– Daj spokój, Julie. – Rzucił się w jej stronę. – Pobudzisz wszystkich dookoła!
Gorączkowo łapała powietrze, by znowu zawołać o pomoc, ale pośliznęła się i padła w śnieg, i zaraz przycisnęło ją ciało Benedicta. Nie mogła oddychać, jej przerażone, niebieskie oczy znajdowały się zaledwie kilka cali od jego, pełnych wściekłości. By oszukać kierowcę ciężarówki, szczerzył zęby w udawanym uśmiechu. Julie, z trudem łapiąc powietrze, chciała krzyknąć, ale Zack wcisnął jej w twarz garść mokrego śniegu. Dławiła się, prawie nic nie widziała. Przytrzymywał jej dłonie nad głową. Do jej uszu dobiegł wściekły szept:
– Zabiję go, jeżeli podejdzie bliżej! – Wzmocnił uchwyt. – Do cholery, czy na tym właśnie ci zależy? Żeby przez ciebie ktoś stracił życie?
Julie, niezdolna wykrztusić słowa, jęknęła i potrząsnęła przecząco głową. Mocno zacisnęła powieki; nie mogła znieść widoku swego poskromiciela ani myśli o wolności, do której miała tak blisko – i na nic to wszystko! Teraz, z biodrem obolałym po upadku z jadącego blazera, leży w śniegu, przygnieciona ciałem swego dręczyciela. Usłyszała, jak Zack gwałtownie wciąga powietrze, potem pełne furii słowa:
– Idzie do nas. Pocałuj mnie i lepiej, żeby dał się nabrać, bo jak nie, to już jest martwy!
Zanim zdążyła zareagować, ustami wbił się w jej wargi. Otworzyła oczy i wzrokiem poszukała kierowcy, który ze zmarszczonymi brwiami nadchodził ostrożnie, próbując dostrzec ich twarze.
– Do cholery, obejmij mnie!
Usta Benedicta skutecznie kneblowały ją, broń w kieszeni boleśnie wbijała się w brzuch, ale przecież ręce miała wolne. Może walczyć! Wtedy kierowca o dobrodusznej twarzy pod czarną czapeczką z literami PETE zauważy, że coś jest nie tak i przyjdzie jej z pomocą.
I zginie…
Benedict rozkazał, by go objęła i postarała się, by uścisk wyglądał na prawdziwy. Niczym marionetka uniosła ciężkie jak z ołowiu dłonie i pozwoliła im spocząć na ramionach mężczyzny – na więcej nie potrafiła się zdobyć.
Zack czuł pod ustami jej suche wargi, swym ciałem przyciskał ją, bezwładną niczym kamień; przypuszczał, że dziewczyna zbiera siły – za chwilę, z pomocą szoferów z parkujących na placu ciężarówek, zakończy jego krótkotrwałą wolność… i życie. Kątem oka widział, jak nadchodzący mężczyzna zwalnia, a na jego twarzy ukazuje się wyraz niedowierzania. Wszystko to dotarło do Zacka w ciągu ledwie trzech sekund, gdy udawali – nieprzekonująco – pocałunek.
Ostatnim wysiłkiem, by powstrzymać to, co nieuchronne, przesunął wargi do ucha Julie i szepnął to jedno, jedyne słowo, którego -umyślnie – nie używał od lat:
– Proszę! – Mocniej przytulił zesztywniałą ze strachu kobietę i z rozpaczą, której nie umiał już ukryć, powtórzył: – Proszę, Julie…
Cały świat zwariował – Julie usłyszała błaganie z ust swego prześladowcy! Zanim znów spadł ustami na jej wargi, wyszeptał z rozpaczą:
– Nikogo nie zabiłem, przysięgam. – Błaganie… a może nadzieja, które zabrzmiały w jego głosie, nabierały w pocałunku treści, dokonywały tego, czego nie osiągnął wściekłymi groźbami: niemal mu uwierzyła.
Czując zamęt w głowie, poświęciła swą szansę w imię uratowania kierowcy ciężarówki. Wiedziona potrzebą ocalenia tamtego człowieka i czymś jeszcze, mniej sensownym, zupełnie niemożliwym do wytłumaczenia, Julie powstrzymała łzy zawodu, położyła dłonie na ramionach Zacka i poddała się pocałunkowi.
W tej samej chwili wyczuł jej kapitulację; przeszedł go dreszcz, wargi stały się czułe. Nieświadoma odgłosu śniegu skrzypiącego pod stopami, stopniowo cichnącego, Julie pozwoliła, by Zack wargami rozwarł jej usta. Z własnej woli objęła go za szyję i zatopiła palce w miękkich, gęstych włosach na karku. Poczuła, jak gwałtownie westchnął, gdy odwzajemniała pocałunek, i nagle wszystko się zmieniło. Teraz całował ją namiętnie, głaskał po ramionach, wilgotnych włosach; podnosił jej głowę ku swoim zgłodniałym, natarczywym wargom.
Gdzieś daleko, ponad nią, męski głos z teksańskim akcentem zapytał niepewnie:
– Lady, potrzebuje pani pomocy?
Julie słyszała i próbowała potrząsnąć przecząco głową, gdyż usta, które tak mocno napierały, uniemożliwiały wyartykułowanie słowa. Gdzieś w głowie zakołatała myśl, że to tylko gra przed szoferem; było to dla niej równie oczywiste jak to, że musi brać w niej udział, chce czy nie. Ale jeżeli tak, to czemu nie może choćby potrząsnąć głową czy otworzyć oczu?
– Jak widzę, nie – zaciągający z teksańska głos brzmiał wesoło. – A pan? Potrzeba panu asysty przy tej robocie? Mógłbym pomóc…
Zack uniósł głowę na tyle, by uwolnić usta.
– Znajdź sobie własną kobietę, bo ta należy do mnie – powiedział miękkim, ochrypłym głosem. Ostatnie słowa musnęły wargi Julie, potem ustami opadł na nie i próbował rozewrzeć językiem; jego ramiona objęły ją ciaśniej, biodra napierały twardo. Z cichym jękiem uległości Julie poddała się gorącemu, zmysłowemu pocałunkowi, jakiego nigdy wcześniej nie zaznała.
Pięćdziesiąt metrów od nich otworzyły się drzwi ciężarówki i męski głos zawołał:
– Hej, Peter, co się dzieje?
– Człowieku, wiesz, jak to tutaj wygląda? Para dorosłych zabawia się jak dzieciaki, rzuca do siebie śnieżkami i obłapia w śniegu.
– Dzieciak to może z tego dopiero być, jak trochę nie zwolnią tempa.
Być może sprawił to głos tego drugiego, może nagłe uświadomienie sobie rosnącego podniecenia jej prześladowcy, może przyczyną był odgłos zatrzaskiwanych drzwi szoferki i ryk silnika olbrzymiego wozu, wytaczającego się z zatoczki, dość że Julie oprzytomniała. Oparła dłonie o ramiona Zacka i odepchnęła go, ale każdy ruch sprawiał jej niesłychaną trudność i opór wypadł dość blado. Wystraszona trudną do wytłumaczenia słabością, pchnęła mocniej.
– Przestań! – zawołała cicho. – Przestań, on odjechał.
Benedict, oszołomiony, usłyszał w jej głosie płacz.
Uniósł głowę z pożądaniem, nad którym z trudem panował, pożerał wzrokiem mokrą – od łez? od śniegu? – twarz i miękkie usta. Cudowna słodycz uległości Julie, delikatność jej dotyku sprawiły, że Zack niemal pragnął posiąść ją w śniegu, tutaj i teraz. Powoli rozejrzał się wokół i z ociąganiem wstał. Tak do końca nie wiedział, dlaczego nie zdecydowała się wezwać na pomoc kierowcę ciężarówki, ale cokolwiek to było, z pewnością nie powinien wyrażać wdzięczności przez próbę gwałtu w śniegu.
W milczeniu, z trudem powstrzymując uśmiech, wyciągnął rękę. Kobieta, która ledwie chwilę temu rozpływała się w jego ramionach, najwyraźniej zebrała siły, bo zignorowała przyjazny gest i sama się podniosła. Jak mogła unikała jego wzroku.
– Jestem cała mokra – poskarżyła się, otrząsając włosy.
Zack odruchowo wyciągnął rękę, by strząsnąć z Julie śnieg, ale ona, unikając jego dotyku, sama otrzepała kurtkę i dżinsy.
– Nie myśl, że możesz mnie dotykać tylko z powodu tego, co się stało przed chwilą! – ostrzegła. Ale Zack nie słuchał, zajęty podziwianiem rezultatów, jakie wywołał pocałunek: ogromne, ocienione gęstymi rzęsami oczy błyszczały, białą, delikatną cerę ozdabiał rumieniec ciągnący się wysoko, aż po kości policzkowe. Widok Julie Mathison w chwilach takich jak ta, wzburzonej i lekko podnieconej, zapierał dech. A jeszcze do tego była odważna i miała dobre serce- to, czego nie zdołał osiągnąć groźbami i gwałtownością, spowodował rozpaczliwą prośbą.
– Pozwoliłam ci na pocałunek, bo przekonałeś mnie: nie było powodu, by ktoś ginął tylko dlatego, że ja się boję. A teraz już jedźmy, miejmy w końcu tę mękę za sobą.
– Wnioskuję z tonu, panno Mathison, że znów jesteśmy przeciwnikami? – Zack westchnął.