Najwyraźniej była ulubienicą mieszkańców miasta, a ich sympatia, po złożonej wczorajszego wieczora w sali gimnastycznej deklaracji, że postąpi „jak należy”, zdawała się obejmować także i jego osobę. Zapragnął udowodnić im szczerość swych intencji, włożyć na palec Julie zaręczynowy pierścionek, który wybrał dzisiejszego ranka, i tylko czekał na stosowny moment – był zdecydowany zatrzeć ponure wrażenie z tamtego dnia w Mexico City; zaręczyny muszą pozostawić wspomnienie pogodne, promienne.
Teraz, gdy szli przez rozbrzmiewający gwarem, jasno oświetlony teren wesołego miasteczka, ściskał w kieszeni dziesięciokaratowy diament o promienistym szlifie. Czuł na sobie zaciekawione spojrzenia rozbawionych, radośnie uśmiechniętych obywateli Keaton, z pewnością zastanawiających się, kiedy on wreszcie się oświadczy. Od czasu do czasu ktoś, dyskretnie, robił im zdjęcie.
– Wsiadamy na diabelskie koło? – zapytał, gdy zatrzymali się pod olbrzymią machiną. Julie zadarła głowę i patrzyła na zawieszone w górze ławeczki.
– Jeżeli obiecasz, że nie będziesz kołysał. – Odłamała kawałek długiej, różowej krówki i podała mu wprost do ust.
– Słowo skauta – skłamał. Wbił zęby w lepką masę. – Julie, to smakuje okropnie! Jak możesz jeść coś takiego? Ale daj mi jeszcze trochę.
Roześmiała się i ułamała następny kawałek. Obydwoje uśmiechnęli się do przechodzącej obok pary, która przyjaźnie kiwnęła im głowami.
– O tym kołysaniu mówiłam całkiem poważnie – ostrzegła. On już sięgał do kieszeni po pieniądze. – Trochę boję się jazdy karuzelą.
– Ty? – zapytał z niedowierzaniem. – Kobieta, która kilka minut temu nieomal doprowadziła do katastrofy, wprawiając w ruch wirowy kapsułę rakiety?
– To co innego, byliśmy zamknięci w środku. Diabelskie koła – popatrzyła w górę – są otwarte i… straszne.
Zack już miał iść do kasy po bilety, gdy za plecami usłyszał:
– Przyjdź do nas i wygraj najprawdziwszy pozłacany pierścionek ze sztucznym kamykiem. Trafisz pięć kaczek, zdobędziesz dla swojej dziewczyny pierścionek, dziesięć – olbrzymiego, pluszowego misia!
Zack odwrócił się, spojrzał na poruszane mechanizmem kaczki, wędrujące w niekończącym się szeregu, na wsparte o ladę wiatrówki i tacę pierścionków z wielkimi, błyszczącymi kamieniami w kolorach od jaskrawożółtego po rubinowy. Olśniło go.
– Myślałam, że chcesz się przejechać na kole – zdziwiła się Julie, gdy wziął ją pod ramię i zawrócili w stronę strzelnicy.
– Idziemy, chcę zdobyć dla ciebie najprawdziwszy pozłacany pierścionek, ze sztucznym kamieniem.
– Ile strzałów? – zapytał mężczyzna zza lady. Gdy spojrzał Zackowi w twarz, głos mu drgnął. – Wyglądasz mi znajomo, koleś. – Nie odrywając oczu od Zacka, podał mu wiatrówkę, potem zwrócił się do Julie: – Twój chłopak wygląda całkiem jak… ten… jak mu tam… aktor. Wiesz… – upierał się. Zack nie zwracał na niego uwagi, tylko uniósł broń i sprawdzał, czy muszka pokrywa się ze szczerbinką. – Wiesz, o kogo mi chodzi.
Julie odpowiedziała na uśmiech Zacka zalotnym, rzuconym spod rzęs spojrzeniem.
– Taki przystojny? – zapytała. – Męska twarz, ciemne włosy?
– Tak, ten.
– Steven Segal! – zażartowała, a Zack z wrażenia nie trafił do celu. Popatrzył na nią z wyrzutem. Wycelował ponownie.
– Nie, nie o tego mi chodzi – powiedział obsługujący strzelnicę. – Tamten jest wyższy, przystojniejszy, starszy. – Zack uśmiechnął się do Julie z zadowoleniem.
– Warren Beatty! – krzyknęła, i Zack znowu spudłował.
– Julie – mruknął ostrzegawczo, jego ramionami wstrząsał śmiech. – Chcesz w końcu ten pierścionek?
– Nie – powiedziała z zadowoloną z siebie miną. – Misia.
– No to przestań żartować i pozwól mi ustrzelić te przeklęte kaczki, bo niedługo zejdzie się tu cały tłum.
Rozejrzała się wokół i zobaczyła, że nie wszyscy zastosowali się do prośby burmistrza o pozostawienie Zacka w spokoju. Wielu mieszkańców przystawało, by popatrzyć, jak prawdziwy Zack Benedict na żywo odtwarza scenę strzelaniny ze swoich filmów, tyle że tym razem celuje do metalowych kaczek, a nie morderców z mafii, szpiegów czy innego autoramentu złoczyńców.
Trafił do ośmiu kaczek. Rozległy się skąpe oklaski, ale zaraz zamilkły.
– Odwróć się, kochanie – powiedział do Julie. – Denerwujesz mnie.
Gdy posłuchała, sięgnął do kieszeni, mrugnął do człowieka za ladą i szybko położył pierścionek zaręczynowy pomiędzy tymi na tacy, potem strzelił jeszcze dwa razy, celowo pudłując.
– W porządku, a teraz wybierz sobie pierścionek.
Julie odwróciła się.
– Co, nie dostanę misia? – Nie dostrzegła zdumionej miny obsługującego strzelnicę mężczyzny, z rozdziawionymi ustami wpatrującego się w tacę.
– Przykro mi, dwa ostatnie strzały spudłowałem. Który wybierzesz?
Przed jej oczyma przewijała się tęcza różowych, żółtych, czerwonych i ciemnoniebieskich olbrzymich kamieni w tandetnych oprawkach. A potem zobaczyła brylant. O wiele większy od wszystkich szkiełek, błyszczał, odbijał migocące światła diabelskiego koła. Rozpoznała szlif – taki sam miały brylanciki w obrączce. Spojrzała w pełne powagi, czułe oczy ukochanego.
– Podoba ci się? – zapytał.
Widzowie wyczuwali, że dzieje się coś niezwykłego. Może dostrzegli zdumiony wzrok obsługującego strzelnicę. Podchodzili bliżej.
– Podoba mi się – powiedziała Julie cicho, drżącym głosem.
– A teraz poszukamy odpowiedniego miejsca do włożenia ci go na palec, dobrze?
Bez słów skinęła głową. Zack wziął z tacy pierścionek i odwrócili się, by odejść. Nadchodzące osoby dostrzegły radość na jego twarzy i też uśmiechnęły się.
– Tam! – Wskazał i pociągnął Julie w stronę szczelnie osłoniętej ławeczki na diabelskim kole. – Uciekajmy – dodał ze śmiechem. A człowiek na strzelnicy wołał do tłumu zdumionym głosem:
– Ten gość, ten, co wygląda jak Warren Beatty, przed chwilą wyjął z kieszeni pierścionek z olbrzymim brylantem i dał go swojej dziewczynie!
Niedaleko od karuzeli wielebny i pani Mathison rozmawiali z burmistrzem, obok z jego żoną rodzice Katherine, przybyli do Keaton specjalnie na uroczystości. Niespodziewanie nadbiegł Ted z żoną, za nimi grupka przyjaciół.
– Stało się – powiedział ze śmiechem. – Julie i Zack zaręczyli się. -Umyślnie, by nabrać ojca, dodał: – Dał jej pierścionek, który wygrał na strzelnicy.
– To wygląda niezbyt poważnie. – Wielebny zmarszczył brwi.
– Żartowałem tato, pierścionek był prawdziwy.
Wszyscy się odwrócili i szukali wzrokiem szczęśliwej pary, by złożyć gratulacje.
– Gdzie oni się podziali? – spytała rozpromieniona pani Mathison.
Katherine wskazała na diabelskie koło – właśnie zatrzymało się, a tłum zebrany wokół wznosił radosne okrzyki.
– Tam, na górze – powiedziała i z uśmiechem wbiła wzrok w najwyższą ławeczkę – na samym szczycie świata.
Zebrani pod karuzelą głośno wołali:
– Pocałuj ją, Zack, pocałuj! – A reporter z „Keaton Crier”, który kierował obiektyw na zawieszoną w górze parę, też dołączył się do okrzyków.