Выбрать главу

Z trudem zaciągnęła zamek dżinsów włożonych na grube kalesony – spodnie były tak obcisłe, że ledwie zginała nogi w kolanach. Ale jakoś sobie poradzi! Gorączkowo zastanawiała się, jak wywieść w pole Zacharego Benedicta. Musi uśpić jego czujność, wymknąć się jakoś. Jeżeli będzie uciekała pieszo, spowodować, że nie ruszy za nią, dopóki ona wystarczająco się nie oddali. Dlatego na razie nie włoży kombinezonu. Teraz powinna sprawić, by pomyślał, że wychodzi tylko po to, by zaczerpnąć świeżego powietrza.

Przybrała pogodną minę, obciągnęła na biodrach sweter i kurtkę z nadzieją, że Zack nie zwróci uwagi na jej nogi przypominające parę nadmiernie wypchanych kiełbasek ani na to, jak się porusza. Otworzyła drzwi i weszła do salonu.

Jej wzrok zatrzymał się na kanapie przy kominku, gdzie spodziewała się go zobaczyć. Stał jednak po drugiej strome pokoju, z rękami głęboko w kieszeniach i przez okno wpatrywał się w padający śnieg. Jak mogła odwlekała chwilę stanięcia z nim twarzą w twarz, po raz pierwszy od wczorajszego wieczora. Patrzyła na jego dłoń, masującą kark, i zaraz pojawiły się natrętne myśli o zręcznych, długich palcach pieszczących jej piersi, o tym, jaką wtedy odczuwała rozkosz. A jednak zeszłej nocy wykazał godne uznania opanowanie. Pamiętała, że był równie jak ona podniecony, na wspomnienie napierającej na nią twardości oblała się rumieńcem.

Podnieciła go, potem nierozważnie odtrąciła. Rozzłościła, a on nie próbował uciec się do gwałtu…

Lekko odwrócił głowę; zobaczyła surową dumę wyrytą na tym grubo ciosanym profilu, pełne wyrazu usta, które całowały ją z tak porywającą namiętnością. Twarz człowieka zdolnego do czułego i powściągliwego zachowania, nawet w chwili rozbudzonej namiętności, chociaż od pięciu lat nie miał kobiety. Ktoś taki nie mógł być mordercą…

Julie z gniewem przywołała się w myślach do porządku. Znowu zaczyna! Znowu jak idiotka stoi tu pełna współczucia dla tego zbrodniarza, idealizuje go tylko dlatego, że jest wysoki, przystojny, wręcz niesamowicie atrakcyjny. A ona jest kretynką, obrzydliwie, beznadziejnie w niego zapatrzoną!

– Przepraszam – powiedziała energicznym głosem, wystarczająco głośno, by przekrzyczeć radio.

Natychmiast odwrócił się i mrużąc oczy, patrzył na nią, ubraną jak do wyjścia.

– A dokąd to?

– Mówiłeś – odpowiedziała równie ironicznym tonem – że mogę swobodnie biegać po domu i okolicy. Zamknięta w tych ścianach, zaczynam wariować. Chcę zaczerpnąć świeżego powietrza.

– Tam jest przeraźliwie zimno.

Zdając sobie sprawę, że Zack zaraz jej zabroni, szybko przybrała pojednawczy ton.

– Sam wiesz, zamarzłabym z zimna, gdybym próbowała uciekać na piechotę. Po prostu potrzebuję trochę ruchu i świeżego powietrza. Chcę tylko pochodzić po ogródku i… – Zawahała się. Nagle przyszedł jej do głowy nowy pomysł. – Chcę ulepić bałwana! – powiedziała z dziecięcym entuzjazmem. – Proszę, tylko nie mów, że nie pozwalasz! Odkąd mieszkam w Teksasie, nie oglądałam tyle śniegu.

Nie wyglądał na przekonanego.

– Rób co chcesz, ale tylko w miejscu widocznym z okna.

– W porządku, dozorco niewolników! – rzuciła z irytacją, rozgniewana jego apodyktycznością. – Ale od czasu do czasu wolno mi będzie zniknąć ci z pola widzenia, by poszukać gałęzi i innych rzeczy, jakie będą mi potrzebne?

W odpowiedzi uniósł brwi i popatrzył na nią chłodnym wzrokiem.

Julie uznała milczenie za zgodę, choć wiedziała, że intencje Zacka były zgoła inne. Podjęła decyzję: ucieknie – i, by jak najszybciej osiągnąć cel, była gotowa na wszystko, nawet pochlebstwa i udawaną beztroskę.

– Kiedyś robiłam moim bałwanom nosy z marchewki – mówiła z aktorskim talentem, którego istnienia dotąd u siebie nie podejrzewała. – Zobaczę, co mamy w lodówce – dodała z uśmiechem.

W pobliżu lodówki znajdowała się szuflada, w której, jeszcze wczoraj, widziała klucze o nietypowych nacięciach. Lewą ręką otworzyła lodówkę, a prawą, najciszej jak było można, wyciągnęła szufladę i na ślepo macała dłonią.

– Żadnych marchewek – rzuciła przez ramię. Z wymuszonym uśmiechem popatrzyła na Zacka, potem szybko zajrzała do środka. Leżał tam! Pochwyciła go pośpiesznie, ale wczoraj widziała ich więcej. Teraz zobaczyła wszystkie trzy, leżące pod jakimiś szpachelkami i mieszadełkami. Ze wzrokiem wbitym w otwartą lodówkę wzięła jeden, ale trzęsąca się dłoń i długie paznokcie uniemożliwiły zabranie pozostałych, zwłaszcza bez patrzenia. Gdy już niemal jej się udało, usłyszała, jak Zack poruszył się. Uniosła głowę – szedł w jej stronę. W wyszarpniętej z szuflady dłoni ściskała dwa klucze.

– Cze…ego chcesz? – zapytała drżącym ze zdenerwowania głosem.

– Czegoś do jedzenia, bo co?

– Tak się tylko zastanawiałam. – Zanim obszedł ladę, już stała po drugiej stronie. – Pewnie coś znajdziesz.

Przystanął i patrzył, jak Julie na sztywnych nogach podchodzi do szafy.

– Co ci się stało?

Ze zdenerwowania aż zaschło jej w ustach.

– Nic. To znaczy, znalazłam parę kalesonów w komodzie i włożyłam je pod dżinsy, żeby nie zmarznąć.

– Trzymaj się blisko domu – ostrzegł – nie każ mi cię szukać.

– Oczywiście – skłamała ochoczo. Otworzyła drzwi szafy w przedpokoju, w której wcześniej widziała narciarskie czapki i rękawiczki, należące pewnie do właściciela domu. – Jak myślisz, z czego powinnam zrobić oczy i nos? – beztrosko szczebiotała o szczegółach swego pomysłu. Nabierze go, pomyślała.

– Nie mam pojęcia i, tak naprawdę, nic mnie to nie obchodzi.

Zmusiła się do pełnej entuzjazmu miny i dalej przeglądała znajdujące się w szafie buty.

– W niektórych kulturach stawianie bałwana to znaczące przedsięwzięcie artystyczne – poinformowała. Podświadomie przybrała ten sam ton, jakim zwracała się do uczniów swej trzeciej klasy. – Wiedziałeś o tym?

– Nie.

– To wymagające poważnych przemyśleń misterium – dodała szczerze.

Nie odpowiedział, tylko w milczeniu zmierzył ją wzrokiem, potem odwrócił się na pięcie i poszedł do kuchni.

Julie chętnie zrezygnowałaby z dalszych prób nawiązania rozmowy, ale właśnie zaświtał jej w głowie kapitalny pomysł: już wie, jak, bez wzbudzania podejrzeń, zniknie mu z pola widzenia.

– W niektórych kulturach, gdzie śnieg i lodowe kształty uważane są za formy artystyczne, do bałwana przywiązuje się o wiele większe znaczenie niż do zwykłej kuli utoczonej ze śniegu. Wokół bałwana, przy wykorzystaniu gałęzi, owoców tarniny i kamieni, wznosi się najrozmaitsze obiekty. – Wciągnęła na dłonie wodoodporne rękawiczki narciarskie, znalezione na dnie szafy. Szeroko uśmiechnięta obejrzała się przez ramię, wstała i domknęła drzwi szafy. – Czy to nie interesujące? – zapytała.

Otworzył szafkę, z szuflady ze sztućcami wyciągnął nóż.

– Fascynujące – zadrwił.

– Nie wyglądasz na zbyt zainteresowanego – skarżyła się. Wreszcie nie wytrzyma tej gadaniny, pomyślała, i każe jej się wynosić. – Przynajmniej mógłbyś się nad tym zastanowić. Miałbyś w przedsięwzięciu jakiś wkład. Pomyśl o satysfakcji, jakiej dostarcza postawienie bałwana i…

Zatrzasnął drzwi szafki tak energicznie, że z przestrachem spojrzała na nóż w jego ręce.

– Julie – odezwał się zniecierpliwiony – zamknij się, do cholery!

Już sama zmiana jego nastroju wystarczyłaby Julie do przypomnienia, że Zack Benedict to niebezpieczny, nieobliczalny przeciwnik. Z połyskującym w dłoni nożem i oczami miotającymi nienawistne błyski wyglądał na osobę zdolną do popełnienia morderstwa z zimną krwią.