Выбрать главу

Kątem oka zauważyła, że Zack ją obserwuje. Zaczekała, aż zacznie rozmawiać, i wtedy z notatnika wyrwała kartki z alarmującą wiadomością, złożyła na pół i upchnęła do zewnętrznej przegródki torebki, aby, we właściwym momencie, wydobyć je bez trudu. Ponownie otworzyła notatnik i wpatrując się w niezapisane strony, rozpaczliwie starała się wymyślić sposób przekazania informacji komuś, kto mógłby jej pomóc. I nagle przyszedł jej do głowy doskonały pomysł: po upewnieniu się, że Zack jej nie obserwuje, wyciągnęła jedną z kartek, zawinęła w dziesięciodolarowy banknot i schowała do portfela.

Miała już gotowy plan i zaczynała go realizować. Świadomość podjęcia działań mogących wpłynąć na jej sytuację uspokajała, sprawiała, że wyzbyła się lęku. Swój spokój zawdzięczała jeszcze czemuś: instynktownie czuła, że Zachary Benedict mówił prawdę, rzeczywiście nie chce wyrządzić jej krzywdy.

Dlatego nie zastrzeli jej z zimną krwią. Gdyby teraz spróbowała uciekać, goniłby ją, ale pewnie nie strzelałby, no chyba żeby zatrzymywała jakiś przejeżdżający samochód. Droga była pusta i Julie nie widziała najmniejszego sensu w próbie ucieczki. Z łatwością dogoniłby ją. Nic by nie osiągnęła, tylko wzmogła jego czujność. Zrobi lepiej, jeżeli uda chęć współdziałania.

Zachary Benedict jest zbiegłym więźniem, to prawda, ale nie ma do czynienia z naiwną, łatwą do zastraszenia ofiarą! Przecież, dodawała sobie w myślach otuchy, już kiedyś musiała wykazywać się sprytem. Wtedy, kiedy on był rozpieszczanym, nastoletnim filmowym idolem, ona, kłamiąc i kradnąc, przetrwała na ulicy. Jeżeli tylko wykorzysta tamte doświadczenia, z pewnością potrafi stawić mu czoło. Dopóki nie straci głowy, ma szansę wyjść zwycięsko z tego starcia! Otworzyła notatnik i zaczęła gryzmolić przesłodzone uwagi na temat porywacza na wypadek, gdyby chciał sprawdzić, czym zajmowała się w czasie jego nieobecności. Po skończeniu jeszcze raz przeczytała:

Zachary Benedict ucieka z więzienia, do którego trafił po niesprawiedliwym wyroku, orzeczonym przez uprzedzonych do niego przysięgłych. Wydaje się mądrym, dobrym, serdecznym człowiekiem – ofiarą okoliczności. Wierzę w jego niewinność.

Pomyślała z niesmakiem, że te kilka linijek to najbardziej ckliwy tekst, jaki kiedykolwiek czytała. Z zamyślenia wyrwał ją widok Zacka wsiadającego do samochodu. Pośpiesznie zamknęła notatnik i wrzuciła do torebki.

– Dodzwoniłeś się wreszcie?

Na widok jej uśmiechu zmrużył oczy. Chyba przesadziłam z tym okazywaniem przyjacielskiej postawy, pomyślała.

– Nie. Facet jeszcze czeka, ale nie było go w pokoju. Za jakieś pół godziny spróbuję znowu. – Julie zastanawiała się właśnie, czy informacja może być dla niej przydatna, gdy on sięgnął po torebkę i wyjął notatnik. – Chyba mnie rozumiesz? – zapytał.

– Oczywiście. – Była gotowa zgodzić się na wszystko. Nie wiedziała, śmiać się czy płakać na widok jego zaskoczonej miny.

– No i co – niewinnie, szeroko otworzyła oczy – co o tym myślisz?

Zamknął notatnik i wrzucił do torebki.

– Myślę, że jesteś zbyt naiwna, by pozwolić ci samej poruszać się po tym świecie, jeżeli rzeczywiście wierzysz w to, co napisałaś.

– Jestem bardzo naiwna – zapewniła. Przekręciła kluczyk w stacyjce, wóz wytoczył się na drogę. Jeżeli za taką ją uważa, tym lepiej!

ROZDZIAŁ 20

Przez następne pół godziny jechali w milczeniu, przerywanym jedynie od czasu do czasu nic nie znaczącą uwagą o złej pogodzie czy nie najlepszych warunkach jazdy. Julie w napięciu obserwowała pobocze, czekała na właściwą chwilę do wprowadzenia w życie wymyślonego przez siebie planu. Wystarczy tablica zapowiadająca bar szybkiej obsługi lub zjazd z szosy. Gdy wreszcie taką ujrzała, serce zabiło w szybszym rytmie.

– Pewnie nie masz ochoty na zatrzymanie się przy restauracji? Ja umieram z głodu – powiedziała przyjaznym tonem. – Ten znak zapowiadał McDonalda. Możemy dostać coś do jedzenia bez wysiadania z samochodu.

Popatrzył na zegar w desce rozdzielczej i odmownie potrząsnął głową, więc pośpiesznie dodała:

– Muszę jeść co kilka godzin, bo cierpię na… – zawahała się przez chwilę, rozpaczliwie szukając w pamięci właściwego medycznego terminu na określenie dolegliwości, której przecież nie miała -…hipoglikemię! Przykro mi, ale jeżeli nie zjem czegokolwiek, osłabnę i…

– Dobrze, zatrzymamy się.

Julie prawie krzyczała z radości, gdy zjeżdżali najbliższym zjazdem, a przed nimi ukazały się złocone łuki budynku McDonalda. Restauracja, z przytulonym do niej ogródkiem zabaw dla dzieci, stała pośrodku prawie pustego parkingu.

– W samą porę – powiedziała – kręci mi się w głowie i już dłużej nie byłabym w stanie usiedzieć za kierownicą.

Ignorując jego nieprzychylne spojrzenie, włączyła kierunkowskaz i auto wtoczyło się przez bramę z szyldem McDonalda. Śnieżyca nie wystraszyła wszystkich podróżnych i na parkingu stało kilka samochodów, jednak o wiele mniej niż Julie by sobie życzyła. Kilka rodzin siedziało przy stolikach wewnątrz. Jechała, zgodnie ze strzałkami, aż do okienka, z którego podawano dania wprost do samochodów. Zatrzymała się.

– Na co masz ochotę? – zapytała.

Przed pójściem do więzienia Zack nigdy nie zwróciłby uwagi na taki bar, taśmowo obsługujący klientów, nawet gdyby przez cały dzień musiał obejść się bez jedzenia. Teraz poczuł ssanie w żołądku na myśl o zwykłym hamburgerze i frytkach. Oszołomienie wolnością, pomyślał. Szybko powiedział Julie, czego chce. To wolność sprawiała, że powietrze pachniało świeżością, a jedzenie smakowało lepiej.

Ale także z powodu jej odzyskania był napięty i podejrzliwy: przesadnie beztroski uśmiech zakładniczki nakazywał czujność. Musi mieć się na baczności! Wyglądała tak świeżo i niewinnie z tymi swoimi olbrzymimi oczyma i łagodnym uśmiechem. Ale coś podejrzanie często zmieniała nastroje: od przerażonej branki, przez rozwścieczoną zakładniczkę, do przyjacielskiej sojuszniczki.

Julie powtórzyła zamówienie do mikrofonu:

– Dwa cheesburgery, dwa razy frytki, dwie cole.

– Należy się pięć dolarów i dziewięć centów – zagrzmiało z głośnika – proszę podjechać do pierwszego okienka.

Gdy stanęli we wskazanym miejscu, Julie zobaczyła, że towarzysz podróży sięga do kieszeni po pieniądze. Z już otwartą torebką, gwałtownie potrząsnęła głową.

– Ja płacę – powiedziała, z wysiłkiem starając się patrzeć mu prosto w oczy. – Ja stawiam, bardzo proszę.

Po chwili wahania cofnął rękę, ale brwi wciąż marszczył niespokojnie.

– Równa z ciebie babka.

– Wszyscy tak mówią – paplała bezmyślnie, równocześnie wyciągając z torebki zwinięty, dziesięciodolarowy banknot, w którym schowała kartkę z informacją o porwaniu. W końcu nie wytrzymała bacznego spojrzenia i odwróciła głowę, całą uwagę skupiając na nastolatce w okienku, obserwującej ich ze znudzoną miną. Plakietka na piersiach dziewczyny informowała o jej imieniu – Tiffany.

– Należy się pięć dolarów i dziewięć centów – powtórzyła zniecierpliwiona Tiffany.

Julie wyciągnęła banknot i z błagalnym wyrazem twarzy utkwiła wzrok w dziewczynie. Jej życie zależało od tej znudzonej pannicy z kędzierzawymi włosami związanymi w koński ogon. Jak na zwolnionym filmie widziała, jak tamta rozwija banknot… Mały kawałek papieru spadł na ziemię… Tiffany pochyliła się, podniosła go, ustami strzeliła balonową gumą do żucia… Wyprostowała się… Popatrzyła na Julie…