Выбрать главу

Rozdarty między irytacją a niedowierzaniem co do efektu „Metody Mathisona”, Zack zawahał się. Przez chwilę podziwiał śliczny profil narzeczonej. Zabawne – jego seksualna udręka dla nikogo nie stanowiła tajemnicy!

– Studiowałem w Kalifornii – skapitulował.

– Jaki przedmiot?

– Finanse i film.

– Dwa?

Zack przytaknął ruchem głowy. Nie odrywał wzroku od Julie, z niechęcią myśląc o czekającej go próbie – o zgrozo, publicznie! – ułagodzenia jej gniewu.

Przy końcu baru Ed Sandell oparł nogi w podniszczonych kowbojskich butach na krawędzi stołka i przetarł chustką swój opalony kark.

– Moja siostra, Holly, widziała Benedicta w niedzielę w kościele – zwrócił się do dwóch towarzyszących mu kowboi i wskazał głową na stojącego obok szafy grającej Zacka. – Mówiła, że to fajny gość.

– Mięczak – orzekł Jake Barton. Zsunął kapelusz na tył głowy.- Wszystkie te hollywoodzkie typki to zniewieściałe mięczaki.

– Mylisz się – zaprotestował Martin Laughlin. – Ten facet ma za sobą pięć lat ciężkiego więzienia.

– Wielkie mi coś. Jest i pozostanie frajerem. Spójrz na te dżinsy, projektant mody nieźle się nad nimi nagłowił.

– Daj spokój, Jake – nie zgadzał się Laughlin. – Nie tylko spędził pięć lat za kratkami, ale jeszcze miał dość ikry, by stamtąd zwiać.

– I zaraz go złapali, to mięczak – upierał się Jake.

Ed Sandell skinął na kelnerkę.

– Sędziował dzisiaj mecz z Perseville. Julie Mathison nakrzyczała na niego, a wtedy wyrzucił ją z boiska – dorzucił obojętnie.

– Nie chrzanisz? – Jake Barton uniósł wzrok.

– Nie.

Wzgarda zniknęła z twarzy Jake'a, zastąpiła ją mina pełna szacunku. Popatrzył na Zacka Benedicta, potem z uśmiechem na kelnerkę.

– Tracy – zawołał – zanieś panu Benedictowi drinka, na mój rachunek.

Z drugiej strony sali Julie rzuciła na Zacka ukradkowe spojrzenie. Ich oczy spotkały się, ale nie spuścił wzroku, patrzył obojętnie. Czekał. Jej gniew wypalił się do końca. Kochała go tak bardzo, razem przeszli przez tak wiele! Dzisiaj nie miała racji – wiedziała o tym. Teraz żałowała, że nie dała się wcześniej, zaraz po przyjściu tutaj, przeprosić, bo teraz będzie musiała zapomnieć o dumie i pierwsza, pod ciekawskimi spojrzeniami zebranych, wyciągnąć rękę do zgody.

Przeprosiła osoby, z którymi rozmawiała, i podeszła do Zacka – to idiotyzm marnować następną minutę ich życia! Kiwnęła głową burmistrzowi, braciom, Johnowi Graysonowi, a potem… wsadziła dłonie do kieszeni szortów.

– No więc? – powiedział Zack zachęcająco. Starał się nie zauważać, jak cudownie napina się koszulka na jej piersiach.

– Chciałabym zamówić coś do jedzenia.

Był rozczarowany brakiem natychmiastowych przeprosin. Rozejrzał się za kelnerką i skinął na nią.

– Co ma być, kochani? – Tracy wbiła wzrok w notes i ołówek i starała się ukryć zmieszanie. Nie wiedziała, na jakim etapie znajduje się nieporozumienie pomiędzy tymi dwojgiem, wywołane ich sprzeczką na boisku baseballu, o której huczało już całe miasto.

– Nie mogę się zdecydować – powiedziała głośno Julie. Przeniosła spojrzenie z kelnerki na narzeczonego. – Mam zamówić placek z nadzieniem upokorzenia czy przeprosin?

– A który wolisz? – Zack wykrzywił w uśmiechu wargi. Julie spojrzała na kelnerkę, starającą się, bez powodzenia, zachować powagę.

– Po jednej porcji każdego, Tracy.

– Dwie pizze z dodatkowym serem i pepperoni – powiedział już na serio Zack. Z uśmiechem mocno objął Julie i przyciągnął do siebie. Dziewczyna odczekała, aż kelnerka kawałek odejdzie.

– I jeszcze lornetkę dla sędziego, Tracy – zawołała.

Ciche westchnienie ulgi obiegło restaurację, zaraz rozległy się rozmowy i śmiechy.

Wracali do domu wśród pachnącej nocy, trzymając się za ręce.

– Podoba mi się tutaj – powiedział Zack. Wchodzili na chodnik przed domem Julie. – Nie wiedziałem, że tak bardzo potrzebuję normalności. Odkąd opuściłem więzienie, bezskutecznie próbowałem się rozluźnić.

Byli na miejscu. Weszła do środka, drzwi zostawiła otwarte. Zack potrząsnął głową i pozostał na werandzie.

– Nie kuś mnie – zażartował. Przyciągnął ją do siebie, by się z nią pożegnać. Wargami musnął jej usta, chciał się odsunąć – nadaremnie. Ramionami oplotła jego szyję, całowała go z miłością, z przeprosinami, jakie przepełniały jej serce po brzegi. Zack przegrał ze sobą walkę; jego usta żarliwie zaciskały się na wargach dziewczyny, niespokojną dłonią powędrował do jej piersi, potem pośladków; przyciskał ją mocno do swego podnieconego ciała i w końcu obydwoje rozpalili się na dobre.

Oderwał się wreszcie od jej warg, ale ona wciąż obejmowała go za szyję, policzkiem tarła o jego pierś – kotka ze schowanymi pazurkami, których ostrość dzisiaj zademonstrowała. Tuliła się do niego mocno i właśnie zastanawiał się, czy dopuścić do udręki następnego pocałunku, gdy odsuwając głowę, z zapraszającym uśmiechem popatrzyła mu w oczy. Poczuł przypływ pożądania, ale niechętnie potrząsnął głową.

– Nic z tego, moja ty kusicielko – powiedział ze sztucznie surową miną – jeszcze nie wybaczyłem ci braku informacji, że twój ojciec od dawna w podobny sposób dręczy każdego nieszczęśnika, który poprosi o udzielenie ślubu.

W świetle księżyca widział, jak jej oczy błysnęły wesołością.

– Bałam się, że poczujesz się jeszcze gorzej, gdy się zorientujesz, ze wszyscy w miasteczku wiedzą, przez co przechodzisz.

– Julie. – By zilustrować następne słowa, przyciągnął jej biodra do swego stwardniałego członka. – Jak mógłbym się czuć gorzej niż teraz?

– Ja także cierpię! – wybuchnęła gwałtownie. Zack roześmiał się i delikatnie pocałował ją na dobranoc.

– Sprawiasz, że jestem bardzo szczęśliwy – powiedział z czułym uśmiechem. – W moim dotychczasowym życiu czasami się nudziłem, przy tobie nigdy.

ROZDZIAŁ 84

Do ślubu pozostały dwa dni. Zack siedział za biurkiem w gabinecie pastora Mathisona. Na chwilę oderwał oczy od scenariusza i z roztargnieniem uśmiechnął się do Mary Mathison.

– Zack, kochanie – zmieszana położyła na biurku talerz ze świeżo upieczonymi ciasteczkami – czy mogę cię prosić o radę?

– Oczywiście. – Sięgnął do talerza.

– Nie jedz za dużo ciastek, niedługo obiad – przypomniała.

– Będę uważał – obiecał z chłopięcym błyskiem w oczach. Przyszli teściowie od samego początku, odkąd u nich zamieszkał, wzbudzali w nim uczucie sympatii i przywiązania.

– Wyobrażali rodziców, o jakich marzył, a nigdy nie miał; dom Mathisonów wypełniała radość, tchnął miłością – tym, czego zawsze mu brakowało, czego łaknął. Jim Mathison był człowiekiem mądrym i dobrym. Wieczorami długo nie kładł się spać, chciał poznać Zacka bliżej. Grywał z nim w szachy, z reguły zwyciężał, opowiadał cudowne historie z dzieciństwa Julie i Teda.

Przyszłego zięcia traktował jak syna: doradzał oszczędność i zapobiegliwość, przestrzegał przed kręceniem filmów pornograficznych. Mary Mathison matkowała Zackowi – karciła za zbyt ciężką pracę, wysyłała do miasta, by załatwiał sprawunki, traktowała jak własne dziecko. Tak więc on, który w całym swym dorosłym życiu tylko z daleka oglądał sklep z mięsem czy pralnię, czuł się wzruszony, ale i zakłopotany, gdy z listą spraw do załatwienia wysyłano go do miasta. Zaskakiwała go przyjemność, z jaką przyjmował żarty sklepikarzy, ich pytania o nową rodzinę.