Zack, choć mogło wydać się to absurdem, podziwiał ojca Julie; takiego sam chciałby mieć, takim zostać pewnego dnia – troskliwym, przestrzegającym zasad moralnych, nieskazitelnie uczciwym, oczekującym tego samego od swych najbliższych. Wielebny chciał zawstydzić Zacka i osiągnął cel.
– Czy możesz zaprzeczyć, że uwiodłeś moją córkę? – gniewnie powtórzył pastor.
– Nie – przyznał Zack.
– A potem rzuciłeś ją na pastwę dziennikarzy, zmusiłeś, by broniła cię przed całym światem. Po takim pokazie tchórzostwa i nieodpowiedzialności masz jeszcze czelność pokazywać się tutaj, mnie i Julie?
– Odesłanie Julie było moim jedynym przyzwoitym postępkiem. – Zack po raz pierwszy spróbował przeciwstawić się druzgocącej krytyce.
– Mów dalej, chcę usłyszeć, co masz na swoją obronę.
– Wiedziałem, że jest we mnie zakochana. Nie zgodziłem się, by pojechała ze mną do Ameryki Południowej i odesłałem do domu, nie dla własnej wygody, a dla jej dobra.
– W poczuciu przyzwoitości trwałeś dość krótko, prawda? Kilka dni później już knułeś, jak ją do siebie ściągnąć.
Zamilkł, milczeniem wymuszając odpowiedź. Zack, choć niechętnie, poddał się presji.
– Myślałem, że jest w ciąży i nie chciałem, by poddała się aborcji ani jako panna urodziła dziecko i naraziła się na potępienie całego miasta.
Zack wyczuwał, że wrogość jego rozmówcy nieco zelżała, choć sądząc z następnej chłodnej uwagi, nie było to takie oczywiste.
– Gdybyś zachował się przyzwoicie i w Kolorado powściągał żądzę, nie musiałbyś martwić się o jej ciążę, czyż nie mam racji?
W tej samej chwili Zacka ogarnęło uczucie gniewu i zażenowania, pomieszanego z rozbawieniem, bo słowo „żądza” brzmiało w ustach Mathisona w iście biblijnym znaczeniu. Spod uniesionych brwi spojrzał na pastora.
– Grzeczniej byłoby odpowiedzieć, młody człowieku.
– Odpowiedź jest chyba oczywista.
– A teraz – ciągnął Mathison gniewnie, odchylając się w fotelu -przylatujesz prywatnym samolotem, wpadasz jak wicher do miasta i znowu robisz z niej publiczne widowisko. A dlaczego? Żeby jeszcze raz złamać jej serce! Nasłuchałem się i naczytałem o tobie dość, jeszcze zanim poszedłeś do więzienia, a i potem, jak wyszedłeś na wolność! Wiem, jak rozpustne, amoralne i powierzchowne życie wiodłeś w Kalifornii – szalone przyjęcia, nagie kobiety, pijaństwo, filmy pornograficzne. I co teraz masz do powiedzenia?
– Nigdy w życiu nie zrobiłem filmu pornograficznego – oburzył się Zack. Pozostałe zarzuty wolał pominąć milczeniem.
Twarz Jima Mathisona nieco się rozpogodziła.
– Przynajmniej nie jesteś kłamcą. Czy zdajesz sobie sprawę, że Paul Richardson kocha się w niej? Chce się żenić, prosił mnie o błogosławieństwo. To wspaniały, przyzwoity mężczyzna, z zasadami. Szuka żony na całe życie, a nie tylko do chwili pojawienia się następnej seksownej filmowej blond gwiazdy, która zawróci mu w głowie. Pragnie mieć dzieci. Jest gotowy do poświęceń dla Julie – nawet wybrał się do ciebie, do Kalifornii. Pochodzi z kochającej się rodziny, jak Julie. Mogliby wieść cudowne życie. Co na to powiesz?
Zack, choć ogarnęła go zazdrość, rozumiał, że Jim Mathison użył Richardsona, by lepiej określić wady jego, Zacka, jako kandydata na męża Julie. Z premedytacją, zgrabnie wmanewrował go w położenie bez wyjścia, i teraz musi albo wyłożyć karty na stół, oświadczając się, albo odejść. Mimo że za sprawą ojca Julie czuł się nieswojo, podziwiał go coraz bardziej. Poprawił się na fotelu. Postanowił bronić swojej pozycji.
– Richardson, ten chodzący ideał, kocha Julie, ale ja także. A Julie mnie. Nie obchodzą mnie żadne blondynki, tylko Julie. Na zawsze. Pragnę dzieci, i to tak szybko, jak zechce Julie. Dla niej zrezygnuję ze wszystkiego, co okaże się konieczne. Nie dam rady odmienić życia, jakie dotychczas wiodłem, mogę tylko od tej chwili żyć inaczej. Nic nie poradzę na brak serdeczności w mojej rodzinie, ale chcę, by Julie nauczyła mnie, jak ją okazywać. Jeżeli nie otrzymam od pana błogosławieństwa, chciałbym przynajmniej uzyskać, choćby niechętne, przyzwolenie.
Mathison skrzyżował ręce na piersi i spojrzał Zackowi prosto w oczy.
– Nie usłyszałem jeszcze słowa „małżeństwo”.
– Myślałem, że to oczywiste. – Zack uśmiechnął się.
– Dla kogo? Czy Julie wyraziła zgodę, po tym, jak się tu pojawiłeś?
– Nie mieliśmy czasu na taką rozmowę. Mathison uniósł brwi.
– Nawet w czasie tej godziny, kiedy odłożyliście słuchawkę? A może byłeś zbyt zajęty przekonywaniem jej do założenia rodziny, której podobno tak pragniesz?
Zacka ogarnęło okropne uczucie, że zaraz zarumieni się jak uczniak.
– Wygląda na to – kontynuował Mathison chłodno – że masz wypaczone pojęcie tego, co przyzwoite. W twoim świecie pary łączy seks, potem przychodzą dzieci. Na małżeństwo znajdują czas na samym końcu. To nie jest porządek przyjęty w świecie Julie ani Boga. Ani moim.
Zack walczył z potrzebą poprawienia się w fotelu.
– Zamierzałem dzisiaj poprosić Julie o rękę – powiedział wprost. -Myślałem, że jutro, w drodze do Kalifornii, moglibyśmy zatrzymać się nad Jeziorem Tahoe i tam wziąć ślub.
Mathison aż wychylił się z fotela.
– Co takiego? Znaliście się zaledwie siedem dni, a ty chcesz, by wszystko rzuciła i odeszła z tobą, do tego po byle jakim, cywilnym ślubie! Ona ma pracę, rodzinę i przyjaciół. Co ty sobie wyobrażasz, uważasz ją za bezwolne, oswojone zwierzątko, które można wziąć na smycz i zabrać do Disneylandu? Gdzie twoje poczucie przyzwoitości! Po przemowie, jaką przed chwilą wygłosiłeś, spodziewałem się po tobie czegoś więcej.
– Nie rozumiem. Czego pan po mnie oczekuje? – Zack pakował się prosto w sidła.
Mathison natychmiast postarał się, by linka się zadzierzgnęła.
– Że będziesz się zachowywał jak dżentelmen, że zrezygnujesz z kilku spraw. Mówiąc krótko, liczę, że przyszły mąż Julie spędzi tu trochę czasu, pozna ją lepiej i zgodnie z wolą Boga będzie traktował z szacunkiem należnym naszym niewiastom. Potem poprosi ją o rękę. Zakładając, oczywiście, że Julie wyrazi zgodę, po odpowiednio długim narzeczeństwie weźmiecie ślub. A miesiąc miodowy – zakończył bezlitośnie – następuje po weselu. Tylko jeżeli przystaniesz na te wszystkie warunki, otrzymacie moje błogosławieństwo i udzielę wam ślubu, a dopiero wtedy – jestem pewien – Julie poczuje się naprawdę szczęśliwa. Czy to jasne?
– Aż nadto. – Zack zmarszczył brwi.
Jim Mathison dostrzegł zmarszczkę na czole przyszłego zięcia i gwałtownie powiedział:
– Jeżeli to drobne wyrzeczenie się osobistej wygody i fizycznego zadowolenia to dla ciebie za dużo…
– Tego nie powiedziałem – przerwał Zack, z rezygnacją pomyślał, że Julie z pewnością chciałaby, by to jej ojciec udzielił im ślubu.
– A więc zrozumieliśmy się, Zack. – Po raz pierwszy ten starszy mężczyzna zwrócił się do niego po imieniu. Z uśmiechem, teraz serdecznym i ciepłym, Jim Mathison dodał: – No to wszystko postanowione.
Zack oderwał się od rozmyślań. Dostrzegł uśmiech pastora i od razu pojął, że został wmanewrowany w układ, na który absolutnie nie może przystać.
– Nie całkiem – zaprotestował pośpiesznie. – Zostanę w mieście, jak długo będę mógł, ale nie widzę powodu, byśmy poznawali się z Julie całymi tygodniami, zanim poproszę ją o rękę. Nie zamierzam też zbytnio odwlekać ślubu. Natychmiast poproszę ją, by za mnie wyszła. Jeżeli się zgodzi, to jakbyśmy byli zaręczeni.