Выбрать главу

– Chciałabyś wziąć ją do domu i tam pochować?

Julie marzyła właśnie o tym, ale zdawało jej się, że usłyszała w głosie tamtej nutę rozbawienia, szybko więc opakowała rybkę w bibułkowy całun i podała sekretarce.

– Nie jestem taka głupia, psze pani, to tylko ryba, żaden królik czy coś takiego.

Po drugiej stronie lustra Frazier parsknął cicho i potrząsnął głową.

– Strasznie by chciała wyprawić rybce prawdziwy pogrzeb, ale duma nie pozwala jej się do tego przyznać. – Po chwili milczenia zapytał:- A co z brakiem uzdolnień? Jeśli dobrze zapamiętałem, jest na poziomie drugiej klasy.

Doktor Wilmer tylko prychnęła. Sięgnęła po leżący na biurku, oprawiony w szary papier zeszyt z wynikami testów, jakie Julie ostatnio przeszła. Podsunęła go koledze i z uśmiechem powiedziała:

– Zwróć uwagę na ilość punktów, jaką otrzymała przy testach ustnych, gdy nie musiała czytać.

John Frazier zajrzał w zeszyt i wybuchnął gardłowym śmiechem.

– To dziecko ma współczynnik inteligencji wyższy ode mnie.

– Julie jest niezwykła pod wieloma względami, John. Domyślałam się tego już wtedy, gdy przeglądałam jej akta, gdy poznałam osobiście, miałam pewność. Jest pełna życia, odważna, wrażliwa i nieprzeciętnie bystra. Pod łobuzerską pozą kryje się rzadko spotykana łagodność, gorące nadzieje, donkiszoterski optymizm, nie opuszczający jej nawet w najgorszych tarapatach. Nie może wpłynąć na swój los, dlatego całym sercem oddaje się opiece nad dziećmi w każdym domu zastępczym, do którego ją posyłają. Kradnie i kłamie dla nich, zachęca do głodowego strajku, a one idą za nią wszędzie, jak za dźwiękami zaczarowanego fletu. W wieku jedenastu lat jest urodzoną przywódczynią, ale jeżeli możliwie szybko jej energia nie zostanie właściwie skierowana, niektóre z jej działań mogą zaprowadzić ją do poprawczaka, a w końcu do więzienia. Jednak w tej chwili bardziej martwię się czym innym.

– Co masz na myśli?

– To, że pomimo wspaniałych cech charakteru, poziom poczucia własnej wartości jest u tej dziewczynki przerażająco niski, niemal zerowy. Ponieważ została pominięta przy adopcji, uważa się za kogoś gorszego, nie do pokochania. Nie umie czytać tak dobrze jak rówieśnicy, uważa się więc za kompletną idiotkę, nie potrafiącą się czegokolwiek nauczyć. A najgorsze, że znalazła się na granicy zrezygnowania. Wieczna marzycielka, o krok od utraty złudzeń. – Z biorącą się z głębokiego przekonania siłą Terry dodała: – Nie pozwolę, by zmarnowane zostały możliwości Julie, jej nadzieja, optymizm.

Słysząc ton koleżanki, doktor Frazier uniósł brwi.

– Wybacz, że o tym przypominam, Terry, ale czy przypadkiem to nie ty właśnie uczyłaś nas, by do spraw pacjentów nie podchodzić zbyt emocjonalnie?

Ze smutnym uśmiechem Theresa oparła się o biurko, nie próbowała zaprzeczać.

– Łatwiej było trzymać się tej zasady, mając do czynienia z dzieciakami z bogatych rodzin, które uważały się za pokrzywdzone, gdy na szesnaste urodziny nie otrzymały sportowego samochodu za pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Poczekaj, aż spotkasz więcej takich dzieci jak Julie – zależnych od systemu stworzonego do opieki nad nimi, nie dających się w niego wpasować. Stracisz noc, rozmyślając o nich, jeżeli nawet nigdy przedtem ci się to nie przytrafiło.

– Pewnie masz rację – powiedział z westchnieniem, oddając teczkę. – A tak z ciekawości, dlaczego nikt jej nie zaadoptował?

Wzruszyła ramionami.

– Główna przyczyna to jej fatalny pech, zbieg niefortunnych wydarzeń. Według akt Departamentu Spraw Dzieci i Rodziny została porzucona w jakimś zaułku, gdy liczyła zaledwie kilka godzin życia. W szpitalnej karcie odnotowano, że była wcześniakiem, urodzonym dziesięć tygodni przed terminem. Z tego powodu oraz złego stanu, w jakim przywieziono ją na oddział, wyniknęły liczne komplikacje zdrowotne, ciągnące się aż do siódmego roku życia; była dzieckiem bardzo wątłym, co pewien czas na nowo trafiała do szpitala.

– Gdy miała dwa lata, pracownicy agencji znaleźli dla niej rodziców, ale w trakcie procedury adopcyjnej para zdecydowała się na rozwód, więc dziewczynka wróciła do centrum rodziny. Kilka tygodni później umieszczono ją u innego małżeństwa, wcześniej prześwietlonego na wszystkie strony. Akurat wtedy Julie zachorowała na zapalenie płuc, a nowi rodzice, którzy stracili własne dziecko, gdy było w jej wieku, kompletnie rozłożyli się emocjonalnie i wycofali z adopcji. Potem umieszczono ją w rodzinie zastępczej, niestety, po kilku tygodniach pracownik zajmujący się sprawą został poważnie ranny w wypadku i już nigdy nie powrócił do pracy. Odtąd rozpoczyna się przysłowiowa komedia pomyłek. Zaginęły akta Julie…

– Co takiego? – krzyknął z niedowierzaniem doktor Frazier.

– Nie osądzaj pracowników z centrum rodziny zbyt surowo, wiem, co sobie myślisz. W przeważającej liczbie są zaangażowani, pełni poświęcenia i bardzo odpowiedzialni, ale to tylko ludzie. Zważywszy na ogrom pracy i permanentne niedofinansowanie, zdumiewające, że pracują aż tak dobrze. W każdym razie, by się już nie rozwodzić nad tematem, rodzice zastępczy, którzy mieli pod opieką całe mrowie dzieci, założyli, że znalezienie dla Julie, dziewczynki chorowitej, rodziców adopcyjnych, będzie niezwykle trudne. Zanim w centrum przypomniano sobie o Julie, minął najwłaściwszy do adopcji wiek. Miała już wtedy za sobą niejedną chorobę, a gdy przeniesiono ją z domu zastępczego do następnego, przyplątała się astma. Przechorowała większość pierwszej i drugiej klasy, ale była taką „słodką małą dziewczynką”, że nauczyciele przepychali ją z klasy do klasy. Jej nowi rodzice mieli pod opieką troje kalekich dzieci i, zajęci nimi, nie zauważyli, że Julie nie radzi sobie w szkole – no bo przecież otrzymywała promocje. Ale w czwartej klasie Julie sama zrozumiała, że nie poradzi sobie, więc symulowała choroby, by tylko pozostać w domu. Gdy opiekunowie połapali się, w czym rzecz, nalegali, by szła do szkoły, wtedy podjęła decyzję najbardziej dla niej oczywistą: by uniknąć szkolnych upokorzeń, wagarowała, włócząc się z rówieśnikami z ulicy. Jak już mówiłam, jest pełna życia, odważna i sprytna, szybko nauczyła się, jak ściągać towar ze sklepowych półek i nie dać przyłapać się na włóczęgostwie.

Dalszą historię w większości znasz: w końcu złapano ją na kradzieży w sklepie, podczas wagarów, i wysłano do LaSalle, dokąd kieruje się dzieci nie mogące zaadaptować się w rodzinach zastępczych. Kilka miesięcy temu zatrzymano ją – uważam, że niesprawiedliwie – razem z grupą starszych chłopców, którzy demonstrowali jej najnowszą metodę uruchamiania samochodów. – Tłumiąc śmiech, Terry dokończyła: – Julie była tylko wdzięczną obserwatorką, jednak teraz wie już, jak to zrobić. Proponowała nawet, że mi pokaże. Możesz sobie wyobrazić? Ta maleńka dziewczynka z ogromnymi, niewinnymi oczami potrafi, bez kluczyka, uruchomić samochód! Ale przynajmniej nie po to, by go ukraść; bierze tylko rzeczy, które mogą przydać się dzieciom z LaSalle.

Ze znaczącym uśmiechem, Frazier wskazał głową lustro.

– Założę się, że „przyda” im się czerwony ołówek, długopis i garść cukierków.

– Co takiego?

– W czasie gdy ze mną rozmawiałaś, twoja wszechstronnie utalentowana pacjentka zwędziła to wszystko z recepcji.

– Wielki Boże! – westchnęła doktor Wilmer, choć w jej głosie nie było znać, by zbytnio przejęła się. Popatrzyła przez lustro.

– Jest dostatecznie szybka, by wyczarować królika z kapelusza – powiedział Frazier, z trudem kryjąc podziw. – Przyprowadź ją tu, zanim znajdzie sposób na wyniesienie ukradkiem akwarium. Założę się, że dzieciaki w LaSalle ucieszyłyby egzotyczne rybki.

Rzuciwszy okiem na zegarek, Theresa powiedziała: