– Czemu – zaczęła ostrożnie – tak na mnie patrzysz?
– Może ty mi powiesz – próbował przejąć inicjatywę – dlaczego akurat w takiej chwili wyskoczyłaś z tym „gwiazdorem”?
– Odpowiedź nie spodoba ci się.
– Zobaczymy – uciął ostro.
Słysząc jego ton, zmrużyła oczy.
– W porządku. Powiedziałam tak, bo czuję awersję do nieszczerości.
– Czy mogłabyś wyrazić się jaśniej? – Zmarszczył brwi.
– Oczywiście – odpowiedziała cierpko. – Udawałeś zazdrosnego, a potem pogorszyłeś jeszcze sytuację, twierdząc, że wcześniej uczucie to było ci obce. Nieszczere, dziwnie brzmiące w twoich ustach wyznanie. Obydwoje wiemy, że jestem najmniej atrakcyjną kobietą z tych, z jakimi flirtowałeś w całym twoim dorosłym życiu! Ja już nie traktuję cię jak zbiegłego mordercy, więc byłabym wdzięczna, gdybyś ty przestał odnosić się do mnie jak do… twojej niezbyt rozgarniętej wielbicielki, którą kilkoma pochlebstwami oczarujesz tak, że z wrażenia zemdleje u twoich stóp.
Dopiero teraz zauważyła zmarszczone czoło, wzbierającą na jego twarzy burzę. Zażenowana i zawstydzona, że pozwoliła, by zranione uczucia doprowadziły ją do wybuchu, odwróciła wzrok. Teraz spodziewała się riposty i próbowała uodpornić się na brutalną prawdę. Cisza. Odezwała się więc pojednawczo:
– Przepraszam, chyba nie musiałam być aż tak dosadna. Teraz twoja kolej.
– Na co?
– Na powiedzenie mi, jak się zachowałam, niegrzecznie i wstrętnie.
– Dobrze, taka właśnie byłaś.
Przestali tańczyć. Julie, by dodać sobie odwagi przed spojrzeniem w jego pozbawioną wyrazu twarz, wzięła głęboki oddech.
– Jesteś zły, prawda?
– Nie jestem pewien.
– Co to znaczy?
– Co do ciebie. Od dzisiejszego południa. I rozumiem coraz mniej.
Wydawał się taki dziwny, taki… nieswój, że Julie, złośliwie zadowolona, aż się uśmiechnęła. Nie sądziła, by jakiejś innej kobiecie, choćby najpiękniejszej, udało się doprowadzić go do takiego stanu. Nie wiedziała, jak mogło do tego dojść, ale poczuła się bardzo z siebie dumna.
– Myślę – powiedziała wreszcie – że to mi się podoba.
– Mnie niestety nie. – Nie było mu do śmiechu.
– Och, czemu to?
– Uważam, że powinniśmy wreszcie wyjaśnić sobie, co rozgrywa się między nami i czego oczekujemy. – Zackowi przeszło przez głowę, że chwila może nie być najlepsza do rozpoczynania gry w otwarte karty. Ale dłużej tego nie zniesie! Pięć lat więzienia, dręczące emocjonalnie i fizycznie wydarzenia ostatniego dnia, a do tego huśtawka nastrojów, na jakiej dzięki niej znajdował się od dwudziestu czterech godzin – wszystko to razem kompletnie wstrząsnęło jego psychiką, zaburzyło zdolność oceny sytuacji, nadszarpnęło cierpliwość.
– No co, zgadzasz się?
– Chyba… tak.
– Świetnie, kto zaczyna, ty czy ja?
Pełna obawy i rozbawienia jednocześnie, niepewnie przełknęła ślinę.
– Ty pierwszy.
– Co chwilę ogarnia mnie zwariowane uczucie, że nie jesteś realną osobą… zbyt naiwna jak na swoje dwadzieścia sześć lat… że mam do czynienia z trzynastoletnią dziewczynką, udającą dorosłą kobietę.
Z uczuciem ulgi, że nie usłyszała niczego gorszego, uśmiechnęła się.
– A przez resztę czasu?
– To ja czuję się, jakbym miał trzynaście lat. – Widział po błysku w jej oczach, że to, co powiedział, podobało się jej. I nagle poczuł perwersyjną potrzebę odebrania jej złudzeń co do swojej osoby i zamiarów na dzisiejszy wieczór. – Pomimo tego, co wyobraziłaś sobie dzisiaj nad strumieniem, nie jestem rycerzem w lśniącej zbroi ani nie odtwarzam roli pełnego szlachetności bohatera, tym bardziej romantycznego nastolatka! Niewinność, z którą się urodziłem, wszelki idealizm, straciłem na długo przed dziewictwem. Nie jestem dzieckiem, ty także nie. Dorośliśmy. Obydwoje wiemy, co rozgrywa się między nami i zdajemy sobie sprawę, dokąd zmierzamy. – Wesołość w jej oczach zastąpił strach?… gniew?… zażenowanie? – Czy chcesz, bym wyrecytował, o czym myślę, byś nie miała wątpliwości? – naciskał. Patrzył, jak gorący rumieniec zalewa jej policzki. Dotknięty, że świadomość jego pragnień zmroziła uśmiech na jej twarzy, nie ustępował: – Moje motywy nie są szlachetne, nazwijmy je naturalnymi, dojrzałymi. Nie jesteśmy trzynastolatkami na kursie tańca, a ja nie zastanawiam się, czy dzisiejszego wieczora pozwolisz mi się pocałować. To już postanowione! Będę cię dzisiaj całował! Pragnę cię, ty mnie – oto cała prawda. Nim ta noc minie, sprawię, byś była pewna, że to mnie chcesz. Wtedy rozbiorę cię i będę kochał z całą namiętnością. A teraz chcę z tobą tańczyć, czuć twe ciało przy swoim i przez cały czas myśleć o tym wszystkim, co będę robił tobie… i z tobą, jak już znajdziemy się w łóżku. Czy wyrażam się jasno? Jeżeli myślisz o czym innym, powiedz mi, czego się spodziewasz, dostosuję się. Dobrze? – zapytał niecierpliwie, gdy milczała z pochyloną głową.- Więc słucham.
Julie przygryzła drżące wargi, uniosła ku niemu oczy lśniące rozbawieniem i… pożądaniem.
– Co byś powiedział na pomoc przy porządkowaniu szafy w holu?
– Nie masz jakieś drugiej propozycji? – Rozdrażniony nie zrozumiał żartu.
– To właśnie była ta druga. – Ze zmarszczonym czołem utkwiła wzrok w wycięciu kołnierzyka koszuli pod jego szyją.
– No dobrze, jak, u diabła, wygląda ta pierwsza propozycja? I nie udawaj tak zdenerwowanej, że aż musisz porządkować szafy. Jak pamiętam, nawet wycelowana broń nie potrafiła wyprowadzić cię z równowagi!
Julie dodała żywość reakcji i pewną dozę naiwności do cech, które w nim uwielbiała. Była gotowa zakończyć tę grę, ale na spojrzenie mu prosto w oczy nie zdołała się zdobyć.
– Masz rację, mierzenie do mnie z pistoletu nie jest tym, co mogłoby mnie zdenerwować, nie po dzisiejszym dniu. Bo teraz wiem, że nigdy nie zrobiłbyś mi krzywdy. Nieswojo czuję się dopiero wtedy, gdy zachowujesz się tak jak dzisiaj.
– To znaczy? – spytał ostro.
– Sprawiasz, że zastanawiam się, czy wreszcie mnie pocałujesz. Jak wczorajszej nocy… Zachowujesz się, jakbyś bardzo tego chciał… a za chwilę, jakbyś się rozmyślił…
Zack ujął w dłonie jej głowę, palce zagłębił we włosach; gwałtownie przypadł do ust, chłonąc resztę słów. A gdy dowiodła, że mówiła prawdę, gdy dłońmi przesunęła wzdłuż jego piersi i ramionami otoczyła szyję, przyciągnęła mocno i odwzajemniała pocałunek, poczuł wzbierającą w sobie rozkosz, przypływ trudnego do opisania szczęścia.
Zapragnął wynagrodzić jej poprzednią szorstkość; wargami powędrował po jej twarzy, lekko musnął brodę, potem policzki i skronie, wreszcie wrócił do ust, pocierając ich delikatny kontur. Językiem przesunął po drżących wargach, nalegając, by się rozwarły, a gdy ustąpiły, naparł całym impetem – wygłodzony mężczyzna, beznadziejnie usiłujący zaspokoić głód, równocześnie ucząc, jak ona ma go zwiększyć. A kobieta w jego ramionach okazywała się chętną, pojętną uczennicą. Wtapiając się w niego, przyciskała wargi do warg, językiem zapraszała język.
Po kilku długich minutach Zack zmusił się wreszcie do uniesienia głowy. Popatrzył jej w oczy, zarejestrował wygląd: cała zarumieniona, świeża. Uwodzicielska. Usiłował uśmiechnąć się; dłonią otoczył jej szyję, palcami drugiej ręki badał miękkość dolnej wargi. Ale ciemnogranatowe źrenice znów wciągały go w swą głębię. Rozchylił jej wargi, wygłodzony na nowo uwięził swoimi jej usta. Zadrżała w jego ramionach; wspięła się na palce i lekko naparła ciałem; poczuła twardy kształt; serce Zacka zabiło szybciej, palce kurczowo wbił w jej plecy. Mocniej przycisnął pełne uległości ciało, dłońmi powiódł z boku po jej piersiach, po plecach, w końcu po pośladkach, coraz silniej przyciągając jej biodra do swoich. Za chwilę utracę nad sobą kontrolę, pomyślał.