Выбрать главу

Julie zawahała się. Pragnęła znów usłyszeć zapewnienia miłości, dowiedzieć się, jakie ma plany.

– Wszystko zależy od twoich intencji… – powiedziała niepewnie.

– Są uczciwe, ale usłyszysz o nich dopiero jutro. Nie powiem na ten temat słowa więcej w pokoju z łóżkiem w kształcie serca, pokrytym czerwonym pluszem, i krzesłami obitymi purpurowym materiałem.

Julie ogarnęła błoga ulga. Zack wziął ją w ramiona. W ciemnościach gładził jej twarz, całował; cichł, gdy odwzajemniała jego pocałunek.

– Kocham cię – wyszeptał. – Sprawiasz, że jestem szczęśliwy. Ukrywanie się w Kolorado zamieniłaś w dobrą zabawę. Dzięki tobie ten apartament z piekła rodem wygląda jak panieński buduar. W więzieniu, nawet wtedy, gdy cię nienawidziłem, śniłem, jak na wpół zamarzniętego ciągnęłaś mnie do domu, jak ze mną tańczyłaś i kochałaś się. Budziłem się ogarnięty pożądaniem.

Musnęła jego wargi opuszkami palców, policzkiem potarła o pierś.

– Kiedyś, niedługo, zabierzesz mnie na swoją łódź, do Ameryki Południowej. Śniłam o pobycie tam z tobą.

– Nie jest zbyt okazała, dawniej miałem duży jacht. Kupię dla ciebie nowy i popłyniemy w długi rejs.

Potrząsnęła głową.

– Wolałabym, byśmy znaleźli się na tamtej łodzi, jak planowaliśmy, choćby tylko przez tydzień.

– Zrobimy jedno i drugie.

Niechętnie wypuścił ją z objęć i odprowadził przed drzwi.

– W Kalifornii jest o dwie godziny wcześniej i muszę załatwić przez telefon kilka spraw. Kiedy się znów zobaczymy?

– Jutro?

– Oczywiście, o której najwcześniej?

– Jak tylko chcesz. Od jutra hrabstwo zaczyna świętować. Będzie wielka parada, wesołe miasteczko, piknik, najrozmaitsze pokazy -wszystko z okazji dwusetlecia. I tak przez cały tydzień.

– Brzmi zachęcająco – powiedział i sam był zdziwiony, bo naprawdę tak pomyślał. – Przyjedź po mnie o dziewiątej, zafunduję ci śniadanie.

– Znam takie miejsce. Dają tam najlepsze jedzenie w mieście.

– Naprawdę, gdzie?

– McDonalds – zażartowała. Roześmiała się na widok jego przerażonej miny. Pocałowała go w policzek, wsiadła do auta i odjechała.

Wciąż uśmiechnięty, zamknął drzwi i włączył światło, podszedł do łóżka i, przełamując niechęć, położył na nim torby. Wyjął telefon komórkowy. Zadzwonił do Farrellów, którzy, jak wiedział, niecierpliwie czekali na informację o wyniku jego podróży. Chwilę czekał, aż Joe O'Hara odszukał Matta i Meredith wśród gości.

– No i? – zabrzmiał pełen oczekiwania głos Matta. – Meredith stoi przy mnie, też cię słyszy. Jak się ma Julie?

– Jest cudowna.

– Już po ślubie?

– Nie. – Zack z irytacją pomyślał o obietnicy danej ojcu Julie. – Nie śpieszymy się.

– Co takiego? – wyrwało się Meredith. – Myślałam, że o tej porze dotrzecie już do Tahoe.

– Wciąż jestem w Keaton.

– Och!

– W motelu „Zatrzymaj Się Na Chwilę”. Tym razem Meredith nie wytrzymała, usłyszał tłumiony chichot.

– W apartamencie dla nowożeńców. Teraz śmiech zabrzmiał głośniej.

– Jest tu nawet kuchenka. Meredith aż zapiszczała z radości.

– Wasz pilot też tu utknął, biedaczek, muszę zaprosić go na pokera.

– Uważaj – ostrzegł Matt – oskubie cię.

– Nie będzie nawet w stanie dostrzec, co ma w kartach, bo oślepi go czerwone, pluszowe łóżko w kształcie serca i purpurowe krzesła. Jak przyjęcie?

– Poinformowałem zebranych, że zostałeś wezwany w pilnej sprawie. Meredith zajęła się służbą i udaje gospodynię. O nic się nie martw, radzimy sobie.

Zack zawahał się, pomyślał o zaręczynowym pierścionku, jaki niezwłocznie potrzebował, i od razu stanęły mu przed oczami wspaniałe klejnoty z ekskluzywnych butików Bancroft & Company.

– Meredith, czy mogę prosić cię o przysługę?

– Co tylko zechcesz – zapewniła.

– Potrzebny mi natychmiast zaręczynowy pierścionek, jeżeli to możliwe, na jutro rano. Tego, czego szukam, nie znajdę w okolicy. A w Dallas nie mogę się pokazać – zaraz mnie rozpoznają. Chcę, jak długo się da, trzymać dziennikarzy z dala od Keaton.

Zrozumiała od razu.

– Powiedz, o co ci chodzi. Jutro rano, jak tylko w Dallas otworzą sklepy, zadzwonię do kierowniczki działu biżuterii i każę jej wybrać kilka pierścionków. Steve może zabrać je już o dziesiątej piętnaście i ci podrzucić.

– Jesteś aniołem. Oto, czego chcę…

ROZDZIAŁ 82

Następnego dnia Zack zrozumiał, że w teksańskim mieście uroczystości dwusetlecia to poważna sprawa. Tydzień starannie przygotowanych imprez: parada na głównej ulicy miasta, zawody sportowe, pokazy zwierząt hodowlanych i inne najrozmaitsze rozrywki poprzedziło pełne patosu przemówienie burmistrza.

Stali na skraju parku w centrum miasteczka i starali się nie zwracać na siebie uwagi. Julie wskazała głową na wysokiego mężczyznę koło pięćdziesiątki, dziarsko kroczącego w stronę pawilonu ozdobionego, jak wymagały okoliczności, czerwonym, białym i niebieskim płótnem.

– Oto burmistrz Addelson. Kobieta w żółtej, lnianej sukience, to jego żona Marian. – Skinęła w stronę ładnej, elegancko ubranej kobiety, siedzącej pomiędzy honorowymi gośćmi na trybunie zbudowanej wzdłuż pawilonu i obserwującej męża przygotowującego się do wystąpienia. – Burmistrz owdowiał wiele lat temu – wyjaśniła Julie. – Marian pracowała w Dallas jako dekoratorka wnętrz i tam właśnie dwa lata temu spotkali się. Przywiózł ją, ślubu udzielił im tatuś. Budują nowy dom, na wzgórzu, a za miastem wspaniałe ranczo. Są bardzo mili.

Zack, od tyłu, przyciągnął do siebie jej jędrne pośladki i szepnął:

– Twój dotyk jest bardzo przyjemny.

Poczuła pulsującą twardość i cofnęła biodra.

– Twój też.

Zack przełknął ślinę, próbował skupić uwagę na słowach Addelsona. Burmistrz miał gęste włosy niezwykłego koloru – blond z pieprzem – spotykanego jakby częściej u mieszkańców Teksasu. Najwyraźniej cechowało go upodobanie wszystkich polityków do pompatycznych przemów – przez prawie pół godziny słuchali o bitwie stoczonej w okolicach Keaton, o historii miasta, o losach jego założycieli. Zack w myślach ważył zalety i braki scenariusza, który przeczytał jeszcze w zeszłym tygodniu, dopóki nie spostrzegł, że oficjalna część przemowy dobiegła końca, a burmistrz mówi o nim.

– Zanim wystrzeli działo i rozpoczną się uroczystości, chciałbym poświęcić kilka słów niezwykłemu gościowi, który zawitał do naszego miasta. Wszyscy wiedzą, że jest z nami Zack Benedict, że przyjechał do Julie Mathison; nie jest też tajemnicą, że wspaniały stan Teksas w przeszłości nie zachował się wobec niego zbyt przyjaźnie. Wielu z was na pewno ma nadzieję go poznać, wszyscy chcielibyśmy, by zmienił opinię o naszej ziemi. Ale, kochani, najlepszym sposobem będzie pozostawienie mu swobody. Wiemy, przez co przeszedł, wiemy też, jak tłumy natarczywych wielbicieli potrafią uprzykrzyć życie gwiazdorom filmowym, zadręczać prośbami o autograf. Na całym świecie nie ma pewnie miejsca, w którym Zack Benedict mógłby czuć się swobodnie, być traktowany jak każdy z nas. Pokażemy mu, co znaczy pochodzić z naszego miasteczka: tutaj los drugiego nie jest nikomu obojętny.

Apel burmistrza spotkał się z powszechnym aplauzem. Z miejsca dla orkiestry rozległy się werble, przyjaźnie uśmiechnięci ludzie, jeden przez drugiego, machali do Zacka, on odpowiadał uprzejmym skinieniem głowy.

Ku zaskoczeniu Zacka, mieszkańcy miasta zastosowali się do prośby burmistrza. Pierwszy raz od piętnastu lat udało mu się spędzić w publicznym miejscu tak wspaniały, spokojny dzień. Jak innym, udzielił mu się świąteczny nastrój – typowo amerykańska atmosfera. Gdy dzień dobiegał końca, Zack miał za sobą wiele cudownych chwil, jakie znajdował w zupełnie prostych przyjemnościach: odwiedzanie kramików z domowymi wyrobami, od ciastek począwszy, na ozdobionej koronkami pościeli skończywszy, objadanie się hot dogami, obficie posmarowanymi musztardą, żarty z Tedem i Katherine, czy aby konkursów nie przygotowano tak, by wygrywał każdy. Odkrył to już w Kolorado – przy Julie, nawet najbardziej błahe zajęcia urastały do rangi przygody.