Выбрать главу

Za jego plecami zabrzmiał rozbawiony, delikatny i kulturalny głos Meredith Farrelclass="underline"

– Czy ty przypadkiem nie widziałeś Zacka Benedicta?

– Niestety nie – zażartował. Na jej widok uprzejmie wstał.

– Wszyscy go szukają – ciągnęła tym samym żartobliwym tonem; ujęła jego wyciągniętą dłoń.

Zack pochylił się i pocałował podsunięty policzek. Sympatia, jaką od pierwszej chwili poczuł do żony przyjaciela, wciąż go zaskakiwała. Dopóki nie spotkał jej przed dwoma dniami, niezbyt poważnie przyjmował zachwyty Matta nad żoną, traktując je jako efekt niezwykłego zadurzenia, ale gdy poznał Meredith, całkowicie zmienił zdanie. Urodę pani Bancroft, w połączeniu z elegancją, od dawna podkreślały kroniki towarzyskie. Zacka zaskakiwał u niej brak chłodnej arogancji, jakiej się spodziewał; przeciwnie, odznaczała się łagodnością i serdecznością, które wzruszały go i zupełnie rozbroiły.

– Słyszałem, że ten Benedict to odludek, który nie przepada za hucznymi przyjęciami, a przynajmniej nie za tym.

– Naprawdę, dlaczego? – Spoważniała i spojrzała mu w oczy.

– Chyba nie jestem w nastroju. – Uśmiechnął się i wzruszył ramionami.

Meredith zastanawiała się, czy nie wspomnieć o Julie Mathison – tę możliwość, przez ostatnie dwa dni, dość często rozważała – ale Matt nie tylko prosił, wręcz zabronił wymieniania imienia Julie.

– Przeszkadzam ci w pracy? – zapytała. Wskazała wzrokiem na grube teczki.

– Ależ skąd, swoją obecnością sprawiasz mi przyjemność. – Rozejrzał się za jej czarującą, dwuletnią córeczką. Miał nadzieję, że mała zaraz wpadnie do solarium i jak zwykle zażąda, by ją uściskał. – Gdzie Marissa?

– Przed drzemką je podwieczorek u Joego.

– Ta mała flirciara – popatrzył na antyczną porcelanę z Sevres, którą przed chwilą kazał gospodyni wystawić na stolik do kawy – obiecała dotrzymać mi towarzystwa przy podwieczorku.

– Lepiej schowaj przed nią te cacuszka – ostrzegła Meredith. -Ostatnio wbiła sobie do głowy, że po wypiciu kawy czy herbaty należy rozbić filiżankę o podłogę.

– Robi tak, bo powiedziałem jej, że jest księżniczką. – Wchodzący do pomieszczenia Matt usłyszał ostatnie słowa żony. – A czyż nią nie jest? Gdzie Joe? – zapytał. – Muszę go wysłać…

Wspomnienie dobrodusznego szofera wyczarowało go – Joe O'Hara stanął w drzwiach solarium. Twarz miał poważną.

– Zack, twoja gospodyni właśnie zatrzymała mnie w holu. Najwyraźniej masz gościa, który mignięciem odznaką przyprawił ją o zawrót głowy. Czeka w bibliotece. Jakiś Paul Richardson z FBI.

Zack wzdrygnął się na myśl o rozmowie z agentem FBI. Lepiej mieć to już za sobą, pomyślał, i ruszył do drzwi.

– Zack? – zawołał za nim Matt. – Wolisz rozmawiać w czyjejś obecności?

Zack zawahał się.

– Świadkowie mogą się przydać, jeżeli nie macie nic przeciwko temu.

– Jesteś gotowa na spotkanie, czegokolwiek będzie dotyczyło? – zapytał Matt żony.

Skinęła potakująco głową. We trójkę ruszyli przez długi hol, do biblioteki wyłożonej mahoniową boazerią.

Zack w milczeniu patrzył na wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę, który przyglądał się grzbietom książek na półkach. Poczekał, aż Matt i Meredith usiądą w fotelach i zajął miejsce za biurkiem.

– Proszę o legitymację – rzucił ostro. Agent FBI, którego Zack poznał już w Mexico City, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki legitymację w skórzanej oprawce i podsunął pod nos Zackowi. Ten rzucił okiem na zdjęcie, potem na twarz agenta. – Nie najlepsza fotografia, ale pewne podobieństwo istnieje.

– Dajmy sobie spokój z tymi gierkami – powiedział Paul równie nieuprzejmie, najwyraźniej uznając ten sposób traktowania przeciwnika za najlepszy. – Od pierwszej chwili wiedziałeś, kim jestem. Znasz mnie przecież z Mexico City.

Benedict wzruszył ramionkami.

– Mniejsza z tym. Bez obecności moich prawników nie zamierzam rozmawiać z tobą czy kimkolwiek z FBI.

– Moja wizyta jest nieoficjalna, przyjechałem w sprawie osobistej. Nie musisz odezwać się słowem, mówił będę ja.

Zack lekkim ruchem głowy wskazał krzesło po drugiej stronie biurka. Paul, tłumiąc irytację z powodu obrotu, jaki przyjęło spotkanie, usiadł na wskazanym miejscu, potem położył aktówkę na podłodze i otworzył zamki.

– Wolałbym porozmawiać na osobności… – Spojrzał na obserwujących go z sofy mężczyznę i kobietę, których rozpoznał od pierwszego wejrzenia… – Bez pana i pani Farrell.

– Nie interesuje mnie, co byś wolał – odezwał się gburowato Benedict. Odchylił się w swym obitym skórą fotelu, ujął złote pióro leżące na biurku obok notatnika i obracał w palcach. – No to słucham…

Paul ukrył narastający w nim gniew pod chłodną uprzejmością.

– Zacznę od przypomnienia, że twoja sytuacja, po porwaniu Julie Mathison, nie wygląda najciekawiej. Jeżeli postanowi wnieść oskarżenie, istnieje duża szansa, że za to, co jej wyrządziłeś, z powrotem powędrujesz za kratki. Z czysto osobistych powodów – dodał lekkim tonem – z wielką przyjemnością sam zająłbym się tą sprawą.

Richardson, gdy na pozbawionej wyrazu twarzy Zacka nie dostrzegł żadnej reakcji, zupełnie spuścił z tonu.

– Słuchaj, w zamian za moją osobistą gwarancję, że ona nie wniesie oskarżenia, proszę, byś mi dał pięć minut i wysłuchał tego, co mam do powiedzenia.

– Czy słowa, jakie przed chwilą usłyszałem, mogę potraktować jako tę uprzejmą prośbę?

– Tak. – Paul z trudem powstrzymał chęć uderzenia Zacka w twarz. Benedict rzucił okiem na zegarek.

– W takim razie masz jeszcze cztery minuty i pięćdziesiąt sekund.

– Słowo, że pozwolisz mi skończyć?

– Jeśli wystarczy ci cztery minuty i pięćdziesiąt sekund. – Zack z wyraźną niecierpliwością uderzał złotym piórem o notatnik, i Paul, bez chwili zwłoki, przystąpił do rzeczy:

– Abyś nie wątpił w moją prawdomówność ani wagę informacji, które usłyszysz, musisz wiedzieć, że to ja, od początku, zajmowałem się twoją sprawą. Ja przyjechałem do Keaton, gdy ona była z tobą w Kolorado, to mnie zastała po powrocie do domu. To ja zarządziłem jej stałą obserwację po naszym wyjeździe z Keaton, bo miałem przeczucie, że będzie starała się z tobą skontaktować… albo ty z nią. To do mnie zatelefonowała wieczorem w przeddzień waszego spotkania w Mexico City. A teraz – Paul, zbliżając się do sedna, mówił z naciskiem – pomimo tego, co sądzisz, i co przekazały media, wiem z całą pewnością, że Julie nie dlatego postanowiła dołączyć do ciebie w Meksyku, by wciągnąć cię w pułapkę. Aż do tamtego wieczora my nic nie wiedzieliśmy o waszym spotkaniu. Ale w końcu nie wytrzymała i zadzwoniła do mnie, a to z dwóch powodów: trzy dni przed planowaną ucieczką odwiedziła twoją babkę, Margaret Stanhope, z romantycznej potrzeby załagodzenia rodzinnej waśni. Celu nie osiągnęła, a jeszcze otrzymała dowód, że przyznałeś się do zastrzelenia, przypadkiem, swojego brata. Następnie twoja babka poinformowała ją o swym przekonaniu, że brata, jak i później żonę, zamordowałeś z premedytacją.

Paul spodziewał się, że ta bomba wywoła jakąś reakcję, ale twarz Benedicta drgnęła tylko przy wzmiance o krewnej. Agent mówił więc dalej z zawziętością w głosie:

– Julie wróciła z Ridgemont i tego samego wieczora dowiedziała się, że ekipa pracująca przy „Przeznaczeniu” otrzymuje telefony z pogróżkami, rzekomo od ciebie, ale jeszcze nie zamierzała cię wydać. Dopiero w przeddzień planowanej ucieczki, gdy znaleziono ciało Tony'ego Austina, poinformowała nas w końcu o waszych planach. – Znów przerwał, a gdy siedzący bez ruchu Benedict spojrzał na niego z pogardą, stracił cierpliwość. – Słyszałeś, do cholery, co powiedziałem? Ta pułapka nie była przygotowywana od samego początku! Czy to jasne?