– Na miłość boską! – Zatrzymała się tuż za progiem. – Chyba nie zamierzasz zestrzelić tej maszyny! Musi być…
– Ruszaj się! – krzyknął wściekłym głosem.
Posłuchała, pobiegła wzdłuż ściany domu, nogi grzęzły w głębokim śniegu. Przystanęła dopiero przy drzewach – ze strachu i zmęczenia serce wyczyniało dziwne harce. Klucząc pomiędzy sosnami, przedostała się na drugą stronę domu. Teraz przez szyby w oknach od frontu widziała Zacka. Helikopter zatoczył koło i odleciał kawałek, potem zawrócił. Przez jedną przerażającą sekundę Julie zdawało się, że Zack unosi broń i mierzy do maszyny.
I wtedy poznała: trzyma w ręce lornetkę i patrzy, jak helikopter odlatuje i powoli znika w oddali. Kolana ugięły się pod nią, z westchnieniem ulgi osunęła się w śnieg – wciąż miała przed oczyma obraz Zacka z bronią przygotowaną do strzału. To nie była scena z pełnego przemocy filmu, ale rzeczywistość! Poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła, z całych sił starała się zatrzymać postępujący strach i… lunch.
– W porządku. – Zack zbliżał się do niej. Zauważyła pistolet zatknięty za pasek spodni. – To tylko rozbawieni narciarze, upili się i latali za nisko.
Uniosła głowę, ale nie miała sił się ruszyć.
– Podaj mi rękę – powiedział spokojnie.
Julie potrząsnęła głową. Starała się opanować paraliżujące uczucie przerażenia.
– Nic mi nie jest, nie przejmuj się mną.
– To nieprawda! – zaprotestował. Pochylił się, ujął ją pod ręce i pomógł wstać. – Wyglądasz, jakbyś zaraz miała zemdleć.
Zawroty głowy i mdłości w końcu minęły i Julie jakoś zmusiła się do uśmiechu. Zack zamierzał wziąć ją na ręce, ale powstrzymała go.
– Mój brat jest gliniarzem, zapomniałeś? Już zdarzało mi się oglądać broń. Tym razem nie byłam… przygotowana.
Poszli do domu. Ulga, jaką poczuła na wiadomość, że helikopter zjawił się całkiem przypadkowo, jak alkohol uderzała do głowy.
– Ted, podczas studiów w Akademii Policyjnej, miał zwyczaj ćwiczenia na naszym podwórku różnych sposobów zatrzymywania podejrzanych – próbowała żartować. – To było bardzo zabawne. No bo po co ćwiczyć coś takiego?
Nalał do szklanki brandy i podał jej.
– Wypij to. Wszystko! – polecił, gdy po przełknięciu łyku resztę chciała mu oddać. Upiła następny i odstawiła szklankę na ladę.
– Więcej nie chcę.
– W porządku – zgodził się. – A teraz marsz do łazienki! Weź długą, gorącą kąpiel.
– Ale…
– Nie spieraj się. Następnym razem… – zaczął ją instruować -…postąpisz, jak ci polecę. – Szybko uprzytomnił sobie, że następnego razu nie będzie. Chociaż tym razem alarm okazał się fałszywy, niebezpieczeństwo i jej strach były jak najbardziej autentyczne. Nigdy nie zapomni widoku Julie, skulonej w śniegu, przerażonej i bladej.
Zapadł zmrok. Julie weszła do salonu wykąpana i przebrana w dżinsy i sweter. Zack stał przed kominkiem, wpatrzony w ogień, z twarzą jak wykutą w granicie.
Z jego miny, zachowania przed chwilą, całkiem prawidłowo wywnioskowała, że dręczy go poczucie winy spowodowane świadomością niebezpieczeństwa, na jakie ją naraża. A ona, gdy było już po wszystkim, nie myślała o sobie. Odczuwała wściekłość. Zack nie zasługiwał na takie życie! Była zdecydowana dowiedzieć się, co zamierza, by koszmar raz na zawsze się skończył. Przekona go, by pozwolił sobie pomóc, wtedy pokaże, co potrafi!
Nie poruszała od razu drażliwego tematu, poczeka z tym do końca kolacji. Przy niezwykłej zdolności Zacka do odsuwania zmartwień na drugi plan godzina czy dwie beztroskiego nastroju w zupełności powinny wystarczyć, by się rozpogodził. Podeszła do niego bliżej i rzuciła lekkim tonem:
– Usmażysz dla nas steki w tym luksusowym piecyku z grillem, czy ja mam się wszystkim zająć?
Odwrócił się i patrzył na nią przez chwilę, z twarzą zamyśloną i gniewną.
– Przepraszam. O co pytałaś?
– Zastanawiałam się nad podziałem obowiązków kucharskich. – Wcisnęła dłonie za pas spodni. – Łamiesz kartę praw zakładnika – zażartowała.
– O czym ty mówisz? – zdziwił się Zack. Z całych sił starał się przekonać samego siebie, że Julie nic nie grozi, z nim i tutaj… zapomnieć, jak wyglądała, przycupnięta pod drzewem, kurczowo przyciskająca kurtkę do piersi… wmówić sobie, że to tylko odosobniony incydent, który więcej się nie powtórzy.
Posłała mu jeden z tych swoich zapierających dech uśmiechów.
– Mówię o pracach kuchennych, panie Benedict! Według Konwencji Genewskiej więzień nie może być poddawany okrutnemu lub niesprawiedliwemu traktowaniu, a czymże innym jest zmuszanie mnie do gotowania przez dwa kolejne dni? Nie mam racji?
Zackowi udało się wykrzywić w uśmiechu usta, potakująco skinął głową. Niczego więcej nie pragnął, jak wziąć ją do łóżka, zatracić się w niej. Przez jedną czarowną godzinę nie pamiętać o tym, co się wydarzyło i o tym, co, jak wiedział, nieuchronnie musi się wydarzyć na pewno o wiele wcześniej, niż zaplanował.
ROZDZIAŁ 38
Tym razem nadzieja Julie na szybką poprawę ponurego nastroju Zacka okazała się zbyt optymistyczna. Wprawdzie przez całą kolację zachowywał się z wyszukaną uprzejmością, ale zdawał się nieobecny duchem, pogrążony w myślach, jak przypuszczała niewesołych, więc zaraz po odniesieniu do kuchni talerzy uciekła się do sprawdzonego sposobu, dzięki któremu pomoże mu się rozluźnić: sięgnęła po wino. Zamierzała zadać mu kilka pytań i sądziła, że będzie miała większe szanse na szczerą odpowiedź, jeżeli Zack się odpręży – przestanie mieć się na baczności.
Pochyliła się nad stołem, uniosła butelkę, napełniła po brzegi jego kieliszek, już po raz czwarty tego wieczora, i podała mu, gratulując sobie sprytu.
Zack znad kieliszka popatrzył jej w twarz.
– Mam nadzieję, że nie próbujesz mnie upić – odezwał się oschłym tonem- bo jeżeli tak, wino nie jest do tego najlepszym trunkiem.
– Mam przynieść szkocką? – Stłumiła nerwowy śmiech.
Zatrzymał rękę w pół drogi do ust. Czyżby po to przez cały wieczór poiła go, napełniała jeden kieliszek po drugim? I przez cały czas ta tajemnicza mina…
– Czy to konieczne?
– Nie wiem.
Niespokojnie czekał, co będzie dalej. Patrzył, jak Julie zmienia pozycję, opiera się na kanapie tak, by siedzieć do niego twarzą. Pierwsze pytanie zabrzmiało niewinnie:
– Czy nie sądzisz, że zasłużyłam na tytuł „wzorowego zakładnika”?
– Z całą pewnością – zgodził się. Jej humor działał zaraźliwie, zmuszał do przyjęcia zaproponowanej konwencji.
– I przyznasz, że jestem posłuszna, chętna do współdziałanie, miła, zdyscyplinowana… a w kuchni robię więcej, niż do mnie należy?
– Zgoda na wszystko poza „posłuszna”.
Uśmiechnęła się.
– Jako wzorowy więzień, musisz przyznać, zasługuję na pewne… wyjątkowe przywileje.
– Co masz na myśli?
– Otrzymanie odpowiedzi na kilka pytań.
– Być może, zależy od pytania. – Z miny Zacka widać było, że budzi się w nim czujność.
Trochę zdenerwowana niezbyt zachęcającą odpowiedzią, brnęła dalej:
– Czy zamierzasz dowiedzieć się, kto zabił twoją żonę?
– Następne pytanie – odparł beznamiętnym tonem.