– Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek słyszała o Ellerton. – Kilka chwil później, gdy starannie rozłożył mapę, z przypiętą do niej, zapisaną na maszynie kartką, Julie zapytała: – Znalazł pan?
– Nie. – Aby odwieść ją od dalszych pytań o nieistniejącą miejscowość, pomachał do niej kartką i odwrócił się, by z powrotem wsadzić ją do torby. – Tu mam dokładne wskazówki, trafię bez kłopotu – wyjaśnił.
Kiwnęła głową, z uwagą patrzyła na znajdujący się przed nim zjazd.
– Chyba pojadę tamtędy i ominę miejsce wypadku.
– Dobry pomysł. – Zwykła wiejska droga z początku biegła mniej więcej równolegle do autostrady.
– Może jednak nie taki dobry – powiedziała Julie, gdy coraz bardziej odbijali w prawo.
Zack nie odpowiedział. Przy skrzyżowaniu przed nimi widać było nieczynną stację benzynową, na skraju pustego placu stała budka telefoniczna, drzwi były otwarte.
– Jeżeli może pani się zatrzymać, chciałbym zatelefonować. To nie potrwa długo.
– Nie ma sprawy. – Julie zaparkowała pod lampą uliczną, niedaleko budki, i patrzyła, jak jej towarzysz podróży wkracza w plamę światła. Zmrok zapadł wcześniej niż zwykle. Burza zdawała się ich doganiać, miotając śniegiem z siłą niezwykłą nawet jak na te okolice Teksasu, znane z gwałtownych zmian pogody. Aby wygodniej jej było prowadzić, postanowiła zdjąć obszerną kurtkę i włożyć rozpinany sweter. Z nadzieją, że usłyszy prognozę pogody, włączyła radio, potem wysiadła, podeszła do tylnych drzwi samochodu i otworzyła je.
Usłyszała, jak spiker z Amarillo zachęca do kupna nowego samochodu w firmie Wilson Ford:
„Bob Wilson sprzeda za najlepszą cenę, zawsze i wszędzie…”
Czekając na komunikat, zdjęła kurtkę i wyciągnęła z walizki brązowy, moherowy sweter. W oczy rzuciła jej się wystająca z torby Zacka mapa. Nie wzięła swojej, a nie do końca była pewna, czy droga, którą jadą, połączy się z autostradą i czy jej pasażerowi nie byłoby wygodniej pojechać dalej z kimś innym. Spojrzała w stronę budki. Chciała spytać o pozwolenie, unosząc mapę, ale on, zajęty rozmową, stał odwrócony do niej plecami. Założyła, że nie miałby n i c przeciwko temu. Przytrzymując rogi, które wiatr wyrywał z rąk, rozłożyła mapę na tylnych drzwiach samochodu.
Dopiero po chwili zorientowała się, że nie widzi Teksasu, lecz Kolorado. Zaskoczona, spojrzała na dołączoną kartkę. Dokładnie na 26,4 mili za Stanton – czytała – znajdziesz się na nieoznakowanym skrzyżowaniu. Teraz zacznij wyglądać wąskiej, bitej drogi odchodzącej w prawo i znikającej wśród drzew jakieś piętnaście jardów od szosy. Dom znajduje się na końcu tej drogi, około pięciu mil od miejsca skrętu. Nie widać go ani z szosy, ani z gór.
Julie ze zdumienia otworzyła usta. A więc on nie zdąża za pracą do Teksasu, ale do jakiegoś domu w Kolorado?!
W radiu skończyły się reklamy i spiker powiedział: „Za chwilę podamy szczegóły o zbliżającej się burzy, ale najpierw najświeższe wiadomości z biura szeryfa…”
Julie prawie nie słyszała, patrzyła na wysokiego mężczyznę w budce telefonicznej i znów poczuła dręczące uczucie… skąd go zna? Stał odwrócony do niej plecami, okulary trzymał w ręce. Jakby czując jej wzrok, obejrzał się. W jej rękach dojrzał mapę, a Julie, niemal równocześnie, wyraźnie zobaczyła jego twarz.
„Dzisiaj po południu, około godziny czwartej – mówił glos w radiu – funkcjonariusze służby więziennej odkryli, że z więzienia w Amarillo uciekł skazany za morderstwo Zachary Benedict…”
Jak zahipnotyzowana patrzyła na surową, zapadniętą twarz.
Rozpoznała ją.
– Nie! – krzyknęła, gdy rzucił słuchawkę i biegiem ruszył w jej stronę. Szarpnęła drzwi samochodu i przez przednie siedzenie sięgnęła, by zamknąć te od strony pasażera, ale sekundę się spóźniła. Zack dopadł samochodu i złapał ją za rękę. Przerażenie obezwładniało ją, ale i dodawało sił. Uwolniła się i bokiem wysunęła na zewnątrz. Padając, uderzyła biodrem o ziemię, ale zaraz zerwała się na nogi i biegła, ślizgając się na śniegu; wołała o pomoc, choć wiedziała, że znikąd nie może jej oczekiwać. Złapał ją od razu, szarpnął do tyłu i przycisnął do samochodu.
– Zamknij się i stój spokojnie! – warknął.
– Możesz zabrać wóz! – krzyknęła Julie. – Weź go, tylko mnie zostaw.
Nie zwracał na nią uwagi, rozglądał się za mapą, zaniesioną przez wiatr do pordzewiałego pojemnika na śmieci, stojącego piętnaście stóp dalej, po tym jak Julie wypuściła ją z rąk. Jak na zwolnionym filmie zobaczyła, że wyjmuje z kieszeni czarny przedmiot – pistolet! -i mierzy w jej stronę, potem schyla się po mapę. Rany boskie, on ma broń!
Nie mogła opanować drżenia ciała. Z niedowierzaniem, na granicy histerii, słyszała, jak głos w radiu potwierdza jeszcze raz wiadomość: „Benedict jest niebezpiecznym przestępcą, jest uzbrojony. W przypadku napotkania go należy zawiadomić policję w Amarillo. Nie nawiązywać ze skazanym kontaktu. Drugi zbiegły więzień, Dominie Sandini, znajduje się już pod kluczem…”
Pod Julie ugięły się nogi. Patrzyła, jak mężczyzna zbliża się, w jednej ręce trzyma broń, w drugiej mapę. Reflektory nadjeżdżającego samochodu oświetliły wzniesienie ćwierć mili przed nimi; Zack schował broń do kieszeni, ale nie wyjmował ręki.
– Wsiadaj! – rozkazał.
Julie obejrzała się na nadjeżdżającego pickupa i rozpaczliwie kalkulowała, czy ma szanse zwrócenia uwagi kierowcy.
– Nawet nie próbuj – ostrzegł śmiertelnie poważnym głosem.
Serce w jej piersi biło jak oszalałe, obserwowała, jak na skrzyżowaniu auto skręca w lewo. Nie miała wyboru – posłuchała rozkazu. Nie tutaj, jeszcze nie, pomyślała. Instynkt podpowiadał, że ta okolica jest zbyt mało uczęszczana, by mogła liczyć na jakąkolwiek pomoc.
– Ruszaj się! – Ujął ją za ramię i pchnął w stronę samochodu. Julie Mathison, w gęstniejącym zmroku zimowego wieczora, szła niepewnie po zaśnieżonym placu obok uzbrojonego, zbiegłego mordercy, mierzącego do niej z pistoletu. Ogarnęło ją przerażające uczucie: są bohaterami jego filmu, tego, w którym zakładnik zostaje zabity.
ROZDZIAŁ 18
Ręce się jej trzęsły, gdy sięgała do kluczyków w stacyjce, ze zdenerwowania omal nie zalała silnika. Poczuła, jak nogi drżą jej ze strachu. Zack obserwował ją z obojętną miną.
– Jedź – warknął. Motor wreszcie zapalił. Julie udało się zawrócić i wyjechać z parkingu, ale przy drodze stanęła. Była tak sparaliżowana przerażeniem, że nie mogła wykrztusić oczywistego pytania.
– Mówiłem, ruszaj!
– W którą stronę? – krzyknęła. Nienawidziła siebie za pokorny ton, a jeszcze bardziej tego drania na siedzeniu obok, sprawcy jej niepohamowanego strachu.
– Wracamy tą samą drogą.
– Co takiego?!
– Słyszałaś.
Była godzina szczytu i na zaśnieżonej szosie, w pobliżu miasta, samochody toczyły się w ślimaczym tempie długim sznurem. Napięte milczenie stawało się nie do zniesienia. Julie rozpaczliwie starała się opanować roztrzęsione nerwy, spróbować zastanowić się nad szansą ucieczki. Wyciągnęła drżącą dłoń, by zmienić stację w radiu. Spodziewała się z jego strony protestu, ale Zack milczał. Pokręciła gałką i w samochodzie rozległ się głos disc jockeya, z przejęciem zapowiadającego kolejną piosenkę country. Samochód wypełniły dźwięki „Ali My Exs Live in Texas”.
George Strait śpiewał, a Julie przyglądała się twarzom kierowców, zdążających do domu po długim dniu. Mężczyzna w explorerze obok słuchał najwyraźniej tej samej stacji i na kierownicy wystukiwał rytm melodii. Zauważywszy jej wzrok, uprzejmie skinął głową, ale po chwili dalej patrzył przed siebie. Niczego nie zauważył, pomyślała; gdyby to on znalazł się na jej miejscu, nic nie wzbudziłoby jej podejrzeń. Wszystko było w porządku. Poza jednym.