Выбрать главу

– Dobrze. Czy kogoś podejrzewasz?

– Może jakiś inny temat…

Pomimo szorstkości jego głosu, na którą, jak uważała, nie zasłużyła, i która wyprowadzała ją z równowagi, zachowała spokój. Miłość do Zacka uczyniła ją niesłychanie wrażliwą na wszystko, co się z nim wiązało, dawała prawo do wiedzy o niektórych sprawach.

– Nie zbywaj mnie tak, proszę – powiedziała spokojnie.

– No to zmień temat.

– Przestań zachowywać się nonszalancko, zacznij słuchać. Spróbuj mnie zrozumieć: w czasie twojego procesu byłam na praktyce uniwersyteckiej za granicą. Nie znam szczegółów sprawy i bardzo bym chciała, byś mnie oświecił.

– Wszystkie informacje znajdziesz w każdej bibliotece, w archiwum prasowym. Po powrocie do domu poszperaj w starych gazetach.

Sarkazm zawsze wyprowadzał Julie z równowagi.

– Do cholery, nie chcę czytać dziennikarskich sprawozdań, chcę od ciebie usłyszeć, co się wydarzyło!

– No to masz pecha. – Wstał, odsunął kieliszek i wyciągnął w jej stronę rękę.

Julie, tylko po to, by nie patrzył na nią z góry, też uniosła się z miejsca i podała mu dłoń w pojednawczym geście.

– Chodźmy do łóżka.

Mocno urażona, wyrwała rękę.

– Nie ma mowy! Proszę cię o tak niewiele w porównaniu z tym, czego ty żądałeś ode mnie, i to od chwili, gdyśmy się spotkali. Świetnie o tym wiesz!

– Nie zamierzam po raz kolejny opisywać z detalami tamtego dnia. Ani tobie, ani nikomu innemu – warknął. – Przed procesem musiałem przejść przez to setki razy. Słuchały gliny, słuchali adwokaci. Koniec, kropka.

– Ale ja chcę pomóc. Minęło już pięć lat i może przypomnisz sobie jakiś szczegół. Zacznijmy od zrobienia listy wszystkich obecnych na miejscu w chwili zbrodni. Opowiesz mi o każdym. Z żadną z tych osób, poza tobą, nie jestem emocjonalnie związana, niektóre sprawy widziałabym inaczej. Może pomogłabym ci przypomnieć sobie, co przeoczyłeś…

Dalsze jej słowa powstrzymał śmiech Zacka.

– Jakim cudem akurat ty mogłabyś mi pomóc?

– Spróbowałabym.

– Jesteś śmieszna! Wydałem ponad dwa miliony dolarów na obrońców i detektywów i żaden z nich nie potrafił wskazać innego niż ja podejrzanego.

– Ale…

– Daj spokój, Julie!

– Nie przestanę! Mam prawo do wyjaśnień!

– Do niczego – warknął. – A ja nie potrzebuję twojej pomocy.

Julie zesztywniała, jakby ją uderzył, ale skrzętnie ukryła gniew i upokorzenie.

– Rozumiem. – I zrozumiała, nie potrzebował od niej niczego poza jej ciałem. Nie miała prawa nad niczym się zastanawiać ani czegokolwiek odczuwać. Jej obowiązkiem było bawić go, gdy się nudził, i na każde zawołanie rozkładać nogi.

Położył dłonie na jej ramionach, przyciągnął do siebie.

– Chodźmy do łóżka.

– Zabierz ręce! – syknęła i uwolniła się z uchwytu. Trzęsła się z gniewu i żalu. Jak mogła być tak łatwowierna! Cofnęła się za kanapę i stolik, teraz miała wolną drogę do własnej sypialni.

– Co ty, u diabła, kombinujesz?

– Po prostu dotarło do mnie, jaki z ciebie zimny drań! – Złość na jego twarzy była niczym w porównaniu z malującą się na obliczu Julie furią. – Będziesz dalej się ukrywał, jak stąd odejdziesz, prawda? Nie masz najmniejszego zamiaru szukać mordercy.

– Nie!

– Chyba jesteś największym tchórzem świata! – szydziła, zbyt wściekła, by przejąć się widoczną na jego twarzy żądzą mordu. – Albo… sam ją zabiłeś! – Otworzyła drzwi do sypialni i przez ramię rzuciła: – Rano stąd odchodzę, a jeżeli będziesz chciał mnie zatrzymać, przygotuj broń!

Jego spojrzenie nie wyrażało nic poza pogardą.

– Zatrzymywać cię? Jeszcze zaniosę ci bagaże do samochodu!

Ostatnie słowa Zacka zagłuszyło trzaśniecie drzwiami. Walcząc ze łzami, Julie usłyszała jeszcze kroki mężczyzny idącego do swojego pokoju. Rozebrała się, z szuflady komody wyjęła koszulkę i włożyła ją. Dopiero gdy zgasiła światło, straciła nad sobą panowanie. Naciągnęła koc pod samą brodę, przewróciła się na brzuch i wcisnęła twarz w poduszkę. Płakała ze wstydu i gniewu, z powodu własnej głupoty i naiwności, z upokorzenia. Płakała, dopóki starczyło łez, potem, wyczerpana, położyła się na boku i w milczeniu patrzyła na oblany światłem księżyca zimowy krajobraz za oknem.

Zack, u siebie w pokoju, ściągnął sweter. Starał się uspokoić i zapomnieć scenę, jaka rozegrała się w salonie, ale nadaremnie. Jej słowa uderzały weń z okrutną siłą, jeszcze bardziej dręczyło wspomnienie pełnego pogardy spojrzenia, gdy nazwała go mordercą i tchórzem. Wydawało mu się, że po procesie i pięciu latach w więzieniu uodpornił się na wszelkie ludzkie uczucia, ale jej jakoś udało się go zranić. Znienawidził ją, siebie także, za pozwolenie na to.

Rzucił sweter na łóżko, ściągnął spodnie. Dotarło do niego jedyne sensowne wytłumaczenie jej dziwnej reakcji. Jest… – zamarł bez ruchu – tak, to oczywiste, Julie wydaje się, że jest w nim zakochana. Stąd to jej prawo do poznania wszystkich jego tajemnic.

Pewnie sądziła, że on też ją kocha, potrzebuje jej.

Niech to szlag! Nie potrzebował Julie Mathison ani dodatkowego ciężaru winy i odpowiedzialności za tę naiwną nauczycielkę, która nie potrafi odróżnić zwyczajnej chuci od mglistych emocji zwanych miłością. Lepiej dla niej, jak go znienawidzi. Jemu też będzie lżej. Nie łączy ich przecież nic poza seksem, w końcu sprawiającym frajdę obojgu. A ona wzbraniała im tych uciech z infantylnej chęci postawienia na swoim!

Z niejasnym postanowieniem przekonania o tym wszystkim jej… i samego siebie, podszedł do drzwi sypialni i jednym szarpnięciem otworzył je na oścież.

Julie zastanawiała się właśnie, co zrobi jutro, jeżeli Zack odstąpi od obietnicy uwolnienia jej, gdy stanął w drzwiach, całkiem nagi. Wszedł do środka.

– Czego chcesz?

– Też pytanie! – zadrwił, odrzucając z niej koc. – Jest niemal tak samo idiotyczne jak twoja decyzja, by spać samej tylko dlatego, że ci się nie podporządkowałem.

Rozzłoszczona jego dość jednoznacznym zamiarem, Julie odsunęła się na drugą stronę łóżka i wstała, starając się znaleźć jak najbliżej drzwi. Pochwycił ją i przyciągnął do nagiej piersi.

– Puszczaj, do cholery!

– To, czego chcę – z opóźnieniem odpowiedział na jej pytanie – jest tym samym, czego pragniesz ty, ilekroć spojrzymy na siebie!

Julie odrzuciła w tył głowę. Zaprzestała walki, zbierała siły.

– Ty draniu! Jeżeli przyszło ci do głowy mnie zgwałcić, uważaj, zastrzelę cię z twojej własnej broni!

– Zgwałcić? – powtórzył z zimną pogardą w głosie. – Ani myślę. Za trzy minuty sama będziesz błagała, bym cię wziął.

Natarła, gdy poczuła jego wargi na swoich; uniosła kolano i z całą siłą uderzyła w krocze. Krzyknęła z rozczarowania – nie trafiła – i natychmiast wylądowała na plecach, przyciśnięta jego ciężkim ciałem.

Nie odpowiedział na atak brutalnym gwałtem, czego prawdę mówiąc się spodziewała. Poczuła jego palce błądzące we włosach u szczytu ud, potem delikatne głaskanie i masowanie, z dobrze jej znaną biegłością. Nie zamierza jej zmuszać, uświadomiła sobie; chce pełnego współdziałania. Ale jeżeli odpowie na jego pieszczoty, czyż jej duma nie poniesie bardziej druzgocącej klęski, niż gdyby była tylko bezwolną ofiarą? Ciało wbrew jej woli już reagowało, wściekła na siebie chciała sprowokować go, zanim całkowicie skapituluje.

– Skończ już wreszcie, draniu!

Odpowiedź padła zimna jak jego serce:

– A to czemu? Abyś mogła nazwać mnie gwałcicielem, jak przedtem mordercą i tchórzem? Nie ma mowy. – Jego palce sięgnęły głębiej, poruszały się, wargi zacisnęły się na jej sutce, język krążył wokół. Z trudem zdławiła krzyk gniewnego protestu. Cofnęła biodra, ale on tylko roześmiał się cicho i wsunął palce głębiej – nie wytrzymała, naparła na nie. Zamarła, wytężając każdy mięsień ciała, by odeprzeć to, co z nią robił; on w milczeniu zmuszał jej zdradzieckie ciało do kapitulacji i ani na chwilę nie odrywał wzroku od twarzy.