Выбрать главу

– Pielęgniarka, która opuszcza pacjenta i słodko zasypia na dyżurze, nie zasługuje na zapłatę.

Pacjent Julie stał oparty ramieniem o występ kominka, z rękami skrzyżowanymi na piersi, i patrzył na nią z leniwym uśmiechem. Z włosami jeszcze wilgotnymi po kąpieli, w kremowej, giemzowej koszuli rozpiętej pod szyją, wepchniętej w beżowe spodnie, wyglądał niesłychanie przystojnie, całkiem już w formie i… na bardzo rozbawionego.

Starając się nie zwracać uwagi na zdradzieckie bicie serca, spowodowane jego czarującym, uwodzicielskim uśmiechem, Julie pośpiesznie usiadła.

– Twój przyjaciel, Dominie Sandini, żyje – powiedziała. Chciała jak najszybciej przekazać mu dobrą wiadomość. – Mówią, że z tego wyjdzie.

– Słyszałem.

– Naprawdę? – zapytała ostrożnie. Miała nadzieję, że usłyszał tę wiadomość przed chwilą w radiu, podczas ubierania się. Jeżeli nie – jeżeli zapamiętał jej słowa, co możliwe… czułaby się upokorzona, bo wtedy musiałyby dotrzeć do niego inne rzeczy, jakie wygadywała w ciągu tych dziesięciu minut, gdy myślała, że jest nieprzytomny i zupełnie straciła głowę. Czekała z nadzieją na słowa Zacka, ale on tylko patrzył z uśmiechem błądzącym w kącikach ust. Poczuła, jak oblewa ją rumieniec zażenowania. Zerwała się na równe nogi.

– Jak się czujesz?

– Teraz lepiej, zaraz po przebudzeniu byłem niczym ziemniak pieczony w mundurku.

– Co takiego? Czyżby w sypialni zrobił się aż taki upał?

Kiwnął głową.

– Śniło mi się, że umarłem i poszedłem do piekła. Otworzyłem oczy i byłem pewien – tuż obok migotały płomienie.

– Przepraszam. – Z uwagą szukała na jego twarzy śladów długotrwałego przebywania na mrozie.

– Nie musisz. Bardzo szybko zorientowałem się, że to jeszcze nie piekło.

W cieple jego dobrego humoru, zaraźliwego i rozbrajającego, rozluźniła się. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, sięgnęła i przyłożyła grzbiet dłoni do jego czoła, by sprawdzić, czy ma gorączkę.

– Skąd wiedziałeś, że nie jesteś w piekle?

– Bo pochylił się nade mną anioł – powiedział cicho.

– Najwyraźniej miałeś halucynacje.

– Czyżby?

Tym razem głęboki ton głosu nie budził wątpliwości co do jego intencji. Szybko zabrała dłoń, ale nie zdołała uciec ze spojrzeniem.

– Z pewnością.

Porcelanowa kaczka na gzymsie kominka, obok jego ramienia, co dostrzegła kątem oka, stała krzywo. Sięgnęła i przestawiła ją, a także poprawiła stojące obok dwie mniejsze.

– Julie – powiedział głębokim, aksamitnym głosem, który tak nie bezpiecznie wzmagał bicie jej serca – spójrz na mnie. – Odwróciła twarz w jego stronę, a wtedy dodał z powagą: – Dziękuję za uratowanie mi życia.

Zahipnotyzowana wyrazem jego oczu, musiała odkaszlnąć, by powstrzymać drżenie głosu.

– Dziękuję za chęć ratowania mojego.

Coś zadrgało w przepastnej głębi jego źrenic, coś gorącego i zapraszającego; puls Julie przyśpieszył przynajmniej trzykrotnie, choć Zack nawet nie próbował jej dotknąć. Aby sprowadzić nastrój do spraw przyziemnych i bezpiecznych, zapytała:

– Jesteś głodny?

– Dlaczego nie odeszłaś? – nie ustępował.

Ton jego głosu ostrzegał: nie pozwoli na zmianę tematu, dopóki nie dostanie odpowiedzi. Opadła na sofę. Wzrok przeniosła na stół, musiała uciec od jego spojrzenia.

– Nie mogłam zostawić cię tam i pozwolić umrzeć po tym, jak ryzykowałeś życie, by sprawdzić, czy nie utonęłam. – Na stole dwie magnolie z jedwabiu dziwnie wygięły się w wazonie. Nie oparła się impulsowi, ustawiła je porządnie.

– No to dlaczego nie odeszłaś, jak już przywiozłaś mnie tutaj i wpakowałaś do łóżka?

Julie czuła się, jakby stąpała po polu minowym. Nawet gdyby zdobyła się na odwagę, popatrzyła mu prosto w oczy i spróbowała wyrzucić z siebie, co do niego czuje, nie była pewna, czy słowa przeszłyby jej przez usta.

– Po pierwsze, nawet o tym nie pomyślałam, po drugie – dodała, a w jej głosie zadźwięczało zadowolenie z wyszukanego pretekstu -nie wiedziałam, gdzie są kluczyki od samochodu.

– Były w kieszeni moich spodni – tych, z których mnie rozebrałaś.

– Tak naprawdę, ja… nie pomyślałam o szukaniu ich. Chyba za bardzo martwiłam się o ciebie…

– Nie sądzisz, że zważywszy na okoliczności, jakie cię tu przywiodły, to dość dziwne?

Julie pochyliła się, wzięła do ręki zsuwające się ze stołu czasopismo i położyła je, otwarte, na dwóch innych. Potem przesunęła kryształowy flakon ze sztucznymi kwiatami dwa cale w lewo, dokładnie na środek stołu.

– Od trzech dni wszystko wydaje mi się niezmiernie dziwne – powiedziała chłodno – i nie mam pojęcia, jak w tych okolicznościach powinno wyglądać normalne zachowanie. – Wstała i zaczęła poprawiać poduszki, które rozrzuciła podczas drzemki. Gdy pochyliła się, by podnieść jedną z dywanu, usłyszała jego wesoły głos:

– Zdaje się, w chwilach stresu zabierasz się za porządki?

– Tego bym nie powiedziała, po prostu jestem najzwyklejszą w świecie pedantką. – Na widok zabawnie uniesionych brwi, jakby ją przedrzeźniał, i zafascynowanych oczu, poczuła trudną do opanowania ochotę roześmiania się. – W porządku – rzekła bezradnie – masz rację, przyznaję. To nerwowy nawyk. – Odłożyła poduszkę na miejsce i dodała ze smutnym uśmiechem: – Kiedyś, jeszcze w college'u, wyprowadzona z równowagi zbliżającym się egzaminem, uporządkowałam cały stryszek i ułożyłam w alfabetycznym porządku płyty mojego brata, potem przepisy kuchenne matki.

Oczy Zacka śmiały się z tej historii, ale głos pozostał poważny.

– Czymś cię zdenerwowałem? – zapytał zaskoczony.

Julie popatrzyła na niego i zdumiona powstrzymała śmiech. Potem, niezbyt udanie, przybierając surowy ton, powiedziała:

– Od trzech dni swoimi wyczynami starasz się, by moje nerwy znalazły się na granicy wytrzymałości!

Pomimo pełnego wyrzutu tonu, nie mogła Zacka oszukać spojrzeniem: widok jej ślicznej, pełnej wyrazu buzi bez śladu strachu czy nieufności, tym bardziej nienawiści, napełnił go przejmującą tkliwością; całe wieki nikt na niego tak nie patrzył. Własnych adwokatów tak naprawdę nie zdołał przekonać o swej niewinności.

A Julie uwierzyła.

Nie potrzebował słów, wystarczyło spojrzeć w jej twarz. Wspomnienie tego, co załamującym się głosem mówiła nad strumieniem, było dobitnym potwierdzeniem:

„Pamiętasz jak mówiłeś, że chcesz, by ktoś uwierzył w twoją niewinność? Nie przekonałeś mnie, teraz myślę inaczej. Przysięgam! Nie potrafiłbyś zabić”. Mogła zostawić go, by umarł tam, nad strumieniem, a jeżeli dla córki pastora takie zachowanie było nie do pomyślenia, przyprowadzić tutaj, a potem zabrać samochód i z najbliższego telefonu zawiadomić policję. Ale tego nie zrobiła. Bo naprawdę wierzy w jego niewinność. Zapragnął wziąć ją w ramiona i powiedzieć, jak wiele dla niego znaczy; chciał ogrzać się w cieple jej uśmiechu, słyszeć ten jej zaraźliwy śmiech. A przede wszystkim pragnął znów poczuć jej wargi, całować ją i pieścić, aż oboje utoną w miłosnym zapamiętaniu, własnym ciałem podziękować za dar, jaki sobą dawała. Bo teraz nie mógł zaofiarować jej niczego innego.

Wyczuła zmianę w ich wzajemnych stosunkach, ale w żaden sposób nie potrafiła zrozumieć, dlaczego stała się bardziej nerwowa niż wtedy, gdy groził jej bronią. Zauważył to, miał jednak pewność, że tej nocy będą się kochać, że ona pragnie tego niemal tak mocno jak on.

Czekała, by znów się odezwał, zażartował lub drażnił się z nią, ale milczał. Cofnęła się i wskazała dłonią w stronę kuchni.

– Jesteś głodny? – spytała.