Выбрать главу

Cofała się przed nim, krok po kroku.

– Tylko nie próbuj. – Stłumiła śmiech. – Ostrzegam cię…

Rzucił się do przodu, wtedy zrobiła unik, uderzyła go stopą pod kolana, podrywając jego nogi mocno i wysoko. Ani się spostrzegł, a już padał w tył. Usiłując utrzymać równowagę, trzepotał ramionami jak trafiona w locie gęś. Wylądował u stóp Julie, płasko na plecach, czyniąc sporo hałasu, nad którym górował jeszcze niosący się wśród sosen jej perlisty śmiech.

– To tylko częściowa zapłata za wciśnięcie mi w twarz śniegu na tamtym parkingu – poinformowała, ogromnie z siebie zadowolona. Stała nad nim i czekała, by się podniósł, ale on, z dziwnie poważną miną, wzrokiem wbitym w jasne niebo nad ich głowami, leżał bez ruchu. – Nie… nie masz zamiaru wstawać? – wyjąkała zaniepokojona.

– A po co? – Popatrzył na nią.

– Chyba nic ci nie zrobiłam? – spytała nieśmiało.

– Moja duma legła w gruzach, Julie.

Wspomnienie tych wszystkich jego ról twardych facetów jak błyskawica przemknęło jej przez głowę i zrozumiała, dlaczego stracił humor. Ze sposobu, w jaki leżał, z napiętego głosu czuła, że tym razem nie udaje. Pewnie podobny do niego dubler załatwiał wszystkie sceny bójek, pomyślała, i zaraz zawstydziła się: jak mogła takim małostkowym rewanżem narazić go na dodatkową przykrość!

– Zachowałam się głupio, przepraszam. Zmrużył przed słońcem oczy i cicho zapytał:

– Czy jak wstanę, spróbujesz znowu zbić mnie z nóg?

– Nie, obiecuję, nigdy więcej. Masz całkowitą rację, to bardzo dziecinne zachowanie. – Wyciągnęła dłoń, by pomóc mu wstać. Na wszelki wypadek zaparła nogi mocniej – nie da mu się zaskoczyć. Ale on przyjął pomoc z wdzięcznością.

– Jestem za stary na takie zabawy – poskarżył się, pocierając nogę pod kolanem. Strzepnął ze spodni śnieg.

– Spójrz na to. – Julie wskazała na zaczętego wczoraj bałwana. Chciała jak najszybciej sprawić, by Zack zapomniał o swym zażenowaniu. Uśmiechnęła się do niego promiennie. – Wiatr uszkodził nieco moje dzieło, może pomógłbyś mi przy rekonstrukcji?

– Świetnie – zgodził się. Ku zachwytowi Julie, sięgnął po jej dłoń i przytrzymał. Dwoje kochanków, trzymających się za ręce, brnie przez zawieję, pomyślała. – Co to była za sztuczka, którą przed chwilą zademonstrowałaś? – zapytał z podziwem w głosie. – Karate czy judo? Te dwie dyscypliny zawsze mi się mylą.

– Judo – odpowiedziała zakłopotana.

– Dlaczego, u diabła, nie zastosowałaś tego numeru na parkingu, zamiast uciekać?

Popatrzyła na niego zmieszana.

– Mój brat, Ted, prowadzi kurs samoobrony, ale mnie ta umiejętność wydawała się zupełnie zbędna w takim miasteczku jak Keaton i nie chciało mi się chodzić na zajęcia. Tego chwytu nauczył mnie w domu, dawno temu. Jak mnie wtedy goniłeś, uciekałam w panice i nawet nie pamiętałam, że znam ten trick. Dzisiaj zaplanowałam akcję wcześniej, dlatego udało mi się tak łat… – Urwała w pół słowa, gorączkowo, choć poniewczasie, próbując nie urazić jego dumy.

Doszli do bałwana i tu wypuścił jej dłoń. Popatrzył na nią z pełnym podziwu uśmiechem.

– Czy znasz jeszcze inne? Znała kilka.

– Nie, nic więcej nie umiem – odrzekła. Wciąż uśmiechnięty, powiedział cicho i bardzo łagodnie:

– No to proszę pozwól, że cię nauczę… – Poruszał się niewiarygodnie szybko. Julie wydała zduszony krzyk i już koziołkowała do tyłu w śnieg. Została rzucona z precyzją pozwalającą na wylądowanie bez szwanku, w pozycji siedzącej, z wyprostowanymi przed sobą nogami.

Patrzyła na niego zdumiona, śmiejąc się bezradnie ze swej sromotnej klęski, potem wstała.

– Jesteś okropny – skarciła go oburzona. Pozornie zajęta otrzepywaniem się ze śniegu, gorączkowo myślała o rewanżu. Na moment odwróciła się do Zacka plecami, by za chwilę stanąć do niego twarzą. Z niewinnym uśmiechem ruszyła w jego stronę.

– Masz dosyć? – zapytał wesoło. Ręce trzymał luźno opuszczone wzdłuż ciała.

– Poddaję się, wygrałeś.

Zack dostrzegł błysk w tych czarujących, granatowych oczach.

– Kłamczucha. – Roześmiał się. Zaczęła powoli obchodzić go w koło, obmyślając, z której strony najlepiej przypuścić atak. Zack poszedł w jej ślady, teraz razem zataczali krąg – on zdecydowany nie dopuścić, by go zaskoczyła, ona z dokładnym planem, jak to zrobić.

– Czas minął. – Stanęła i udawała, że podciąga zamek błyskawiczny, który przed chwilą umyślnie rozpięła. – Nic dziwnego, że marznę jak diabli, to zapięcie jest do niczego.

– Chodź tu. – Zack natychmiast ofiarował pomoc, a na to właśnie liczyła. – Niech spróbuję. – Zdjął rękawiczkę z prawej ręki i przyglądał się zamkowi. W chwili gdy jego palce dotknęły suwaka, Julie wykonała ciałem ostry skręt, ramię wycelowała w jego pierś i natarła jak futbolowy halfback. Zrobił unik, a Julie uderzyła w próżnię z taką siłą, że przeleciała obok, głową w przód. Napędzana własnym rozpędem zaryła w śniegu za jego plecami, głowę zanurzyła aż po ramiona.

Próbowała uwolnić twarz i złapać oddech, wreszcie udało się. Odwróciła się i oparła plecami o zaspę, a wtedy Zack ze śmiechem zauważył:

– Nigdy dotąd nie widziałem, żeby ktoś z własnej woli pakował głowę w śnieg. Interesujący pokaz. Jak myślisz, moglibyśmy sprzedać ten gag jakiemuś producentowi?

Nie wytrzymała. Z radosnym okrzykiem osunęła się w śnieg u jego stóp, skręcając się ze śmiechu. Z trudem łapała oddech i patrzyła w jego pogodną twarz. Pochylał się nad nią, ręce wsparł na biodrach -uosobienie męskiej próżności.

– Jak już będziesz gotowa do zajęcia się poważnie bałwanem… – zaczął bardzo z siebie zadowolony – to…

Przechodził obok, a wtedy Julie wyciągnęła nogę. Potknął się, zachwiał i padł jak ścięte drzewo. Rycząc ze śmiechu, odturlała się na bok, zerwała na nogi i cofnęła poza zasięg jego ramion.

– Zawsze ktoś śmieje się ostatni… – zauważyła. Z chichotem przezornie cofała się, bo już wstawał.

Zbliżał się powoli. Uśmiechał się, ale w oczach czaił się niebezpieczny blask.

– Za dużo tego dobrego – powiedział cicho – doigrałaś się.

– Niczego nie rób, bo pożałujesz. – Wysunęła przed siebie dłoń, jakby chciała go odepchnąć, i śmiejąc się bezradnie, cofała. Przyśpieszył kroku. – Zack- wciąż się śmiała – nie ośmielisz się…! – Rzuciła się w stronę lasu, ale on natychmiast ruszył za nią. Zanim zdążyła zrobić krok, chwycił ją w pasie i rzucił w śnieg, przykrywając własnym ciałem, potem przewrócił na plecy i usiadł na niej. Kwitując śmiechem bezradne wysiłki uwolnienia się, jedną ręką przytrzymał jej nadgarstki nad głową.

– Poddajesz się, dzieciaku? – spytał czule. Julie, chichocząc jak szalona, wiła się w uścisku, próbując złapać oddech.

– Tak, tak, tak! – wykrztusiła.

– Powiedz: mam dosyć.

– Mam dosyć! – Wstrząsnął nią śmiech. – Dosyć!

– A teraz zamknij oczy i pocałuj mnie.

Opuściła powieki i po dziecinnemu wydęła wargi. Poczuła na całej twarzy pocałunek zimnego, mokrego śniegu. Prychała, śmiejąc się do łez. Wreszcie Zack wstał.

– Na pewno? – Z miną zadowolonego z siebie sułtana wyciągnął rękę.

– Tak – odparła ze śmiechem. Widziała szczęśliwą jak u młodego chłopca twarz, złagodniałą teraz, gdy nie myślał o niczym innym poza baraszkowaniem w śniegu; zniknęły ostatnie ślady napięcia. Z czułością pomieszaną ze zdumieniem spostrzegła, że zwyczajna zabawa sprawia mu aż tyle radości. No tak, w Los Angeles nie ma śniegu, pomyślała, więc dla niego to urozmaicenie. Zrozumiała jedno: miał rację, gdy nalegał, by zajęli się wyłącznie teraźniejszością i gromadzili wspomnienia na przyszłość. Najwyraźniej tego właśnie potrzebował.