Выбрать главу

Gdyby się udało, jej szanse na ucieczkę i doprowadzenie do ujęcia groźnego przestępcy niepomiernie by wzrosły. Powinna udawać, że traktuje cały ten koszmar jak przygodę, że jest po stronie porywacza, a to wymagałoby z jej strony aktorskiego wręcz kunsztu. Ale co szkodziło spróbować.

Pomimo dużych wątpliwości, czy plan się powiedzie, Julie poczuła ogarniający ją spokój, determinację, odsunęła na bok obawy. Teraz mogła chłodno rozważyć sytuację. By jej nagła kapitulacja nie wzbudziła podejrzeń, odczekała chwilę, potem odetchnęła głęboko i, starając się, by jej głos brzmiał wystarczająco żałośnie, powiedziała:

– Panie Benedict – nawet udało jej się lekko uśmiechnąć – doceniam pana troskę o moje bezpieczeństwo, o to, by nie spotkała mnie krzywda. Nie zamierzałam być sarkastyczna, najzwyczajniej w świecie bałam się.

– A teraz już ci przeszło? – zapytał pełnym sceptycyzmu tonem.

– No cóż, chyba jeszcze trochę się boję – przyznała Julie – ale już nie tak bardzo.

– Mogę spytać, skąd ta nagła zmiana? O czym przed chwilą myślałaś?

– O książce – powiedziała, bo temat wydał jej się bezpieczny. -Przygodowej.

– Którą czytałaś? A może o tej, którą zamierzasz napisać?

Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Uświadomiła sobie, że mimo woli podsunął jej pomysł.

– Zawsze marzyłam o napisaniu powieści przygodowej – improwizowała gorączkowo – i przyszło mi do głowy, że ta sytuacja dostarczy mi pierwszorzędnego materiału, i to z pierwszej ręki.

– Rozumiem.

Popatrzyła na niego ukradkiem – zaskakiwał ciepłem uśmiechu.

Ten szatan potrafiłby zaczarować węża, pomyślała. Przypomniała sobie ten uśmiech z czasów, gdy Zack słał go z ekranów kin całego kraju, przyprawiając o gorączkę żeńską część widowni.

– Jesteś bardzo odważną dziewczyną, Julie.

Powstrzymała się od rzucenia z irytacją, by mówił do niej „panno Mathison”.

– Tak naprawdę, jestem strasznym tchórzem, panie…

– Mam na imię Zack – przerwał jej, w chłodnym tonie wyczuła nawrót podejrzliwości.

– Masz całkowitą rację, Zack – zgodziła się pośpiesznie. – Powinniśmy mówić do siebie po imieniu, skoro najwyraźniej pozostaniemy razem przez…

– Jakiś czas – dokończył wykrętnie, a Julie uczyniła wręcz herkulesowy wysiłek, by ukryć rozczarowanie i wściekłość.

– Jakiś czas – zgodziła się obojętnym tonem. – Pewnie wystarczy mi na zebranie wstępnego materiału. – Zawahała się, zupełnie nie wiedziała, o co dalej pytać. – Czy mógłbyś mi trochę opowiedzieć, jak, tak naprawdę, wygląda życie w więzieniu? Garść informacji z pierwszej ręki przydałaby mi się przy pisaniu powieści.

– Czyżby?

Jego głos, pobrzmiewający ledwo wyczuwalną ironią, napawał ją przerażeniem. Nigdy dotąd nie znała kobiety ani mężczyzny, którzy tak wiele potrafiliby wyrazić drobnymi, trudnymi do uchwycenia zmianami tonu, nigdy nie słyszała podobnego głosu. Timbre jego głębokiego barytonu mógł ni stąd, ni zowąd przejść z uprzejmego, rozbawionego, w chłodny, ścinający krew. W odpowiedzi Julie energicznie kiwnęła głową. Jego sceptycyzmowi przeciwstawi swą energię i zdecydowanie.

– Z pewnością – odrzekła. Musi tylko przekonać go, że chwilowo grają w jednej drużynie, wtedy jego czujność osłabnie. – Słyszałam, że do więzień trafia wielu niewinnych ludzi. A jak było z tobą?

– Każdy skazany utrzymuje, że jest niewinny.

– To zrozumiałe, ale ty? – nalegała. Czekała na twierdzącą odpowiedź, mogłaby udać wtedy, że mu wierzy.

– Sędziowie przysięgli uznali mnie za winnego.

– Przysięgli już niejeden raz się pomylili.

– Dwunastu uczciwych, powszechnie szanowanych obywateli – odpowiedział głosem nagle zmrożonym nienawiścią – ogłosiło, że jestem winny.

– Jestem pewna, że starali się zachować obiektywizm.

– Bzdura! – powiedział z taką furią, że dłonie Julie, pod naporem nowej fali strachu, mocniej zacisnęły się na kierownicy. – Byłem sławny i bogaty, za to mnie skazali! – warknął. – Obserwowałem ich twarze i im donośniej prokurator grzmiał o mojej uprzywilejowanej pozycji w społeczeństwie i upadku obyczajów w Hollywood, tym mocniejsza żądza krwi budziła się w przysięgłych. Ta cała przeklęta, świętoszkowata banda świetnie wiedziała o istnieniu poważnych wątpliwości, czy to ja byłem sprawcą zbrodni, dlatego nie orzekli kary śmierci. Za dużo naoglądali się Perry'ego Masona i uznali, że jeżeli nie byłbym winny, potrafiłbym wskazać prawdziwego mordercę.

Julie poczuła, jak wilgotnieją jej dłonie – wybuch wściekłości Zacka po raz kolejny przeraził ją. Zrozumiała, jak ważne jest, by uwierzył w szczerość okazanego mu współczucia.

– Ale byłeś niewinny, prawda? Po prostu nie potrafiłeś wskazać innego podejrzanego – mówiła drżącym głosem.

– Czy to zmieniłoby coś? – rzucił szorstko.

– Dla mnie tak.

Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, a potem jego głos znów zabrzmiał wzruszającą łagodnością:

– Jeżeli rzeczywiście to coś dla ciebie znaczy, nie zabiłem żony.

Kłamie, z pewnością kłamie, pomyślała.

– Wierzę ci – usłyszała własny głos. I żeby go do reszty przekonać, dodała: – Skoro jesteś niewinny, miałeś prawo do ucieczki.

Milczał. Przez chwilę niemal czuła, jak wzrokiem bada każdy szczegół jej twarzy, potem powiedział krótko:

– Minęliśmy tablicę informującą o telefonie. Jak zobaczysz budkę, zatrzymaj się.

– Dobrze.

Telefon stał przy drodze i Julie zaparkowała w zatoczce obok. Patrzyła w boczne lusterko w nadziei ujrzenia jakiejś ciężarówki czy innego samochodu, którego kierowcy mogłaby zwrócić na siebie uwagę. Ale na zaśnieżonej drodze ruch był niewielki. Na dźwięk głosu Zacka gwałtownie odwróciła się, akurat w chwili, gdy wyciągał ze stacyjki kluczyki.

– Wierzę, że jesteś przekonana o mojej niewinności i życzysz mi powodzenia – powiedział z ironicznym uśmiechem – a kluczyki wolę mieć w kieszeni, bo jestem bardzo ostrożnym człowiekiem.

Zaskoczyła ją szybkość własnej reakcji. Pokręciła głową i spokojnie odparła:

– Nie mam ci tego za złe.

Odpowiedział uśmiechem.

Wysiadł, ale rękę – groźne ostrzeżenie! – trzymał w kieszeni, także drzwi, te od strony pasażera, zostawił otwarte – z pewnością chciał ją widzieć, gdy będzie zajęty rozmową. Żadnych szans na ucieczkę, pomyślała, w razie czego nie uniknę kuli. Dobrze, nie wydostanę się z matni od razu, ale co szkodzi poczynić przygotowania. Zack ruszył w stronę budki, a wtedy ona, z całą potulnością, na jaką ją było stać, zawołała:

– Czy mogłabym wyjąć z torebki długopis i kartkę i jak ty będziesz zajęty rozmową, zrobić notatki do mojej książki? – Zanim zdążył zaprotestować, czego się obawiała, sięgnęła na tylne siedzenie. – Pisanie uspokaja moje nerwy – tłumaczyła – jak chcesz, możesz przeszukać torebkę. Przekonasz się, że nie ma tam zapasowych kluczyków ani broni. – Na dowód, że mówi prawdę, zademonstrowała mu otwartą torebkę. Rzucił jej zniecierpliwione, zatroskane spojrzenie, z którego wyczytała, że ani przez chwilę nie wierzył w historyjkę o pisaniu książki i tylko, dla świętego spokoju, udawał.

– Weź, co chcesz – powiedział obojętnie.

Odwrócił się do niej plecami, a wtedy wyjęła mały notatnik i długopis. Patrzyła, jak Benedict podchodzi do telefonu, podnosi słuchawkę i wrzuca monety, potem szybko napisała na trzech kartkach: WEZWAĆ POLICJĘ. ZOSTAŁAM PORWANA.