Gdy Julie zamilkła, Zack cicho zapytał:
– I co zrobiłaś?
– Po lekcjach poszłam do niego do domu, porozmawiać z nim i jego matką. Zrobiłam jeszcze coś. Zupełnie nie zastanawiając się po co, wzięłam ze sobą innego ucznia, Williego Jenkinsa. Willie to typowy „macho”, największy rozrabiaka, idol trzeciej klasy. Jest dobry we wszystkim – od futbolu, poprzez baseball do mistrzostwa w przeklinaniu… oprócz – uśmiechnęła się kącikami ust- oprócz śpiewu. Głos Williego, gdy mówi, przypomina skrzek ropuchy, śpiew to głośny, podobny do skrzypienia drzwi dźwięk, rozśmiesza nim wszystkich do łez. W każdym razie coś mnie tknęło i zabrałam go ze sobą. Johnny siedział w fotelu na kółkach w ogródku za domem. Willie miał ze sobą futbolową piłkę – chyba nawet z nią śpi – i został na dworze. Gdy wchodziłam do środka, usiłował nakłonić Johnny'ego do łapania piłki, ale ten nawet nie chciał spróbować. Siedział bez ruchu i nie odzywał się. Spędziłam pół godziny na rozmowie z panią Everett. Powiedziałam jej wprost, że niszczy szanse Johnny'ego na szczęście, traktując go tak, jakby był za delikatny, by robić cokolwiek poza oglądaniem świata z perspektywy fotela. Nie przekonałam jej. Gdy zbierałam się do wyjścia, usłyszałyśmy przed domem jakiś trzask, potem krzyki, i obie wybiegłyśmy do ogródka. Zobaczyłyśmy Williego – oczy Julie zalśniły na wspomnienie – jak z szerokim na milę uśmiechem na twarzy, przyciska do piersi piłkę. Zdaje się, że Johnny'emu łapanie nie szło najlepiej, ale, według Williego, chłopiec miał prawą rękę nie gorszą od niego. Johnny aż promieniał, gdy usłyszał od Williego, że chce go mieć w swojej drużynie – muszą tylko potrenować łapanie piłki.
Zamilkła, a wtedy Zack zapytał:
– I rzeczywiście trenują?
Skinęła głową, jej wrażliwe rysy wyrażały zachwyt.
– Razem z pozostałymi zawodnikami, i to każdego dnia. A potem idą do Johnny'ego i to on pomaga Williemu w nauce. Okazało się, że chociaż Johnny nie brał czynnego udziału w lekcjach, jest bardzo pojętny i chłonie wszystko jak gąbka. A jeszcze teraz znalazł sobie cel, i nie poddaje się. Nigdy nie widziałam takiej determinacji. – Nieco zażenowana swym emocjonalnym wystąpieniem, Julie zamilkła i zajęła się stekiem.
ROZDZIAŁ 24
Zack skończył jeść, wygodniej rozparł się na kanapie i założył nogę na nogę. W milczeniu obserwował płomienie tańczące na palenisku, a Julie, teraz już w spokoju, kończyła kolację. Próbował skupić myśli na dalszej podróży, ale syty i odprężony wciąż wracał do zdumiewającego – i przewrotnego – kaprysu losu, który spowodował, że Julie Mathison siedziała naprzeciwko. W ciągu długich tygodni przygotowań obmyślał każdy szczegół ucieczki i marzył o swej pierwszej nocy w tym domu.
Nigdy nie przyszło mu do głowy, że mógłby mieć towarzystwo. Dla tysiąca powodów byłoby lepiej, gdyby pozostał sam. Ale skoro ona już tu jest, nie może, jak gdyby nic, zamknąć jej w pokoju na klucz, podawać jedzenie i udawać, że nic się nie stało. Jednak już po pierwszej godzinie spędzonej w jej towarzystwie miał ochotę postąpić właśnie tak, bo zmusiła go do zadumy nad swym życiem, nad tym, czego w nim zabrakło i czego nigdy mieć nie będzie.
Pod koniec tygodnia ruszy dalej, a tam, dokąd się wybiera, nie znajdzie luksusowych górskich chatek z przytulnie huczącym na kominku ogniem; nie będzie wiódł wzruszających rozmów o małych, kalekich chłopcach z panią nauczycielką o oczach jak anioł i uśmiechu, który mógłby skruszyć kamień. Nie pamiętał, by kiedykolwiek widział kobiecą twarz rozjaśniającą się tak jak jej, gdy opowiadała o „swoich dzieciach”! Znał wiele młodych, ambitnych dziewcząt, które zachwycała perspektywa otrzymania od niego roli czy chociaż biżuterii, najwspanialszych aktorek – na scenie lub poza nią, w łóżku i poza łóżkiem – odgrywających nad wyraz przekonująco namiętność i miłość, ale aż do dzisiejszego wieczora nie spotkał się z czymś tak autentycznym, szczerym, prawdziwym.
Gdy w wieku osiemnastu lat, w kabinie półciężarówki jechał do Los Angeles, krztusząc się łzami, które ze wszystkich sił próbował ukryć, poprzysiągł sobie nigdy nie patrzyć za siebie, nie zastanawiać się, jak jego życie mogłoby wyglądać, gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Jednak teraz, w wieku trzydziestu pięciu lat, gdy uczynki, które popełnił lub jakich był świadkiem, zmieniły go, uczyniły twardym, na widok Julie Mathison nie mógł oprzeć się pokusie oddania się marzeniom.
Podniósł do ust szklankę z brandy i patrzył, jak polano spada z kraty paleniska w chmurze iskier. Zastanawiał się, co by się wydarzyło, gdyby wcześniej spotkał kogoś takiego jak ona. Czy byłaby w stanie uratować go przed nim samym, nauczyć wybaczania, zmiękczyć serce, wypełnić pustkę w życiu? Czy umiałaby postawić przed nim ważniejsze, dające więcej satysfakcji cele od zdobywania pieniędzy, zabiegania o pozycję i uznanie, za którymi pogoń wypełniła mu życie? Czy z kimś takim jak Julie przeżywałby coś lepszego, głębszego, trwającego dłużej niż błysk orgazmu?
Nagle uderzył go całkowity bezsens podobnych rozważań, własna naiwność. Gdzież, u diabła, miałby poznać kogoś takiego jak Julie Mathison? Do osiemnastego roku życia otaczała go służba i rodzina, sama ich obecność stanowiła nieustanne przypomnienie towarzyskiej wyższości. W tamtych czasach córka pastora z małego miasteczka nawet nie otarłaby się o krąg jego znajomych.
Nie, wtedy by jej nie spotkał, tym bardziej na kogoś takiego nie trafiłby W Hollywood. Ale gdyby, jakimś zrządzeniem losu, poznał Julie właśnie tam? Zastanowił się, w skupieniu zmarszczył brwi. Gdyby w jakiś sposób bez uszczerbku przetrwała otoczona oceanem zepsucia, niepohamowanej żądzy i wybujałych ambicji, jakim było Hollywood, czy zauważyłby ją? A może zepchnęłyby ją na drugi plan piękniejsze, bardziej seksowne, światowe kobiety?
Gdyby wkroczyła do jego biura na Beverly Drive i poprosiła o zdjęcia próbne, czy dostrzegłby subtelność rysów, te nieprawdopodobne oczy, smukłą postać? A może przeoczyłby to wszystko, bo przecież nie była wyzywającą pięknością o figurze jak klepsydra? Gdyby spędziła w jego gabinecie godzinę i rozmawiała z nim tak, jak dzisiaj wieczorem, czy naprawdę potrafiłby docenić jej dowcip, inteligencję, pozbawioną afektacji szczerość? A może, spoglądając na zegarek, pozbyłby się jej, bo nie znałaby się na filmowym fachu ani nie dawała nadziei na szybkie pójście z nim do łóżka – a tylko te dwie sprawy tak naprawdę go interesowały.
Obracał w dłoniach szklankę i zastanawiał się nad odpowiedzią na te wszystkie pytania, starając się zachować wobec siebie brutalną uczciwość. Po chwili wahań uznał, że zauważyłby delikatne rysy Julie, jej jasną cerę, wspaniałe oczy: w końcu był ekspertem od spraw urody, wcześniej czy później zwróciłby na dziewczynę uwagę. I na jej szczerość i otwartość; wzruszyłaby go okazywanym bliźnim współczuciem i łagodnością, słodyczą charakteru. Jak dzisiaj. Ale, z pewnością, nie zrobiłby jej próbnych zdjęć.
Ani nie oddał w ręce wziętego fotografa, który, Zack był pewien, potrafiłby wydobyć z niej całą świeżość typowej amerykańskiej dziewczyny, a zdjęcie zamieścił na okładce czasopisma o milionowym nakładzie, mimo że przekroczyła już wiek najlepszy do rozpoczęcia kariery modelki.