hollywood, bez przerwy do niego dzwonią. Dwudziestego drugiego maja chce wydać przyjęcie. Jeżeli termin nam odpowiada.
Meredith okręciła sznur telefonu wokół palca i ostrożnie wspomniała o kimś, kogo Matt znienawidził.
– A co z Julie Mathison?
– Ona nie zostanie zaproszona – odpowiedział z sarkazmem. Po chwili, już łagodniej, dodał: – Jeżeli uważasz moją reakcję za irracjonalną, żałuj, że nie słyszałaś Zacka.
– Czy któryś z was zadał sobie trud zastanowienia się, co w tej chwili czuje ta dziewczyna? – nie ustępowała Meredith.
– Z pewnością jest rozczarowana, bo wizerunek heroiny właśnie się rozpadł!
– Ona go kochała, Matt! Czułam to.
– Rozmawialiśmy już o tym, kochanie, i zapamiętaj, przy Zacku to temat tabu. On znienawidził Julie Mathison, chyba na zawsze. Jak tam Marissa?
– Tęskni za tobą.
– A mamusia Marissy? – W jego głosie zabrzmiała czułość.
– Tęskni jeszcze bardziej – odpowiedziała z uśmiechem Meredith.
ROZDZIAŁ 69
– Panie Benedict, chcielibyśmy zrobić panu zdjęcie z panną Copeland! – wołała reporterka „Los Angeles Daily News”, przekrzykując muzykę i wrzawę pięciuset gości zebranych na wspaniałym weekendowym przyjęciu w domu Zacka. Nie usłyszał jej. Wzruszyła ramionami i podeszła do grupy dziennikarzy.
– Ale przepych! – Ruchem głowy wskazała na jednego z pięćdziesięciu ubranych w smokingi kelnerów, podsuwających przekąski i drinki tym gościom, którym nie chciało się zachodzić do olbrzymiego białego namiotu, gdzie częstowano homarem, kawiorem i innymi wyszukanymi smakołykami. Za nimi olbrzymi basen, otoczony rzymskimi kolumnami, zapełnił się amatorami kąpieli- często kompletnie ubranymi – rozwrzeszczanymi i tęgo popijającymi.
– Jest na wolności dopiero od sześciu tygodni, a patrzcie no tylko! – nie przestawała perorować rozbawiona dziennikarka. Wzięła kieliszek szampana Dom Perignon z tacy usłużnie podsuniętej przez kelnera. – Znów jest na fali, jeszcze bardziej popularny niż przedtem. Zebrali się tu chyba wszyscy ważni przemysłu filmowego, gotowi na każde jego skinienie wystąpić z propozycją kontraktu, szczęśliwi, że mieli zaszczyt zostać zaproszeni na przyjęcie z okazji powrotu do domu. – Upiła łyk i, by podtrzymać rozmowę z dziennikarską bracią, zwierzyła się z rewelacji, o której większość już wiedziała. – Jego agent opowiada, że Paramount, Universal i Fox prześcigają się w podsuwaniu mu scenariuszy, a propozycje budżetu jego następnego filmu sięgają dwudziestu milionów. On upiera się przy dwudziestu pięciu i wyższych tantiemach.
– Jak na faceta, który wypadł z tego biznesu na całe pięć lat, nieźle – parsknął reporter CBS, podobnie jak dziennikarka „Daily News” wystrzegający się słowa „więzienie”. I to nie dlatego, by okazywali rzadkie wyczucie taktu, powód był zgoła prozaiczny: rzecznik Zacka nie ukrywał przed dziennikarzami mającymi szczęście otrzymać zaproszenie na przyjęcie, że są trzy tematy, których nie wolno im poruszać, gdyż natychmiast wylądują za bramą i nigdy więcej nie otrzymają szansy przeprowadzenia wywiadu z Zackiem. Te zastrzeżone kwestie to jego uwięzienie, nieżyjąca żona i Julie Mathison.
Reporter NBC spojrzał na zegarek i poszukał wzrokiem swojego kamerzysty. Dostrzegł go nad basenem, zawzięcie flirtującego z gwiazdką filmową ubraną w elastyczną sukienkę mini z głębokim dekoltem.
– Najwyższa pora na spełnienie obietnicy – zauważył. – Jego rzecznik zapowiadał, że załatwi dwuminutowy wywiad i pozowanie do kilku zdjęć, jeżeli podczas przyjęcia będziemy trzymać się z daleka od bohatera wieczoru. Muszą się pośpieszyć, bo inaczej nie zdążymy z materiałem do wiadomości o dziesiątej.
Jakby nagle uświadomiwszy sobie ich potrzeby, Sally Morrison, zajmująca się od lat kontaktami Zacka z mediami, nakazała dziennikarzom zebrać się, potem przebiła się przez tłum do miejsca, gdzie stał gospodarz przyjęcia w towarzystwie trzech producentów, starających się, jeden przez drugiego, skupić na sobie jego uwagę. Obok stała Diana, trzymała go pod rękę. Sally szepnęła coś do Benedicta. On skinął głową, popatrzył w stronę reporterów, przeprosił osoby stojące obok i z Dianą u boku ruszył naprzeciw dziennikarzom.
ROZDZIAŁ 70
– Co za fantastyczny wieczór – powiedziała Katherine z entuzjazmem. Siedzieli w restauracji we czworo: ona, jej mąż, Julie i Paul Richardson. Sobotnie wypady do kina, kończące się wizytą na kolacji w Mandillos, w ciągu ostatnich sześciu tygodni stały się rytuałem. Julie rzuciła się w wir życia z gwałtownością bardziej niepokojącą niż cieszącą jej bliskich. – Czyż nie mam racji? – Katherine spoglądała w trzy uśmiechnięte twarze.
– Cudowny – przyznał Ted.
– Wspaniały – zgodził się Paul. Objął Julie ramieniem.
– A jak ty uważasz? Określiłabyś cotygodniowe spotkanie naszej czwórki mianem fantastycznego, cudownego czy wspaniałego? – zażartował.
– Jest super – orzekła Julie. – A zauważyliście, jakie mamy dzisiaj rześkie powietrze? Maj był zawsze moim ulubionym miesiącem.
W ciągu sześciu tygodni od zwolnienia Zacka zmieniła się nie tylko pogoda. Przed miesiącem Ted i Katherine pobrali się. Ślub tym razem odbył się skromny, w salonie Cahillów, celebrowany przez wielebnego Mathisona.
Z Dallas do Keaton przyjechał na tę okazję Paul Richardson, co tylko ugruntowało zwyczaj wspólnego spędzania weekendów. Od tamtej pory ojciec Julie napomykał, że chętnie udzieliłby jeszcze jednego ślubu – jak Julie i Paul się zdecydują. Paul był gotowy, ale Julie nie. Wesołość i ożywienie manifestowała jedynie na zewnątrz. W skrytości ducha osiągnęła stan błogiej narkozy, chroniący ją przed głębszymi emocjami. Odpowiadało jej to. Starała się całkowicie wymazać z pamięci przeszłość. Teraz mogła śmiać się, pracować, bawić i czuć… całkiem nieźle.
Ale nic poza tym. Starannie wypracowana równowaga ducha była tak mocna, że Julie podczas ślubu Teda i Katherine nie uroniła jednej łzy, choć była bardzo, ale to bardzo szczęśliwa. Łzy, co do jednej, wylała z powodu Zacka; znalazła się w cudownym kokonie spokoju, którego nic ani nikt nie był w stanie naruszyć.