Zack opadł na oparcie krzesła i zamknął oczy. Cierpiał i równocześnie spłynęła nań ogromna czułość. W wyobraźni przesuwały się sceny meksykańskiego koszmaru, widział jej zrozpaczoną twarz, gdy nakładano mu kajdanki. Słyszał jej łagodny głos z ich jedynej telefonicznej rozmowy.
„Nie mogę… nie potrafię przestać cię kochać… Oszczędź modlitwy na później. Kolana będą ci potrzebne, gdy się tam pojawię… Będziesz się modlił, bym dała ci choć trochę w nocy się przespać, bym przestała rodzić dzieci…” Już wiele tygodni temu domyślił się, że okłamała go, mówiąc, iż jest w ciąży, ale wtedy uważał, że to kłamstwo miało posłużyć zwabieniu go w pułapkę.
A teraz wszystko poza tym jednym okazało się prawdą…
Julie w Kolorado, przewracająca go w śnieg… w jego ramionach nocą, oddająca mu się tak zupełnie; on ze wszystkich sił pragnący dać jej rozkosz. Julie, jej oczy błyszczą, dźwięczy śmiech. Julie, wstydliwie dobierane słowa i zaraz pogodny uśmiech.
I jeszcze wspomnienie dotyku jej ciała, gdy ostatniej nocy odpoczywała w jego ramionach; jej dłoń rozpostarta na jego sercu; wyznanie miłości… I jej oczy rozszerzone współczuciem, po wysłuchaniu idiotycznej historyjki o nauczycielce, która odmówiła mu tańca.
Pamiętał, jak cała jej twarz rozświetlała się, gdy opowiadała o kobietach, które uczyła czytać… „Móc je nauczyć… to jakby pochwycić cud!”
Teraz zrozumiał, że gdyby nie szalony pomysł odwiedzenia jego mściwej babki, nie ugięłaby się pod ciężarem śmierci Tony'ego Austina. Richardson powiedział, że pierwszy cios zniosła dzielnie, nie zrezygnowała ze swych planów. Załamała się po drugim.
Była autentyczna… i… jego. Kochała go, choć nie miał nic do zaofiarowania poza życiem z człowiekiem wyjętym spod prawa.
Przyciskała obrączkę do piersi i rozpaczliwie płakała, jakby rozdzierało się w niej serce.
Wszystko to prawda! Ale zaraz uderzyło go, że Richardson nie wspomniał ani słowem o uczuciu Julie do niego, Zacka. Mówił tylko o jej poczuciu winy za wydarzenia w Mexico City. Powoli zaczynało docierać do niego więcej: Richardson w ciągu ostatnich trzech miesięcy najwyraźniej spędził z nią dość czasu, by się zakochać. Zacka znała tylko tydzień i zdążył zamienić jej życie w piekło. Ogarnięty potrzebą natychmiastowego działania, przerażony, podniósł się z miejsca.
ROZDZIAŁ 75
Na widok Zacka wchodzącego do salonu z walizką w ręce Matt i Meredith z zadowoleniem uśmiechnęli się do siebie. Matt rozparł się wygodniej na sofie, wyciągnął przed siebie nogi i z domyślną miną popatrzył na granatowy garnitur Zacka.
– W Kalifornii, na przyjęcie, nikt nie wkłada garnituru, Zack, tego się po prostu nie robi.
– Zupełnie zapomniałem o tej przeklętej imprezie – odpowiedział Zack i z niechęcią popatrzył przez okno na tłum gości. – Możesz mnie zastąpić? Powiesz, że wypadło mi coś pilnego. Mogę wypożyczyć twojego pilota? – dodał. Odstawił walizkę i wiązał krawat.
– Tylko pilota? – zapytał Matt, spoglądając na Meredith, która wyciągnęła rękę na oparciu kanapy i wsparła dłoń na ramieniu męża. – A samolotu nie potrzebujesz?
Zack usunął się z przejścia – do salonu pośpiesznie wkroczyła gospodyni z dwiema torbami, o których przygotowanie poprosił.
– Twój samolot i twojego pilota – poprawił niecierpliwie.
– Zależy, dokąd się wybierasz.
Zack, po upewnieniu się, że spakowano wszystko, czego będzie potrzebował przez następne kilka dni, zwrócił się do przyjaciela.
– A jak, u diabła, sądzisz?
– Skąd mam wiedzieć? Bo jeżeli do Keaton, w Teksasie, to może powinieneś uprzedzić Julie telefonicznie.
– Nie wiem, jak zareaguje. Nie chcę, by gdzieś wyjechała, ukryła się przede mną. A lot zwykłymi liniami potrwałby znacznie dłużej.
– Skąd taki pośpiech? Pozwoliłeś jej czekać całe sześć tygodni, z Richardsonem u boku, który pewnie trzymał ją za rękę i służył swym krzepkim ramieniem, by mogła się na nim wypłakać. A prywatne samoloty to dość kosztowne zabawki…
– Nie mam czasu na te pie… – Zack, ze względu na Meredith, zmełł w ustach przekleństwo. Podszedł, by pocałować ją na pożegnanie. W miejscu osadził go głos Joego O'Hary:
– Przed domem stoi gotowy do drogi samochód, Matt. I rozmawiałem już ze Stevem przez telefon. Mówił, że samolot jest zatankowany może lecieć w każdej chwili. Za ile będziesz gotowy, Zack?
– Myślę, że już jest – powiedział Matt ironicznie.
Zack rzucił przyjacielowi zniecierpliwione spojrzenie i przytulił Meredith.
– Dziękuję ci – rzekł z pogodną szczerością.
– Proszę bardzo – odparła naprawdę uradowana. – Pozdrów ją ode mnie.
– A ode mnie przekaż gorące przeprosiny – dodał Matt. Wstał i wyciągnął do Zacka dłoń, teraz już z poważną miną. – Życzę szczęścia.
Gdy tylko za Zackiem zamknęły się drzwi, Meredith popatrzyła na Matta wymownie.
– Ten człowiek kocha ją tak bardzo, że nie obchodzi go, iż wielu będzie uważało go za idiotę, bo chce ją nadal po tym, co wydarzyło się w Mexico City. Dla niego ważne jest tylko, czy jeszcze go kocha.
– Wiem – powiedział Matt. Z powagą patrzył w jej zamglone oczy. – Pamiętam to uczucie.
ROZDZIAŁ 76
– Hej, Herman, możesz skoczyć po gościa, który za dwadzieścia minut ląduje na lotnisku? – Skrzeczący głos, dochodzący z krótkofalówki, utonął w hałasie panującym w sali gimnastycznej szkoły średniej, gdzie stu siedemdziesięciu pięciu obywateli Keaton odbywało próbę kostiumową przedstawienia z okazji dwusetlecia miasta, mającego się odbyć jutro, zaraz po paradzie. Herman odsunął zwisającą mu u pasa szablę, sięgnął po krótkofalówkę i przysunął do ust.
– Oczywiście, Billy, Julie Mathison właśnie pochwaliła mnie za świetne opanowanie roli.
Herman, dumnie wyprostowany w swym kostiumie, rozejrzał się za Julie, która zajęta reżyserowaniem widowiska, przenosiła się z miejsca na miejsce. Zauważył ją obok brata i bratowej, z uwagą patrzących na scenę.
– Cześć Ted, cześć Katherine – rzucił przeciskając się przez tłum. -Przepraszam, Julie. Billy Bradson daje mi ostatnio, w weekendy, pojeździć swoją taksówką. Muszę zabrać kogoś z lotniska, facet ląduje za kilka minut.
– Oczywiście, jedź – zgodziła się Julie. Nie zwróciła uwagi na pośpieszne, pytające spojrzenie, jakie Katherine rzuciła Tedowi. – Prawie skończyliśmy, a poza tym, ty już opanowałeś rolę.
– Wiem powiedział z dumą. – Zapamiętałem świetnie: „Atakować, wróg nadciąga!”
– Wspaniale! – Roześmiała się.
Zawahał się, popatrzył na drugi koniec sali, na stojącą tam Flossie Eldridge, potem pochylił się do Julie.
– Jeżeli Flossie o mnie zapyta, mogłabyś jej powiedzieć, że miałem coś bardzo ważnego do załatwienia.
Julie rozmyślnie dała mu w przedstawieniu rolę wymagającą stałego kręcenia się w pobliżu leciwej bliźniaczki, a ta przy każdym jego słowie rumieniła się jak uczennica.
– Sam jej to powiedz – szepnęła – właśnie na ciebie patrzy.
Herman zebrał się na odwagę i po drodze do wyjścia zatrzymał się przed Flossie i Adą, ubranymi w podobne balowe suknie, z identycznymi fryzurami typu „burza loczków”.