Выбрать главу

Tym razem, przy ołtarzu, czekał na pannę młodą przepełniony pokorą i cichą radością. Patrzył, jak między ławkami idzie Meredith w zielonej, jedwabnej sukni, za nią Katherine i Sara, w takich samych strojach, wszystkie trzy piękne, uśmiechnięte i pogodne.

Organy rozbrzmiewały coraz głośniej, Zackowi wydało się, że serce pęknie mu ze wzruszenia.

Ku niemu szła w falującej pianie białego, zdobionego aplikacjami jedwabiu, w chmurze welonu kobieta, którą porwał, z którą śmiał się i którą kochał. Jej twarz promieniała, w oczach widział bezgraniczną miłość, zapowiedź szczęścia, dzieci, radości. Jej oczy rozszerzyły się, gdy głos Barbry Streisand poniósł się z chóru pieśnią, która, jak prosił Zack, rozległa się w chwili, gdy Julie szła do ołtarza.

Dawno temu, daleko stąd, marzyłam. A teraz mój sen stanął przede mną. Niebo było zaciągnięte chmurami, ale się przejaśniło -nareszcie jesteś.

Czuję dreszcze ogarniające ciało. Znalazłam Lampę Aladyna. Nie odmówiono mi marzeń, jakie śniłam. Wystarczyło jedno spojrzenie – już wiedziałam – Sen się spełnił.

Zack ujął dłoń Julie, podeszli do ołtarza. Wielebny Mathison z uśmiechem uniósł Biblię.

– Drodzy przyjaciele, zebraliśmy się tu, przed Bogiem…

W pierwszym rzędzie Mathew Farrell patrzył w oczy żony, obok Ted i Katherine czule uśmiechali się do siebie.

Z tyłu Herman Henkleman i Flossie mocno spletli dłonie.

Siedzący tuż za nimi Willie Jenkins patrzył, jak starsza para trzyma się za ręce i wymienia spojrzenia. Szturchnął łokciem stojącą obok dziewczynkę.

– Założę się, że Herman Henkleman nie dotrzyma umowy z wielebnym Mathisonem – rozległ się jego sceniczny szept. – Jest za stary, by czekać…

– Cicho, Willie – odpowiedziała mała ostro – nie wiem, o co ci chodzi.

– Mój starszy brat mówił, że to umowa o niecałowaniu się przed nocą poślubną. – Willie nie zrażał się.

– Fuj! – Dziewczynka skrzywiła się i ostentacyjnie odsunęła od niego. – Całowanie, też coś!

ROZDZIAŁ 87

Weselne przyjęcie – Zack spodziewał się raczej skromnego – zaskakiwało pięknem i wystawnością. W gałęziach drzew skrzyły się niezliczone światełka lampek, nakryte śnieżno białymi obrusami stoły uginały się pod ciężarem wspaniałych potraw, w niczym nie ustępujących daniom przygotowywanym przez restauratorów zazwyczaj przez niego wynajmowanych.

Stał z boku, z Mattem Farrellem, i patrzył, jak Patrick Swayze podchodzi do Harrisona Forda, tańczącego z Julie, i odbija mu partnerkę. Zack uśmiechnął się na wspomnienie jej zdumionej miny, gdy wśród podchodzących z gratulacjami gości ujrzała niemal wszystkich mężczyzn, których wymieniła mu jako swych ulubionych aktorów, szybko jednak opanowała się i z pełną wdzięku miną przyjmowała kolejne prezentacje.

– Wspaniałe wesele, Zack – pochwalił Warren Beatty. Trzymał żonę za rękę, drugą dłonią usiłował utrzymać w poziomie talerz z przystawkami. – Jedzenie fantastyczne, a przy okazji, co to za danie?

Zack popatrzył na talerz.

– Pieczone żeberka po teksańsku – wyjaśnił.

Gdy odeszli, Zack spojrzał na zegarek i rozejrzał się za Julie. Tańczyła znowu ze Swayzem, rozprawiając z nim z ożywieniem. Matt trącił go łokciem i wskazał głową na Meredith.

– Patrz, co muszę znosić, Costner tańczy z nią już trzeci raz. Meredith jest jego gorącą wielbicielką – dodał.

– I najwyraźniej z wzajemnością. Na szczęście Swayze i Costner mają żony – zauważył Zack z uśmiechem. Sięgnął po dłoń Marta i potrząsnął nią; bez słów podziękował mu za lata przyjaźni i pomocy.

Wdzięczność była zbyt głęboka, by wyrażać ją słowami. Rozumieli to obaj.

Zack zostawił przyjaciela i podszedł do orkiestry. Poprosił o zamówioną na tę okazję piosenkę, potem wzrokiem poszukał żony. Bez żalu zostawiła Patricka Swayzego i z wdziękiem pospieszyła w ramiona Zacka. Uśmiechnęła się do niego czule.

– Był już najwyższy czas, żebyś po mnie przyszedł – stwierdziła cicho.

Chciała już stąd odejść, być z nim sam na sam. Zrobiła krok w kierunku wyjścia, ale potrząsnął głową.

– Po następnej piosence – powiedział głębokim, pełnym uczucia głosem.

– Przygotowałeś jakąś niespodziankę? – spytała zaciekawiona, ale on tylko się uśmiechnął. Od orkiestry dobiegł mocny, pulsujący rytm.

– Tę… – Uwodzicielskie słowa piosenki Feliciano rozległy się wśród pachnącej nocy.

– Rozpal mnie, Julie – rzucił zachrypniętym głosem. Kołysali się w rytm muzyki.

W jednej chwili zapomniała o wszystkim, widziała tylko spojrzenie, jakie rzucał na nią spod przymkniętych powiek i ten zapraszający, uwodzicielski uśmiech… Mocno wtulona w ramiona ukochanego mężczyzny, nie widziała zwracających się w ich stronę twarzy. Poddawała się delikatnym ruchom jego ciała. Objął ją w pasie, przyciągnął bliżej.

– Więcej… – usłyszała.

ROZDZIAŁ 88

Skulona na sofie w luksusowej kabinie samolotu, wpatrywała się w atramentową ciemność za oknami. Daleko w dole błysnęło czasem jakieś światełko, poza tym nic nie zakłócało doskonałej czerni, zdawali się opadać w pustkę. Naprzeciw niej siedział Zack. Rozpiął marynarkę, a wyciągnięte nogi wsparł na stoliku – uosobienie spokojnego rozleniwienia. Gdy tylko opuścili przyjęcie, natychmiast zabrał ją na pokład samolotu Matta Farrella, nie pozwolił nawet przebrać się w strój podróżny, a teraz nie chciał powiedzieć, dokąd lecą! Z konsumpcją małżeństwa najwyraźniej zamierzał poczekać, aż dotrą do celu podróży.

– Będę się czuć okropnie głupio, wchodząc do hotelu w tej sukni -powiedziała.

– Naprawdę, kochanie? – zapytał z czułym uśmiechem.

Julie przytaknęła ruchem głowy. Żałowała, że nie pozwolił jej zmienić sukni ślubnej na jakąś bardziej odpowiednią szmatkę, jakich miała przecież pełne walizki.

– Mogłabym przebrać się w dwie minuty -nie ustępowała.

Potrząsnął głową.

– Chcę, byśmy obydwoje byli tak ubrani, gdy dotrzemy na miejsce.

– Ale dlaczego?

– Sama zobaczysz. – Zapraszająco wyciągnął ramię.

Przesiadła się na jego stronę.

– Czasami w ogóle cię nie rozumiem – oznajmiła z lekką pretensją w głosie.

Ale zrozumiała. I to zaraz, jak tylko wyszła z samolotu na pas startowy niewielkiego lotniska, na którym czekał już na nich samochód, rozejrzała się i zobaczyła wyłaniające się z mroku cienie gór.

– Kolorado! – Otoczyło ich rześkie, chłodne powietrze, ale ona z wrażenia nie mogła złapać tchu. – Jesteśmy w Kolorado, prawda?

Jazda drogą do górskiej kryjówki, w której nie tak dawno spędzili burzliwy tydzień, mocno podekscytowała Julie. W takim stanie ducha weszła za Zackiem do środka i patrzyła na piękne, znajome pokoje. Tutaj walczyła ze swoim porywaczem, tańczyła z nim, wreszcie zakochała się.

Zack wniósł bagaże, potem zajął się rozpalaniem ognia w kominku. Julie podeszła do okna: patrzyła na miejsce, w którym kiedyś stało śnieżne monstrum.

Zack podszedł do niej z tyłu, objął w pasie i przyciągnął do siebie; w szybie widziała ich odbicie… wysoki pan młody z czułością obejmuje nowo poślubioną żonę. Zack ujrzał łzy błyszczące w jej oczach.

– Dlaczego płaczesz? – zapytał czule. Pochylił głowę, by pocałować ją w kark.

Julie z westchnieniem uniosła głowę.

– Bo jesteś doskonałością – szepnęła. Ze wzruszeniem myślała, ile romantycznego piękna zawierały niespodzianki, jakie dla niej przygotował.