Pozwolił mu, a teraz Dom jest martwy.
„Hej Zack, chcesz jeszcze trochę salami od mamy? Mam mnóstwo, i to Rolaid”.
Zack stał przy oknie, popijał brandy i wpatrywał się w bałwana, dzieło Julie. Niemal czuł obok siebie pogodną obecność Dorna. Włoch potrafił czerpać radość z każdego drobiazgu. Teraz pewnie byłby na dworze i pomagał Julie lepić bałwana. Julie…
– Julie! – zawołał. Podszedł do tylnych drzwi i otworzył je. Strumień śniegu uderzył prosto w twarz. Musiał podeprzeć drzwi ramieniem, by podmuch wiatru nie zatrzasnął ich. – Julie, wracaj, bo zamrozisz sobie… – Słowa rozpłynęły się na wietrze, ale Zack nawet tego nie zauważył. Patrzył na głębokie ślady, powoli na nowo zapełniające się śniegiem. Ruszył po nich biegiem, zaprowadziły go do garażu z tyłu domu.
– Julie! – wrzasnął wściekły, otwierając na oścież drzwi. – Co, u diabła, tu robisz…
Przerwał, nie potrzebował komentarza do tego, co widział. Przenosił wzrok od śnieżnego skutera, wystającego spod brezentowej płachty, do bramy garażu. Tam zaczynały się ślady płóz, prowadzące prosto do lasu.
Przed chwilą byłby przysiągł, że nie jest w stanie czuć większego gniewu i żalu od tego, jaki ogarnął go na wieść o śmierci Dorna, ale wybuch furii i przerażenia, jaki teraz nastąpił, nie dawał się z niczym porównać.
Zimno. Kilka minut po wyjechaniu zza ściany lasu skierowała skuter w dół stromej, obrośniętej drzewami alei, którą przedtem pokonali blazerem. Czuła trudny do zniesienia, przeszywający do szpiku kości chłód. W kącikach oczu powstawały sopelki lodu; śnieg wtłaczał się w twarz, oślepiał; ręce i nogi całkiem zesztywniały, wargi… Pojazd sunął koleinami, ślizgał się na boki. Chciała nieco przyhamować, ale minęło kilka chwil, nim zdrętwiałe mięśnie posłuchały rozpaczliwego rozkazu.
Natomiast mróz zdawał się zupełnie nie wpływać na poczucie strachu, obawę, że Zack dogoni ją, udaremni ucieczkę, na obezwładniający lęk, że jeżeli nawet tak się nie stanie, to ona i tak umrze, zagubiona w śnieżycy, zasypana śniegiem. Wyobraźnia podsuwała obraz ekipy ratunkowej przybywającej tu wiosną i odkrywającej pod pagórkiem topniejącego śniegu doskonale zachowane ciało, ubrane w ten szykowny, granatowy kombinezon do jazdy skuterem śnieżnym, z dopasowanym kolorystycznie hełmem na głowie, który także, była tego pewna, dobierano specjalnie do skutera. Idealny koniec, pomyślała smutno, dla dziewczyny ze slumsów Chicago, dążącej do wymarzonego ideału.
Daleko w dole, pomiędzy gałęziami, dojrzała drogę wijącą się wokół góry. Od miejsca, w którym się znajdowała, dzielił ją od niej odcinek stromego zjazdu; rosnące na zboczu drzewa i wszechobecne muldy czyniły go niemal nie do pokonania. Gdyby zdecydowała się tędy zjechać, znalazłaby się na dole w kilka chwil – był tylko jeden problem: jak dojechać w jednym kawałku? Poza tym, zanim zacznie na serio rozważać drogę na przełaj, musi naprzód przedostać się przez wzburzony potok. Próbowała przypomnieć sobie miejsce, w którym znajdował się most. Powinien wyłonić się za następnym ostrym zakrętem, ale trudno było cokolwiek teraz ocenić, gdy „droga” sprowadzała się do wąskiej koleiny pomiędzy zaspami śniegu.
Powinna zsiąść ze skutera i zrobić coś, co nieco rozgrzałoby jej zziębnięte członki, pobiegać czy choćby popodskakiwać w miejscu, ale szybko zganiła się w myślach – szkoda czasu! Jeżeli wcześniej, zanim odkrył jej ucieczkę – a pewnie tak było – śnieg zdążył zasypać ślady prowadzące od garażu do lasu, Zack z pewnością założy, że wybrała drogę, a wtedy dogoni ją szybciej, niż gdyby ruszył za nią na przełaj. Julie wolała się nie oglądać. Nie chciała odrywać oczu od ścieżki i ryzykować utraty kontroli nad pojazdem, do którego przecież nie nawykła. Ale gdy dotarło do niej, że powodzenie ucieczki zależy od tempa, w jakim śnieg zasypuje ślady, nie potrafiła się powstrzymać: szybko popatrzyła za siebie. Okrzyk przerażenia uwiązł jej w gardle. Wysoko nad nią, jeszcze daleko z tyłu, z lasu wypadł skuter i skręcił w stronę drogi. Nisko pochylony nad kierownicą jeździec zdawał się, niczym upiór zwiastujący nieszczęście, bez najmniejszych trudności przelatywać nad nierównościami terenu.
Przerażenie i wściekłość, jakie ją ogarnęły, odsunęły wszystko, nawet coraz dotkliwszy chłód, adrenalina wzburzyła krew. Z nadzieją, że jeszcze jej nie wypatrzył poprzez drzewa gęsto rosnące po obu stronach wąskiej drogi, rozejrzała się w poszukiwaniu miejsca, w którym mogłaby ukryć się tak, by przejechał, nie zauważywszy jej. Przed następnym zakrętem dostrzegła niewielką, wąską półkę. Aby się tam dostać, musi przejechać pomiędzy głazami ustawionymi dla ochrony samochodów przed stoczeniem się w przepaść, zwolnić i dotrzeć na skraj plateau, a potem poszukać kryjówki pomiędzy drzewami, których wierzchołki są widoczne po lewej stronie drogi. Nie miała czasu na wymyślenie niczego lepszego, więc skierowała skuter w przesmyk pomiędzy dwoma olbrzymimi kamieniami i nacisnęła hamulec.
Równina, a raczej półka, była o wiele mniejsza, niż wydawało się z góry. Przez kilka przeraźliwie długich sekund Julie szybowała w powietrzu w stronę rozłożystych sosen, wreszcie przód skutera zanurkował, niczym tracąca sterowność rakieta, w kępę drzew, w kierunku znajdującego się kilka stóp niżej potoku. Julie krzyczała. Czuła, jak siła ciężkości wyrywa spod niej pojazd akurat w chwili, gdy otworzyły ku niej ramiona gałęzie olbrzymiej sosny. Uwolniony od ciężaru kierowcy pojazd runął w dół, zsunął się po lodzie nad sam brzeg i wreszcie zatrzymał, wywrócony na bok, z kierownicą zawisłą nad burzącą się wodą, z płozami zaplątanymi w gałęziach na pół zatopionej osiki.
Julie, oszołomiona, leżała obok sosny, która złagodziła jej upadek, i patrzyła na skuter, podrywający się do skoku na nasypie drogi. W pogoni za nią… Musi coś zrobić; z wysiłkiem przewróciła się na bok, uklękła i schowała pod drzewem. Zobaczyła tylko płozy skutera, gdy Zack przemykał obok jej kryjówki. Weszła głębiej pod gałęzie, ale nawet nie spojrzał w tym kierunku. Zauważył jej skuter przewrócony na lodzie, teraz wciągany przez bystry prąd, i całą uwagę skupił na pojeździe.
Niezdolna do trzeźwej oceny sytuacji, patrzyła, jak Zack zeskakuje z maszyny jeszcze w biegu i pędzi w stronę potoku.
– Julie! – przekrzykiwał wyjący wiatr i, ku jej całkowitemu zaskoczeniu, wszedł na cienki lód. Najwyraźniej uznał, że wpadła do wody, i chce się upewnić, że nareszcie ma ją z głowy, pomyślała.
Albo chce odzyskać jej skuter. Patrzyła na pojazd, który właśnie porzucił. Maszyna znajdowała się bliżej niej niż Zacka; zdąży przed nim i, jeżeli jemu nie uda się wyciągnąć drugiego skutera z wody, znajdzie się na drodze wiodącej ku wolności. Bacznie obserwując plecy mężczyzny, ostrożnie wyczołgała się spod gałęzi, wyprostowała i powoli, skradając się od drzewa do drzewa, oddalała się od bezpiecznej kryjówki.
– Julie, odezwij się, na miłość boską! – krzyczał donośnym głosem, ściągając z siebie kurtkę. Lód zaczynał pękać. Tył znajdującego się obok skutera uniósł się i maszyna zaraz zniknęła w wirach rozszalałego potoku. Zamiast przejść w bezpieczne miejsce, Zack chwycił się gałęzi zatopionej osiki i, ku całkowitemu zaskoczeniu Julie, wszedł do lodowatej wody.