Выбрать главу

Jak wyrwany ze snu skinął głową i powiedział ochrypłym z pożądania głosem:

– Wygłodzony.

Z pewnością nie wybrał tego słowa celowo, pocieszała się w myślach Julie, przecież zostało użyte w seksualnym kontekście podczas kłótni zeszłej nocy. Usiłując udać, że nic takiego nie przyszło jej do głowy, z przesadną uprzejmością zapytała:

– Na co masz ochotę?

– A co zaproponujesz? – odbił piłeczkę. Rozgrywał z nią partię ping-ponga z taką łatwością, że Julie nie wiedziała już, czy podwójnych znaczeń słów nie doszukuje się tylko jej wyobraźnia.

– Jedzenie, oczywiście.

– Oczywiście – zgodził się z powagą, ale oczy błyszczały mu rozbawieniem.

– A dokładniej, potrawkę.

– To ważne, by wyrażać się precyzyjnie.

Julie postanowiła przerwać tę dziwnie napiętą wymianę słów i zaczęła wycofywać się w stronę lady oddzielającej kuchnię od salonu.

– Tu rozłożę nakrycia.

– Lepiej zjedzmy przy ogniu – powiedział głosem aksamitnym niczym delikatna pieszczota – będzie przytulniej.

Przytulniej… Julie zaschło w gardle. W kuchni robiła wszystko z pozorną sprawnością, ale dłonie jej drżały i z trudem nakładała gęstą potrawkę do misek. Kątem oka patrzyła, jak Zack podchodzi do adaptera i przegląda płyty kompaktowe; po chwili głos Barbry Streisand wypełnił pokój. Ze wszystkich płyt znajdujących się w szafce, od Eltona Johna po jazz, akurat musiał wybrać Streisand!

Świat zawirował; sięgnęła po serwetki, dwie położyła na tacy, a potem, plecami odwrócona do salonu, oparła się o ladę i wzięła głęboki, uspokajający oddech. Przytulniej! Z tonu głosu wywnioskowała dokładnie, co to słowo miało oznaczać w jego ustach: intymniej. Romantycznie! Zdała sobie z tego sprawę równie jasno jak z sytuacji, jaka bezpowrotnie wytworzyła się pomiędzy nimi, gdy zdecydowała się przy nim pozostać, chociaż mogła pozostawić go nad strumieniem lub, po odprowadzeniu do domu, wezwać policję. On także to zauważył – jego oczy błyszczały czułością, głos brzmiał pogodnie i miękko. Julie wyprostowała się i potrząsnęła głową z dezaprobatą dla niemądrych, daremnych wysiłków oszukania samej siebie. Z samokontroli nie pozostało ani śladu, żadne argumenty nie miały znaczenia, nigdzie nie ucieknie przed tą prawdą.

A prawda? Pragnie go. A on jej. I oboje o tym wiedzą. Położyła srebrne nakrycia na tacy, rzuciła mu przez ramię spojrzenie i pośpiesznie odwróciła oczy. Zack siedział na sofie, ramiona położył na oparciu, nogę założył na kolano drugiej. Nie patrzył na nią – odprężony, zadowolony z siebie, uwodzicielski. Nie zamierzał jej poganiać, nie był ani trochę zdenerwowany. Ale on z pewnością kochał się z setkami kobiet, pomyślała, a każda była o wiele ładniejsza i bardziej doświadczona od niej.

Julie z trudem powstrzymała się od porządkowania kuchennych szuflad.

Zack patrzył, jak dziewczyna podchodzi do sofy i schylając się, stawia tacę na stole. Jej ruchy były wdzięczne i niepewne, przypominała spłoszoną gazelę. Blask płomieni odbijał się od jej ciężkich, opadających na ramiona, kasztanowego koloru włosów, rozświetlał delikatną cerę, gdy układała serwetki i miseczki. Długie, czarne jak węgiel rzęsy rzucały na gładkie policzki cienie w kształcie wachlarzy. Po raz pierwszy zauważył, jak piękne są jej ręce, szczupłe palce, paznokcie długie i wypielęgnowane.

I nagle wróciło wspomnienie tych dłoni gładzących jego twarz tam nad strumieniem, gdy kołysała go w ramionach i błagała, by wstał. Wtedy zdawało mu się, że w tym śnie jest tylko widzem, od chwili znalezienia się w łóżku wspomnienia przybierały wyraźniejszy kształt.

Pamiętał jej ręce wygładzające koce, którymi go przykryła, rozpaczliwy niepokój w słodkim głosie… Gdy patrzył na nią teraz, znów, jak kiedyś, zaskoczyła go roztaczana przez dziewczynę aura niewinności. Powstrzymał uśmiech na widok manewrów Julie, by uniknąć jego wzroku. Przez ostatnie trzy dni sprzeciwiała mu się, buntowała, nie chciała się poddać; dzisiaj najpierw przechytrzyła go, potem uratowała mu życie. A jednak, mimo całej swej nieposkromionej odwagi, teraz, gdy przestali być wrogami, okazała się zadziwiająco nieśmiała.

– Przyniosę wino – powiedział i zanim zdążyła zaprotestować, wstał i wrócił z butelką i dwoma kieliszkami na wysokich nóżkach.

– Nie dosypałem trucizny – zauważył z ironią, gdy zobaczył, jak odruchowo sięga po kieliszek, a potem cofa rękę.

– Nie pomyślałam tak. – Uśmiechnęła się sztucznie. Uniosła lampkę i upiła kilka łyków, a wtedy Zack dostrzegł drżenie jej dłoni. Jest spięta myślą, że zaraz zaciągnę ją do łóżka, uznał. Wie, że nie zbliżałem się do kobiety przez ostatnie pięć lat. Najprawdopodobniej martwi się, że zaraz po skończeniu jedzenia rzucę się na nią albo, jak zaczniemy się kochać, stracę nad sobą panowanie i po dwóch minutach będzie po wszystkim. Tylko nie rozumiał, dlaczego ona miałaby się tym przejmować. Jeżeli ktoś powinien niepokoić się zdolnością przedłużania rozkoszy i kochania się po pięciu latach abstynencji, to tym kimś raczej powinien być on.

I był.

Postanowił uspokoić ją rozmową na przyjemne, neutralne tematy. W głowie zrobił przegląd tych dla niego interesujących. Szybko wykluczył, choć z niechęcią, ten dotyczący piękna jej ciała, wspaniałych oczu i – z największą niechęcią – wyszeptanego nad strumieniem wyznania: „Pójdziemy razem do łóżka”. To ostatnie przypomniało mu inne słowa, które padły z jej ust w sypialni tego popołudnia, gdy nie potrafił zrzucić z siebie paraliżującej niemocy i jakoś zareagować. Teraz wiedział: większość nie była przeznaczona dla jego uszu. A może niektóre tylko sobie wyobraził? Pragnął, by opowiedziała mu o swych uczniach; uwielbiał jej opowieści. Właśnie miał sprowokować jej wynurzenia na tematy szkolne, gdy uświadomił sobie, że Julie przygląda mu się z dziwnym zainteresowaniem.

– O co chodzi? – zapytał.

– Zastanawiałam się… tego dnia… przy restauracji… czy naprawdę złapałam gumę?

Zack wzruszył ramionami, usiłując ukryć w uśmiechu pełen winy wyraz twarzy.

– Widziałaś na własne oczy.

– Chcesz powiedzieć, że przejechałam po gwoździu lub czymś podobnym i nie zauważyłam?

– Niekoniecznie. – Był pewien, że go podejrzewa, ale jej twarz nie wyrażała nic i nie miał pojęcia, co Julie naprawdę myśli.

– No więc, według ciebie, jak do tego doszło?

– Bok twojej opony wszedł w nagły kontakt z ostrym narzędziem.

Dokończyła potrawkę, odchyliła się i spojrzała na niego surowym wzrokiem, który spowodowałby natychmiastowe wyznanie winy i prośbę o wybaczenie ze strony każdego, najbardziej nawet krnąbrnego, ośmioletniego mężczyzny. Niemal widział ją stojącą w drzwiach klasy z winowajcą, spoglądającą na zuchwalca dokładnie z takim samym wyrazem twarzy.

– Ostre narzędzie? – zastanowiła się, unosząc brwi. – Na przykład nóż?

– Nóż – potwierdził, rozpaczliwie starając się zachować spokój.

– Twój?

– Mój. – Bez najdrobniejszego wyrazu skruchy na twarzy dodał z łobuzerskim akcentem: – Przykro mi, psze pani.

Nie dała się zbić z tropu. Uniosła brwi i powiedziała żartobliwym tonem:

– Mam nadzieję, że naprawisz tę oponę, Zack.

Wybuch wesołości Zacka zdołała jedynie powstrzymać rozkosz, jaką odczuł na dźwięk swego imienia.

– Tak, proszę pani – odparł. Nie do wiary, pomyślał, całe moje życie to jeden wielki chaos, a ja nie pragnę niczego poza roześmianiem się i wzięciem jej w ramiona. – Chyba nie muszę napisać trzystronicowego wypracowania na temat, dlaczego nie powinienem tego robić? – zapytał. Powędrowała wzrokiem za wazonem, który właśnie odstawił na bok. Jej ogromne, granatowe oczy zajaśniały rozbawieniem.