Zauważył bladość jej twarzy, przerażenie, z jakim wpatruje się w nóż, i nie mógł mieć wątpliwości, co dziewczyna o nim myśli. Kiełkujący w nim od wczoraj gniew spowodował wybuch:
– To prawda – rzucił drwiąco – zostałem skazany za morderstwo.
– Ale mówiłeś, że tego nie zrobiłeś – przypomniała, bezskutecznie starając się, by jej głos brzmiał spokojnie.
– Tak powiedziałem – drwił słodziutkim tonem, który przyprawił ją o dreszcz przerażenia – ale ty wiesz lepiej, prawda, Julie?
Nerwowo przełknęła ślinę i zaczęła wycofywać się korytarzem.
– Mogę wyjść z domu? – Nie czekając na odpowiedź, rzuciła się do drzwi.
Za jej plecami Zack stał nieruchomo. Starał się zachować spokój, nie myśleć o przerażeniu, jakie przed chwilą ujrzał na twarzy dziewczyny. Mówił sobie, że nie obchodzi go, co o nim myśli ani jak rozkosznie szczebioce o bałwanie. Ani jaka jest słodka, dobra, niewinna. Przy niej czuł się zbrukany, czuł, że wszystko już przeżył.
Kilka minut później w radiu zaczęto podawać wiadomości i od razu nastrój Zacka polepszył się. Według spikera, stan Sandiniego nie zmienił się – ani na lepsze, ani na gorsze. Trzyma się! Zack przeszukał całą skalę i wreszcie znalazł stację nadającą non stop wiadomości, żadnej muzyki. Właśnie wchodził do salonu, gdy komentator radiowy mówił, że kanadyjskie władze są przekonane, iż Zachary Benedict, w czarnym sedanie, dwa dni temu przekroczył granicę w okolicy Windsoru.
ROZDZIAŁ 26
Niech to diabli – zaklęła cicho Julie, wysuwając się z blazera, zaparkowanego za domem, z dala od wielkich, frontowych i bocznych okien. W ciągu piętnastu lat, jakie upłynęły od jej pierwszej i zarazem ostatniej lekcji uruchamiania samochodu bez kluczyka, instalację elektryczną na pewno unowocześniono, a w dodatku nie wykazała się w tej dziedzinie zbytnią pojętnością i teraz nie miała pojęcia, jak połączyć ze sobą przewody, których kilka wyciągnęła spod deski rozdzielczej.
Drżąc z zimna, uzbierała naręcze sosnowych gałęzi i pognała z nimi przez wiatr i śnieg pod boczną ścianę domu. Przez całe piętnaście minut, jakie spędziła na dworze, on stał w oknie, bez ruchu jak kamienny posąg. Rzekoma potrzeba zebrania materiałów do budowy otoczenia bałwana pozwoliła jej, bez wzbudzenia podejrzeń – na co liczyła, znikać Zackowi z pola widzenia, ale bała się oddalać na dłużej. Miała nadzieję, że Benedict w końcu uzna ją za idiotkę marznącą na mrozie, by ulepić nikomu niepotrzebnego bałwana, i przestanie zwracać na nią uwagę.
Na przemarznięte uszy naciągnęła głębiej znalezioną w szafie, robioną na drutach czapkę, potem zaczęła toczyć śniegową kulę, ani na chwilę nie przerywając rozważań nad sposobem ucieczki: w tych warunkach wędrówka na piechotę byłaby samobójstwem, wiedziała o tym dobrze. Nawet gdyby nie zabłądziła podczas forsowania góry na przełaj, zamarzłaby, zanim dotarłaby do głównej drogi. A gdyby jakimś cudem i to jej się udało, i tak skonałaby z zimna, zanim pojawiłby się jakiś samochód. Jadąc tu, przez ostatnie dwie godziny nie spotkali nikogo. Na zdobycie kluczyków od blazera nie miała szans, a nie umie, o czym przekonała się przed chwilą, uruchomić wozu bez nich.
– Musi istnieć jakaś inna możliwość wydostania się stąd – dodała sobie na głos otuchy, tocząc kulę w stronę sosnowych gałęzi. Z tyłu domu stał zamknięty na kłódkę garaż – Zack powiedział jej, że używa się go jako magazynu i dlatego nie mogą wstawić do niego samochodu. Może Zack kłamał, może nie wiedział na pewno. Jeden z kluczy, które zabrała z szuflady, wyglądał jak od kłódki, a jedyną, jaką tu widziała, umieszczono na drzwiach garażu. Ale nawet gdyby właściciel domu pozostawił w nim samochód, nic by jej to nie dało, bo choćby odnalazła kluczyki i uruchomiła go, ich auto skutecznie blokowało wyjazd z garażu.
Została tylko jedna możliwość. Bez zaglądania do garażu domyślała się, co w nim znajdzie – narty.
W szafie w sypialni stały narciarskie buty, a nigdzie w domu nie widziała nart.
Jeszcze nigdy nie jeździła na nartach.
Będzie musiała spróbować. W telewizji i w kinie widziała narciarzy poruszających się płynnie i z łatwością. Przecież nawet dzieci jeżdżą na nartach, więc jej z pewnością też się uda.
Ale Zachary Benedict był narciarzem, przypomniała sobie ze strachem. Widziała go szusującego na jednym z filmów, kryminale dziejącym się w Szwajcarii. Na ekranie wyglądał na doskonałego narciarza, chociaż w trudniejszych momentach pewnie zastępował go kaskader. Z trudem, stękając z wysiłku, toczyła po śniegu ciężką kulę, coraz to większą i większą. Wreszcie, po dziesięciu minutach zmagań, ustawiła ją we właściwym miejscu – nie byle jaki wyczyn, zważywszy na to, z jakim trudem schylała się w obcisłych dżinsach. Przerwała budowę skończonego w jednej trzeciej bałwana. Rozrzuciła wokół, w półkolu, jak sobie wcześniej wymyśliła, sosnowe gałęzie, potem stanęła i udawała, że rozmyśla nad swoim dziełem.
Kątem oka popatrzyła w stronę okna; Zack dalej w nim stał, nieruchomy niczym kamienny strażnik. Już czas, pomyślała, na sprawdzenie, co jest w garażu. Zziębniętymi od mrozu, trzęsącymi się ze zdenerwowania rękami próbowała, bez powodzenia, włożyć do zamka ciężkiej kłódki pierwszy ze znalezionych kluczy. Wstrzymując oddech, wsunęła drugi – kabłąk kłódki odskoczył. Obejrzała się przez ramię na tylne drzwi domu, by upewnić się, że Zack nie wyszedł na dwór, potem uchyliła drzwi i weszła do środka.
Wewnątrz panowały ciemności. Po potknięciu się o łopatę i wpadnięciu na pojazd z olbrzymimi kołami, wreszcie znalazła na ścianie kontakt i nacisnęła go. Pomieszczenie eksplodowało światłem. Julie, przez chwilę oślepiona, zmrużyła oczy, ale już po chwili rozglądała się wokół. Serce zabiło mocniej. Narty. W uchwytach na ścianie zobaczyła kilka par z kijkami. Po lewej stronie stał olbrzymi traktor z pługiem do odśnieżania. Julie wyobraziła sobie siebie w jego kabinie zjeżdżającą na złamanie karku pełną ostrych zakrętów trasą i zaraz odrzuciła tę możliwość. Nawet gdyby zepchnęła blazera z drogi zaryzykowała jazdę górskimi serpentynami, pojazd narobiłby dość hałasu, by zaalarmować przebywającego w domu Benedicta. Co więcej poruszałaby się tak wolno, że zanim traktor nabrałby rozpędu, Zack wyciągnąłby ją z kabiny.
Pozostałą część garażu zajmowało dodatkowe wyposażenie traktora, opony do jazdy po śniegu, jakieś skrzynki i inny sprzęt. Wszystko przykryte dużą płachtą z czarnego brezentu.
Narty! Spróbować na nich zjechać? Jeżeli nawet przetrzyma mróz pewnie skręci kark. Pogoda też nie nastrajała optymistycznie. Musiałaby zaczekać dzień lub dwa, bo wiatr wciąż się wzmagał, śnieg sypał coraz obficiej i zanosiło się na prawdziwą zamieć. Bardziej kierowana ciekawością niż nadzieją, Julie zajrzała pod brezent. Aż krzyknęła z radości.
Pod płachtą stały dwa lśniące, granatowego koloru skutery śnieżne z przygotowanymi na siedzeniach kaskami.
Zgrabiałymi palcami próbowała wetknąć do stacyjki maszyny stojącej bliżej. Pasował! Podekscytowana wybiegła z garażu, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Pogodą, która jeszcze przed chwilą zdawała się taka groźna, przestała się martwić za jakieś pół godziny zaraz po przebraniu się w znaleziony w szafie kombinezon, chyłkiem wymknie się z domu i wyruszy drogą ku wolności. Nigdy dotąd nie miała do czynienia ze skuterem śnieżnym, ale przypuszczała że poradzi sobie, i to na pewno lepiej, niż gdyby przyszło jej użyć nart. Zdecydowana doprowadzić do końca plan, którego realizacja jak dotąd szła jej nadspodziewanie dobrze, uzbierała naręcze sosnowych gałązek i rozrzuciła je wokół bałwana, aby sprawić wrażenie, że przez cały czas była zajęta zbieraniem drewna. Zachary Benedict wciąż obserwował ją z okna. A więc dobrze! Przystanęła i rozejrzała się jakby zastanawiała się, w jaki jeszcze sposób udekorować bałwana. Ale ani na chwilę nie przestawała myśleć o zbliżającej się wolności. Musi tylko przebrać się, włożyć suche rękawiczki. I pamiętać o zabraniu klucza od drugiego skutera, żeby Zack nie mógł wyruszyć w pogoń, jak już się połapie że uciekła.